Niższe składki do OFE ograniczą opłaty i prowizje funduszy o ok. 1 mld zł przez dwa pierwsze lata - podkreśla minister pracy Jolanta Fedak, która chce, by te pieniądze zostały przeznaczone na wsparcie np. polityki rodzinnej. Przeciwny tej propozycji jest minister finansów.

Zgodnie z rządowym projektem zmian w systemie emerytalnym zamiast 7,3 proc. składki do Otwartych Funduszy Emerytalnych ma trafiać 2,3 proc., a 5 proc. będzie księgowane na kontach osobistych w ZUS. Rząd chce w ten sposób ograniczyć przyrost długu publicznego i deficytu.

"Jako minister pracy i polityki społecznej odpowiadam za politykę rodzinną państwa. Sytuacja, w której państwo pożycza pieniądze, aby je następnie ze stratą lokować na kontach OFE, jest nieracjonalna. Tylko w 2008 r. OFE straciły 22 miliardy emeryckich oszczędności, wypłacając sobie w formie dywidendy 600 mln zł netto" - napisała Fedak z przesłanym PAP w piątek oświadczeniu. "Zmniejszenie wysokości składek przekazywanych do OFE zmniejszy opłaty i prowizje o ok. 1 mld zł w ciągu pierwszych dwóch lat. W takiej sytuacji wolę, aby te środki pozostały w portfelach przyszłych emerytów lub, wobec obniżenia potrzeb pożyczkowych państwa, zostały przeznaczone dla rodzin z dziećmi" - dodała.

Fundusze emerytalne pobierają prowizje od składek (tzw. opłata dystrybucyjna) oraz opłaty za zarządzanie aktywami. Opłata dystrybucyjna może wynieść maksymalnie 3,5 proc. od kwoty przekazywanej składki. Z kolei opłata za zarządzanie aktywami zależy od ich wielkości. Im większe aktywa, tym niższa procentowa stawka opłaty. Zaczyna się od 0,045 proc. wartości aktywów netto w skali miesiąca, ale jeśli aktywa przekraczają 45 mld zł, wówczas wynosi 15,5 mln zł miesięcznie.

W wywiadzie dla piątkowego "Dziennika Gazety Prawnej" minister powiedziała, że po ograniczeniu strumienia pieniędzy płynących do OFE będzie można przeznaczyć większe środki na podwyższenie progów dochodowych uprawniających do zasiłków na dzieci, oraz na programy ułatwiające młodzieży wchodzenie na rynek pracy. Pytana, czy Ministerstwo Finansów zgodzi się na przeznaczenie części tych środków na politykę rodzinną, powiedziała, że jest o tym głęboko przekonana.

Podczas piątkowej rozmowy z dziennikarzami Fedak poinformowała, że na razie nie wiadomo, jakie byłyby koszty budżetowe podniesienia progów dochodowych uprawniających do zasiłków. "To zależy, na jakim poziomie to ustalimy. Pragnę przypomnieć, że nie podwyższaliśmy ich od ośmiu lat, co oznacza, że realnie co roku spadały. Natomiast opłaty i prowizje towarzystw emerytalnych (...) corocznie wzrastały, nieproporcjonalnie do wysiłku, który te towarzystwa wykonywały, aby powiększyć przyszłe emerytury" - powiedziała.

Jak poinformowało Ministerstwo Finansów w komunikacie przekazanym PAP, minister finansów Jacek Rostowski "absolutnie nie zgadza się" z propozycjami minister Fedak przedstawionymi w wywiadzie i jest im przeciwny.

"Póki na Polskę jest nałożona procedura nadmiernego deficytu, to będziemy przeciwni takim propozycjom. Reforma OFE nie jest robiona po to, by podwyższać wydatki i rozdawać pieniądze, ale po to, by obniżyć dług publiczny i deficyt sektora finansów publicznych" - poinformował cytowany w komunikacie resortu minister Rostowski.

Również szef zespołu doradców premiera, minister Michał Boni uważa, że przedstawiona w wywiadzie propozycja Fedak "nie jest rozsądna". W rozmowie z PAP Boni powiedział, że w planie prac rządu nie ma podwyżki progów dochodowych. "Reformy OFE nie można łączyć z tą sprawą. To zupełnie różne kwestie. Nie można wzbudzać w emerytach poczucia, że ich pieniądze zostaną przekazane na jakiś inny cel" - powiedział.

Dodał, że w sensie prawnym te pieniądze stanowią własność osób, które oszczędzały. Jego zdaniem przyjęcie propozycji minister Fedak jest nie do pomyślenia. Jego zdaniem podnoszenie mimo kryzysu progów dochodowych i zwiększenie możliwości wsparcia dla rodzin najuboższych i wielodzietnych to temat na oddzielną dyskusję.

"Celem tego projektu, który przedstawiamy (reformującego system emerytalny - PAP) jest zmniejszenie potrzeb pożyczkowych państwa i zagrożeń związanych z deficytem i długiem" - podkreślił Boni. Zaznaczył, że nie można z jednej strony mówić, że czegoś się nie robi, zwracając się do ludzi i partnerów społecznych o zrozumienie, a równocześnie mówić, że te pieniądze "brutalnie mówiąc, zakosimy". "Nie wolno tak robić. To nie jest dobry pomysł" - podkreślił Boni.