Aby wyjść bez szwanku z trudnej sytuacji gospodarczej, prywatne firmy potrzebują najlepszych menedżerów. I są gotowe dobrze im płacić za ich pracę.
Dyrektor zatrudniony w małej firmie – liczącej od 10 do 49 pracowników – zarabiał w ubiegłym roku przeciętnie 7,7 tys. zł. To o 10 proc. więcej niż w 2008 r., kiedy mógł liczyć średnio na 7 tysięcy – wynika z raportu firmy Sedlak & Sedlak „Wynagrodzenia w małych i średnich przedsiębiorstwach w 2009 r.”.

Nie oszczędzać na kierownikach

Jeszcze bardziej wzrosły zarobki dyrektorów średnich firm, gdzie pracuje od 50 do 249 pracowników. Jeśli w 2008 r. otrzymywali tam 9 tys. zł miesięcznie, to rok później o 1,5 tys. zł więcej.
Podobnie rzecz się ma z członkami zarządów. Bardzo skorzystali zwłaszcza ci ze średnich firm – ich uposażenia wzrosły z 15 do 18 tys. zł. A wszystko, jak się okazuje, nie tyle mimo kryzysu, ale właśnie dzięki niemu.
Jeremi Mordasewicz, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych, twierdzi, że to nic zaskakującego. Ubiegły rok był dla wielu firm wyjątkowo trudny: restrukturyzacje, cięcia kosztów, trudniejsze warunki na rynku.
– A kierownik jest jak kapitan na statku. W trakcie sztormu potrzeba tych najlepszych – tłumaczy Mordasewicz.
W kryzysie oszczędzanie na kierownictwie byłoby głupotą, mówi ekonomista Marek Zuber. – Właśnie wtedy pojawia się potrzeba inwestowania w dobrą kadrę zarządzającą, która nie tylko wyprowadzi firmę obronną ręką, ale też zapewni jej zyski.
Co ważne, sporą część zarobków menedżerów stanowiła premia uzależniona od wyników pracy – np. w przypadku dyrektorów średnich firm stanowiła aż 18 proc. wynagrodzenia. Mieli więc powód, by się starać.



Lepiej zwolnić, niż ciąć pensje

Okazuje się, że i szeregowych pracowników małych firm polski kryzys nie bardzo dotknął. – Ich zarobki wzrosły o blisko 5 proc. w stosunku do poprzedniego roku – mówi „DGP” Renata Kucharska-Kawalec, która przygotowywała raport o małych i średnich przedsiębiorstwach.
W małej firmie szeregowy pracownik zarabiał w ubiegłym roku przeciętnie 2,1 tys. zł miesięcznie, a w średniej 2,4 tys. zł. Wówczas średnia krajowa nieco przekraczała 3 tys. zł.
– Małe i średnie przedsiębiorstwa są niemal w zupełności prywatne, to odgrywa rolę kluczową – twierdzi Jeremi Mordasewicz. Dla prywatnych firm zasadą jest uzależnianie wzrostu wynagrodzeń od wzrostu wydajności. A w sektorze prywatnym wydajność rośnie o 3,5 proc. w skali roku, więc i zarobki muszą rosnąć.
W niektórych przypadkach było też tak, że aby poradzić sobie z problemem kosztów, firmy redukowały zatrudnienie. Bo jak tłumaczy Mordasewicz, w sektorze prywatnym pensje tnie się w ostateczności. Wszystko po to, by nie pogarszać nastrojów pracowników.

Warszawskie eldorado

Kryzys nie zachwiał utrzymującą się od lat tendencją, że najlepiej w kraju zarabia się w Warszawie. Kierownicy dostawali tu w 2009 roku przeciętnie 6,5 tys. zł miesięcznie. Takie zarobki dystansują oczywiście małe miasteczka do 20 tys. mieszkańców, gdzie pensje kierownicze wynosiły 3,4 tys. zł. Jednak nawet duże – liczące między 400 a 850 tys. mieszkańców – ośrodki nie mogą równać się do stolicy. Kierownicy zarabiają tam przeciętnie 4,7 tys. zł, czyli niemal o 30 proc. mniej niż w stolicy.
Mazowsze dystansuje resztę kraju. Dyrektorzy zarabiali tu w 2009 r. 12 tys. zł. To o 74 proc. więcej, niż dostaliby np. w Małopolsce. Szeregowi pracownicy – o jedną czwartą. Powód jest oczywisty – Mazowsze żyje z Warszawy, a stolica to miasto, w którym praktycznie nie ma bezrobocia, za to jest najwięcej kapitału zagranicznego.
A firmy zagraniczne – nawet te średnie i małe – nadal płacą więcej niż ich krajowe odpowiedniczki. Pracownicy szeregowi zarabiają tam o 29 proc. więcej. Szefowie – niemal o połowę więcej.