Wprowadzony w 2008 roku program kierunków zamawianych, czyli takich, które są najbardziej potrzebne polskim pracodawcom, wymaga korekt. Docelowo będzie on kosztował miliard złotych. Może jednak nie spełnić pokładanych w nim nadziei, czyli nie zwiększy znacząco liczby dobrze przygotowanych absolwentów studiów, które decydują o konkurencyjności gospodarki.
Stanie się tak, bo uczelnie zachęcone dodatkowymi pieniędzmi za prowadzenie jednego z 14 kierunków uznanych za deficytowe przyjmują na nie nawet słabych kandydatów. Do podjęcia nauki na nich zachęca też maturzystów stypendium, które wynosi nawet tysiąc złotych miesięcznie. Często nie dają sobie oni jednak rady na trudnych, technicznych studiach i rezygnują z nauki.
– Część studentów odpada, bo nie zalicza egzaminów – mówi Arturt Bałdowski, asystent kierownika projektu kierunki zamawiane w Państwowej Wyższej Szkole Informatyki i Przedsiębiorczości w Łomży (PWSIiP).

Więcej kandydatów

Pierwsi absolwenci kierunków zamawianych opuszczą mury uczelni już w tym roku. Dopiero wtedy Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW) będzie mogło realnie ocenić rezultaty, jakie przynosi prowadzony przez nie program. Będzie wtedy znana liczba osób, które ukończą te studia.
Na razie resort nauki chwali się podniesieniem liczby maturzystów, którzy decydują się na wybór kierunków przyrodniczych, technicznych i matematycznych. W ubiegłorocznej rekrutacji więcej osób ubiegało się o studia na politechnikach niż na uniwersytetach. Było to odpowiednio 3,9 i 3,5 kandydatów na jedno miejsce.
Ale MNiSW, który na sfinansowanie całego programu otrzyma ze środków UE miliard złotych, będzie po zakończeniu programu rozliczony nie ze zwiększenia zainteresowania tymi kierunkami, ale przede wszystkim ze wzrostu liczby ich absolwentów. To właśnie ta liczba zdecyduje o powodzeniu całego programu. A z tym może być różnie.

Rezygnują lub nie zdają

Jak sprawdziliśmy, wielu studentów rezygnuje z nauki na kierunkach zamawianych w trakcie jej trwania. Na przykład w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej (PWSZ) w Głogowie na kierunek automatyka i robotyka w 2008 roku zostało przyjętych 130 osób. Obecnie na trzecim roku zostało ich zaledwie 17.
– W momencie kiedy otworzyliśmy nowy kierunek, spotkał się on z ogromnym zainteresowaniem – mówi Krzysztof Czapla, dyrektor instytutu politechnicznego PWSZ w Głogowie.
Podobnie jest w PWSIiP w Łomży. W 2009 roku studia na informatyce podjęły 54 osoby, po pierwszym roku zostało ich jedynie 32. Artur Bałdowski, tłumaczy, że nauka na tych kierunkach jest znacznie trudniejsza niż np. na studiach humanistycznych.

Lepiej na dobrych uczelniach

Mniej osób rezygnuje z nauki w większych szkołach. Tak jest na przykład w Akademii Górniczo-Hutniczej (AGH) w Krakowie. Tam po roku nauki ze 183 osób na kierunku inżynieria środowiska odpadły 32 osoby.
– Wynika to z faktu, iż trafiają na nie osoby z wysokimi wskaźnikami punktowymi, najczęściej dobrze przygotowane – mówi Bartosz Dembiński z AGH.
Dlatego w przypadku tej szkoły odsetek osób z problemami z nauką na kierunkach zamawianych jest znacznie mniejszy niż przed uzyskaniem przez nie tego statusu.
Aby powstrzymać spadek liczby studentów kierunków zamawianych, uczelnie z dotacji na nie prowadzą kursy wyrównawcze z trudniejszych przedmiotów, np. matematyki czy fizyki.

Przyjmują z marszu

Głównym problemem powodującym często sztuczne zawyżanie przez uczelnie liczby osób przyjmowanych na kierunki zamawiane jest sposób ich rekrutacji. MNiSW, które finansuje te studia – uczelnia dostaje na jednego studenta nie 15 tys. zł, ale około 25 tys. zł – nie stawia żadnych wymogów, które muszą spełniać kandydaci. Na studia inżynierskie może więc dostać się osoba, która ma słabe wyniki maturalne z matematyki.
Do tego dochodzi jeszcze niż demograficzny. Uczelnie walczą o kandydatów, a mogą ich zachęcać do podejmowania nauki na kierunkach zamawianych, m.in. informując, że najlepsi mogą tam otrzymać nawet tysiąc złotych stypendium.
Tak było już na przykład w czasie ostatniej rekrutacji. Uczelnie robiły wszystko, aby znaleźć liczbę kandydatów, którą zadeklarowały we wnioskach o przyznanie pieniędzy z programu. Jeśli nie udało im się ich znaleźć w pierwszej turze rekrutacji, przyjmowały wszystkich. Bez względu na przygotowanie kandydatów do trudnych studiów technicznych.
Dlatego, jak wskazują eksperci, resort powinien zaostrzyć warunki przy rekrutacji. Bo słaby student, na którego budżet przeznaczy dodatkowe pieniądze może ich nie ukończyć. A wtedy przepadną.

Sankcje dla resortu

Zmiany w programie są tym bardziej potrzebne, że MNiSW będzie rozliczone nie z tego, ilu studentów uczy się na wybranych kierunkach, ale z liczby absolwentów. Ich odsetek na kierunkach matematycznych, przyrodniczych i technicznych powinien wzrosnąć do 22 proc. ogółu. Przed uruchomieniem kierunków zamawianych jedynie 13 proc. studentów kończyło te kierunki.
Zgodnie z założeniami programu w 2013 roku liczba absolwentów kierunków zamawianych powinna wynosić 18 tys. Jeśli ministerstwu nie uda się osiągnąć tego celu, odpowie za to. Wojciech Bilicz, radca ministra z departamentu wdrożeń i innowacji MNiSW, wyjaśnia, że w przypadku gdy nie uda się osiągnąć zakładanych celów, o ewentualnych konsekwencjach dla MNiSW będą decydować Komisja Europejska oraz instytucja zarządzająca Programem Operacyjnym Kapitał Ludzki, czyli Ministerstwo Rozwoju Regionalnego.
– Najdalej idące możliwe do zastosowania sankcje to zablokowanie programu i wstrzymanie płatności – mówi Wojciech Bilicz.