Premier Donald Tusk opowiedział się w piątek za tym, by zapłodnienie in vitro było refundowane z budżetu państwa. Jak mówił w rozmowie z dziennikarzami, refundacja dawałaby szansę korzystania z tej metody również ludziom niezamożnym.

"To nie jest rolą premiera rozstrzygać co jest refundowane, a co nie jest refundowane, ale jako człowiek powiem, że nie chciałbym, żeby jakakolwiek procedura, ale szczególnie taka, która daje szczęście posiadania dzieci, żeby ona była dostępna tylko dla tych, którzy mają pieniądze, bo to byłoby nieludzkie" - powiedział szef rządu.

Sejm zajął się w piątek sześcioma projektami dotyczącymi in vitro, które zgłosili posłowie PO i PiS. Trzy projekty zgłosiła Małgorzata Kidawa-Błońska (PO), czwarty Jarosław Gowin (PO), dwa kolejne - Bolesław Piecha (PiS) oraz Teresa Wargocka (PiS).

Wiceminister zdrowia Marek Twardowski oświadczył podczas sejmowej debaty, że jego resort posiada środki finansowe na refundację zapłodnienia in vitro. Podkreślił, że jeżeli Sejm przyjmie odpowiednią ustawę, to MZ będzie w stanie refundować in vitro.

Premier powiedział też, że z jego punktu widzenia "te procedury, które przewiduje projekt pani poseł Małgorzaty Kidawy-Błońskiej wydają się najbardziej realistycznymi". "Ten projekt dałby chyba gwarancję rzeczywistego postępu i rzeczywistej możliwości korzystania z tej procedury przy wszystkich wątpliwościach o charakterze etycznym" - uważa szef rządu.

Przyznał jednocześnie, że projekt ten - podobnie jak pozostałe dotyczące zapłodnienia pozaustrojowego - budzą wątpliwości. "Tylko ludzie bezrefleksyjni mogą uznać, że dowolny z projektów dotyczących in vitro nie budzi żadnych wątpliwości. Każdy, kto ma jakąś wrażliwość i elementarną wiedzę wie, że to jest rzeczywiście rzecz od strony etycznej i proceduralnej skomplikowana" - zaznaczył Tusk.

Ale - dodał - "jeśli decydujemy się na to, że procedura in vitro jest legalna, to trzeba znaleźć taką procedurę, która spowoduje, że ona będzie dość powszechna, dostępna też dla ludzi niezamożnych". On sam - podkreślił - jest zwolennikiem legalizacji tej metody i według niego, podobny pogląd prezentuje parlamentarna większość.

Premier ocenił też, że w sprawie in vitro każdy ma prawo zabrać głos, również biskupi. "Ale, jak już raz wspomniałem, i powtórzę jeszcze raz, posłowie - i tak na pewno będzie w PO - muszą być odpowiedzialni przed wyborcami, przed narodem i przed własnym sumieniem. I powinni uwzględniać we właściwych proporcjach także opinie różnych autorytetów" - powiedział.

"Nie trzeba politycznie klękać przed biskupem, nie trzeba klękać przed +Gazetą Wyborczą+, przed telewizją publiczną, przed TVN. Trzeba rzeczywiście umieć w takich momentach sięgnąć do własnego rozumu i własnego rozumu" - dodał szef rządu.

Zapewnił przy tym, że będzie "dbał o to, żeby posłowie PO nie ulegali politycznym naciskom i rzeczywiście dokonywali wyborów zgodnie z własnym przekonaniem".

Według projektu Kidawy-Błońskiej korzystanie z in vitro jest dopuszczalne dla małżeństw i par heteroseksualnych. Zapłodnienie pozaustrojowe ma być stosowane po wyczerpaniu innych dostępnych metod terapeutycznych prowadzących do poczęcia i narodzin.

Projekt przewiduje tworzenie zarodków nadliczbowych i ich przechowywanie w odpowiednich warunkach w bankach tkanek i komórek tak, by mogły być wykorzystane do kolejnych ciąż. Proponowane przepisy zakazują wykorzystywania in vitro w celu wyboru płci potomstwa, chyba że wybór ten pozwala na uniknięcie ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu, zależnej od płci dziecka.

Jarosław Gowin proponuje, by można było wytwarzać maksymalnie dwa zarodki, ale pod warunkiem, że oba miałyby być implantowane; in vitro ma być dostępne tylko dla małżeństw. Posłowie PiS chcą całkowitego zakazu in vitro. Piecha dopuszcza jednak możliwość tzw. adopcji zarodków, które zostaną wytworzone przed wejściem w życie nowych przepisów. Takiego rozwiązania nie przewiduje Wargocka.