Od stycznia administracja rządowa ma pełną swobodę zarządzania kadrami – o co walczyła od lat. Ma władzę, ale z niej nie korzysta. Urzędy nie zwalniają słabych, nie nagradzają najlepszych, nie zlecają firmom zewnętrznym zadań. Pracują, jak pracowały. Każdemu po równo i chronić swoich. W efekcie liczba urzędników przez ostatni rok wzrosła o 11 proc. Nawet dziś, kiedy rząd w desperacji podnosi podatki, żeby ratować budżet, rosną koszty zatrudnienia i maleje efektywność pracy.

Dyrektorzy generalni, z którymi rozmawiał „DGP”, przyznają, że boją się zwalniać. Nie są przyzwyczajeni do różnicowania płac. Zwłaszcza że to może wywołać konflikty i dezaprobatę pracowników. Obawiają się odpowiedzialności – a nuż sądy orzekną odszkodowanie za nieuzasadnione zwolnienie. Nie racjonalizują więc zatrudnienia, a jeśli nie mogą się uporać z zadaniami, po prostu biorą nowych ludzi.

Wysłaliśmy do 16 urzędów wojewódzkich i 17 ministerstw pytania o liczbę pracowników. Okazuje się, że od czerwca 2009 r. zatrudnienie w urzędach wojewódzkich wzrosło o 6 proc., a w ministerstwach o 16 proc. W tych ostatnich pracuje ponad 1,5 tys. urzędników więcej. W większości resortów trwają też nabory. Ministerstwo Finansów szuka 38 osób, choć w ciągu minionego roku zatrudniło już setkę.

Nasze ustalenia potwierdzają zamówione przez „DGP” statystyki Kancelarii Premiera. Wynika z nich, że w korpusie służby cywilnej pracuje obecnie 132 tys. osób – o 20 proc. więcej niż w 2005 roku.

Budżet na ich wynagrodzenia przeznaczy w tym roku 6,6 mld zł – o 1,9 mld zł więcej niż pięć lat temu. To 40-proc. wzrost.

Urzędy wojewódzkie skarżą się, że trudno zatrudnić im geodetów, architektów, inżynierów – ze względu na niskie płace. Eksperci uciekają do firm prywatnych. Dyrektor generalny MSWiA Jan Węgrzyn narzeka, że nie jest w stanie ściągnąć do resortu prawników o określonych specjalizacjach.

Tym trudniej zrozumieć nam ich inercję. W tym roku urzędy mogłyby sporo zaoszczędzić przy likwidacji tzw. zakładów budżetowych i gospodarstw pomocniczych, która zakończy się do grudnia. Zamiast zlecić zewnętrznej firmie sprzątanie, zaopatrzenie, prowadzenie stołówki czy wydawnictw, dyrektorzy generalni większość ich pracowników wzięli na etaty. Ministerstwo Gospodarki zatrudniło prawie wszystkich 30 ludzi. Z 88 pracowników zakładów budżetowych Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego 52 zostało w urzędzie – poinformowała nas wicedyrektor biura organizacyjno-administracyjnego Agnieszka Andrzejewska.

Minister Michał Boni przygotował projekt ustawy o racjonalizacji zatrudnienia. 10 proc. urzędników miało zostać zwolnionych. Już na etapie konsultacji urzędnicy projekt storpedowali, zgłaszając doń 600 uwag. Michał Boni się ugiął. Biurokraci górą.

Zdecydowana większość z 17 ministerstw i 16 urzędów wojewódzkich pytanych nas o ewentualną redukcję zatrudnienia tłumaczy, że pracowników jest za mało w porównaniu do nałożonych zadań. Tylko Ministerstwo Zdrowia zadeklarowało, że w tym roku zmniejszy zatrudnienie – z 536 do 526 osób.



Przyjmują osoby do zwolnienia

Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi (MRiRW) utrzyma stan zatrudnienia, bo chce sprawnie realizować obowiązki. Obecnie pracuje tam 786 osób – o 30 więcej niż w ubiegłym roku. W Ministerstwie Obrony Narodowej od początku roku zatrudniono 23 osoby, a tylko trzy rozstały się z urzędem. Rok wcześniej zatrudnionych tam było 705 osób, teraz już 740. Rekordzistą jest Ministerstwo Finansów (MF). W ubiegłym roku urząd zatrudniał 1940 członków korpusu służby cywilnej, w tym roku jest ich o 100 więcej. Podobnie jest w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim, gdzie obecnie pracują 652 osoby – o 106 więcej niż przed rokiem.
– Co roku przybywa zadań i stąd wzrost zatrudnienia – tłumaczy się Zygmunt Chabowski, doradca wojewody łódzkiego.
W niektórych urzędach wzrost zatrudnienia jest spowodowany zmianą przepisów o finansach publicznych. Do końca tego roku urzędy mają zlikwidować zakłady budżetowe i gospodarstwa pomocnicze. Miało to je zachęcić do korzystania, np. przy sprzątaniu czy dostarczaniu przesyłek, z usług zewnętrznych firm. Jak sprawdziliśmy, większość osób pracujących w likwidowanych podmiotach nie straci jednak pracy. Zatrudnią je urzędy. Tak stało się np. w Ministerstwie Gospodarki. Henryk Szymański, dyrektor generalny, tłumaczy, że 30 pracowników dawnego gospodarstwa pomocniczego już pracuje w ministerstwie.
Podobnie jest w urzędach wojewódzkich.
– Z 88 pracowników zakładów budżetowych 52 zostało w urzędzie – mówi Agnieszka Andrzejewska, zastępca dyrektora biura organizacyjno-administracyjnego z Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego.

Zamrożenie płac

Rząd chce w przyszłym roku zamrozić fundusz płac dla pracowników sfery budżetowej. Nie oznacza to jednak, że wszyscy urzędnicy nie mogą otrzymać podwyżek. Dyrektorzy generalni mogliby na podstawie obowiązujących od stycznia tego roku przepisów zredukować zatrudnienie, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczyć na podwyżki dla najlepszych i najefektywniejszych pracowników. Jak sprawdziliśmy, ani nie stało się tak w tym roku, ani nic nie wskazuje na to, że stanie się tak w przyszłym. Urzędy nie będą zwalniać, choć nie będzie podwyżek i awansów. A to może oznaczać, że odejdą z nich najlepsi.



– Nowe zadania zmuszają nas do tworzenia nowych etatów, ale nie zwiększa się fundusz płac. Urzędnicy nie awansują i najlepsi odchodzą do prywatnych firm lub urzędu, który płaci lepiej – mówi Jan Węgrzyn, dyrektor generalny w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji.
Urzędnicy tłumaczą, że boją się likwidować etaty. Powody są dwa. Pierwszy to strach przed reakcją pracujących w urzędzie osób. Drugi wynika z przepisów chroniących zatrudnienie urzędników.
– Urzędy nie zwalniają nawet słabych pracowników, bo ci odwołują się do sądu, który nakazuje przywrócenie ich do pracy lub orzeka odszkodowanie od urzędu – mówi Agnieszka Andrzejewska.

Średnia pensja 5,2 tys. zł

Eksperci wskazują, że elastyczniejsza polityka kadrowa w urzędach jest bardzo pożądana. Dzięki niej doceniani byliby najlepsi, a urzędy nie miałby problemów z zatrudnieniem specjalistów. Tym bardziej że jak się okazuje, pensje urzędników nie są niskie. W ministerstwach średnia płaca wynosi 5200 zł.
Wśród najlepiej zarabiających są urzędnicy MF. Średnia pensja wynosi tam 6762 zł. Tuż za nim jest MRiRW (6684 zł), a następnie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (5700 zł). Jednym z najsłabiej płacących ministerstw jest MON (4877 zł).
– Naszym celem zgodnie z zaleceniem ministra finansów jest szukanie oszczędności i dlatego nie zwiększamy pensji – mówi Jacek Olbrycht, dyrektor generalny w MON.
Jak podsumowują eksperci, w urzędach wciąż są jednak przerosty zatrudnienia i rząd mógłby pokusić się nie tylko o zamrożenie płac, ale nawet o redukcję funduszu wynagrodzeń. Taki pomysł zgłaszał już minister Michał Boni, który chciał zredukować zatrudnienie o 10 proc. Projekt ustawy w tej sprawie nie przebrnął jednak nawet przez konsultacje.
– To skłoniłoby dyrektorów urzędów do redukcji zatrudnienia i baczniejszemu przyglądaniu się jakości wykonywanej pracy – uważa Jeremi Mordasiewicz z PKPP Lewiatan.