Większość firm da w tym roku podwyżki pracownikom. Średnio będą one symboliczne, ale są też tacy, którzy mogą liczyć na wiele. Wzrost płac najbardziej zależy od branży. Więcej zarobią informatycy, specjaliści od social mediów i budowlańcy
Aż 60 proc. firm zamierza podnieść w tym roku pensje swoim pracownikom. Nie będą to podwyżki wysokie, bo średni deklarowany przez przedsiębiorców wzrost wynosi tylko 3,7 proc., czyli zaledwie o 0,5 proc. więcej niż w ubiegłym roku. A biorąc pod uwagę inflację, która w tym roku ma sięgnąć 3 proc., łatwo wyliczyć, że zasobność naszych portfeli zwiększy się symbolicznie.
Co ciekawe, najwyższych wzrostów płac, rzędu ok. 4 proc., mogą się spodziewać pracownicy szeregowi, bo ich potrzebują najbardziej zwiększające produkcję firmy. Najmniej zaś – 3,3 proc. – dostaną dyrektorzy oraz top menedżerowie. To jednak tylko średnia statystyczna: rzeczywisty poziom podwyżek zależeć będzie od kondycji finansowej firmy, regionu, w którym działa, umiejętności pracownika, a przede wszystkim od branży.

Poszukiwani fachowcy z IT

Bo jeśli chodzi o branże, na największy wzrost wynagrodzeń, podobnie jak w ubiegłym roku, mogą liczyć specjaliści z branży IT. Tu średnia deklarowana podwyżka wynosi aż 10 – 15 proc. – To oznacza, że jeśli w ubiegłym roku student znający języki programowania Java, C, C# i C++ na starcie dostawał 5 tys. zł, to w tym może oczekiwać przynajmniej 5,5 tys. zł – mówi Przemysław Gacek, prezes Grupy Pracuj, do której należy serwis Pracuj.pl.
Poszukiwani są zarówno fachowcy, którzy śledzą nowinki techniczne i nadążają za zmieniającą się szybko branżą, jak i specjaliści ds. e-marketingu, potrafiący wykorzystać potencjał sieci.
Czarnym koniem rynku powinni się okazać specjaliści ds. social mediów, czyli ludzie odpowiedzialni za działanie serwisów społecznościowych, infobrokerzy wyszukujący informacje w sieci, administratorzy serwisów internetowych, specjaliści ds. bezpieczeństwa danych, a także osoby, które znają się na sprzedaży i reklamie w sieci. To są nowe zawody, na które popyt rośnie z miesiąca na miesiąc. Ludzi, którzy potrafią stworzyć interesującą, interaktywną stronę na portalu społecznościowym, wywołać dyskusję z użytkownikami internetu na temat produktu lub usługi czy poprowadzić bloga, poszukują już nie tylko producenci dóbr użytkowych czy konsumpcyjnych, ale także banki, towarzystwa ubezpieczeniowe, fundusze inwestycyjne. Zarobki takich fachowców rosną lawinowo. Jeszcze dwa lata temu specjalista ds. social mediów mógł liczyć na 1,5 tys. zł, w ubiegłym roku już na 5 tys. zł, a w tym jego płaca może przekroczyć 6 tys. zł. Dochody kierownika zespołu w tej branży, nawet jeśli wzrosną tylko o 10 proc., przekroczą 10 tys. zł.
Biegła znajomość internetu może pomóc w uzyskaniu podwyżki także w innych branżach. Przykładem jest handel, gdzie sprawny sprzedawca, który potrafi zbierać zamówienia przez internet, albo handlowiec, który wie, jak działa sklep internetowy, może w tym roku liczyć na 10 – 15 proc. podwyżki. To efekt dynamicznego rozwoju branży e-commerce. Największe sieci handlowe stawiają na budowę e-sklepów, bo koszty ich utrzymania są 2 – 4 razy niższe niż lokalu handlowego. Robią tak m.in.: Ikea, Office Depot, Bomi, Piotr i Paweł, Real, a za kilka miesięcy handel w sieci zaczną rozwijać Tesco i Leroy Merlin. Niemal w każdej spółce produkcyjnej czy usługowej obok klasycznych działów marketingowych powstają komórki zajmujące się promocją sprzedaży przez internet.
Niestety, pracownicy, których umiejętności i wiedza wykorzystywane są głównie w tzw. realu, na tak spektakularne podwyżki nie mają co liczyć.



Budowlańcy znowu w górę

Wyjątkiem jest branża budowlana, gdzie deklarowany wzrost wynosi 7 proc. To efekt ożywienia na rynku mieszkaniowym, a także rozpoczęcia wielu inwestycji infrastrukturalnych. Spółki takie jak Skanska, Budimex, Mostostal, które podpisały umowy na budowę dróg, stadionów czy dworców na Euro 2012, wysysają z rynku zarówno prostych robotników i fachowców potrafiących obsługiwać sprzęt budowlany, jak i inżynierów. Dziś średnia w branży to 4,5 – 6 tys. zł, ale niektórzy specjaliści (np. kierownicy dużych budów, konstruktorzy czy architekci) zarabiają po 15 – 20 tys. zł.
Większe niż średnia podwyżki płac deklarują również pracodawcy z branży motoryzacyjnej. Z analizy firmy Sedlak & Sedlak wynika, że płace w tym sektorze wzrosną o 4,3 proc. – Mamy świadomość, że zarząd chciałby, aby podwyżki płac nie przekroczyły 5 proc. My chcielibyśmy, by wyniosły 500 – 850 zł, czyli w maksymalnej opcji do 25 proc. średniej krajowej – mówi Franciszek Gierot, przewodniczący związku zawodowego Sierpień 80 pracowników Fiata. – Byliśmy w zakładach Fiata w Turynie i tam średnia płaca robotnika jest o ponad 100 proc. wyższa niż w Tychach. A przecież nasz zakład w przeciwieństwie do turyńskiego nie boryka się z żadnymi problemami finansowymi.
Specjaliści od rynku pracy nie mają złudzeń: w miarę jak poprawiać będzie się kondycja finansowa przedsiębiorstw, będą też rosły roszczenia płacowe. Już dziś oprócz Fiata i Opla wyższych, niż planował zarząd, podwyżek chcą np. pracownicy Jastrzębskiej Spółki Węglowej.

Lepsze płace na zachodzie

Na większy wzrost płac może mieć wpływ również otwarcie niemieckiego i austriackiego rynku pracy. Firmy z województw południowych i zachodnich już dziś starają się zapobiec odpływowi pracowników, deklarując wyższe podwyżki niż te z województw centralnych czy wschodnich. Np. w mazowieckim średnia podwyżek ma wynieść 3,3 proc., natomiast w małopolskim czy dolnośląskim 4,2 proc.
Wyższe podwyżki w rejonach uznawanych do niedawna za peryferyjne to również efekt stopniowego uciekania biznesu z drogiej stolicy.
– Firmy zarówno polskie, jak i zagraniczne wolą produkować w innych regionach z silnymi ośrodkami akademickimi – mówi Marek Rogalski, analityk DM BOŚ. – Jest ich tam już tak wiele, że aby zatrzymać świetnych fachowców, pracodawcy godzą się na wyższe wynagrodzenia. Zwłaszcza że w mazowieckim, a przede wszystkim w Warszawie, zarobki zawsze były sporo wyższe, np. inżynier w województwie mazowieckim zarabia średnio 6 tys. zł, zaś w małopolskim 4,2 tys. zł.
Różnice utrzymują się też w płacach pracowników szeregowych: w stolicy robotnik zarabia 2,7 tys. zł, natomiast w warmińsko-mazurskim tylko 1,9 tys. zł.
Niebotyczne zarobki już były. Wynagrodzenia menedżerów i prezesów są niższe niż dwa lata temu
Agnieszka Dejneka
specjalista od rekrutacji z firmy Ontime Rectruitment
Ponad dwa lata temu menedżer niższego szczebla w dużej międzynarodowej korporacji zarabiał 20 – 25 tys. zł. Dla średniego szczebla normą było 50 – 80 tys. zł, natomiast członkowie zarządu zarabiali 100 tys. zł i więcej.
Dziś ci pracodawcy, szukając menedżerów, oferują niższe wynagrodzenia. Gdy ktoś chce zarabiać np. 40 – 50 tys. zł, to nawet jeśli ma bardzo dobre CV, przegrywa konkurencję z kandydatem, który chce mniej.
Popyt na menedżerów zdecydowanie spadł dwa lata temu. To właśnie wtedy firmy, tnąc koszty, zwalniały tych najlepiej zarabiających, zastępując ich mniej kosztownymi, ale z podobnymi kompetencjami. Tylko na rynku finansowym pojawiło się przynajmniej kilkunastu menedżerów, którzy do tej pory nie mogą znaleźć pracy na odpowiednich dla siebie stanowiskach. Wielu z nich decyduje się na pracę w znacznie mniejszych firmach i za dużo niższe wynagrodzenia.
Zdecydowanie dużo rzadziej niż kilka lat temu spotykamy się z postawą roszczeniową aplikujących o pracę. Kandydaci na kluczowe stanowiska w firmach chcą dziś 30 – 35 tys. zł, czyli średnio o 15 – 20 tys. mniej niż przed kryzysem. Wychodzą z założenia, że dopiero jak się przyczynią do rozwoju spółki, to upomną się o podwyżkę.