Profesor JERZY WOŹNICKI o opłatach za kształcenie - Fundacja Rektorów Polskich proponuje wprowadzenie częściowej odpłatności za studia stacjonarne na uczelniach publicznych. Chce też, aby budżet dofinansował czesne studentom stacjonarnym na prywatnych uczelniach.
ROZMOWA
URSZULA MIROWSKA:
W projekcie strategii szkolnictwa wyższego Fundacji Rektorów Polskich (FRP), proponujecie wprowadzenie opłat za studia. Na czym ma to polegać?
PROF. JERZY WOŹNICKI*:
Student studiów stacjonarnych uczelni publicznej wnosiłby jednakową dla wszystkich opłatę za studia, bez względu na ich realny koszt. Wynosiłaby ok. 25 proc. średnich kosztów kształcenia w sektorze publicznym, czyli 2,5 tys. zł rocznie. Oprócz tego państwo płaciłoby tak, jak dotychczas uczelniom za studenta.
Kogo dotyczyłyby te opłaty?
Studentów studiów licencjackich i magisterskich, ale nie doktoranckich.
Czy nie spowoduje to ograniczenia dostępu do kształcenia najbiedniejszym studentom?
Nie. Warunkiem wprowadzenia tej odpłatności byłoby wprowadzenie powszechnego systemu bankowych kredytów i pożyczek studenckich, działającego w szerszym zakresie niż dotychczas. Tak aby każdy student, który chce wziąć kredyt, mógł to zrobić.
Na czym miałoby to polegać?
Żaden student nie byłby zobowiązany do wnoszenia opłat w trakcie studiów. Dopiero po ukończeniu, już jako absolwent, spłacałby kredyt – po znalezieniu pracy i osiągnięciu minimalnej wysokości zarobków, np. tzw. średniej krajowej. Byłby to system, który nie wprowadza powszechnej współodpłatności za studia dla studentów, ale dla absolwentów. Podobne rozwiązanie jest w Wlk. Brytanii.
Co zmieni wprowadzenie tej częściowej odpłatności?
Motywuje studentów i nauczycieli akademickich do większego wysiłku. Takie rozwiązanie zwiększyłoby też przychody uczelni. Dzisiaj zbyt niskie nakłady na prowadzenie studiów w przeliczeniu na studenta w porównaniu z innymi krajami o podobnym poziomie rozwoju uniemożliwiają podnoszenie jakości kształcenia.
Kredyty studenckie są nisko oprocentowane – poniżej 2 proc. rocznie. Propozycja zakłada, że student bierze kredyt nawet na 10 lat, a spłaca go po podjęciu pracy. Czy bankom będzie się to opłacać?
Tak, ale w warunkach istnienia funduszu poręczeniowego ze środków publicznych. Wtedy banki, działając bez większego ryzyka, będą pozyskiwać klientów na długie lata.



Kto na tym zyska?
Wszyscy, bo jakość studiów będzie wyższa. Ponadto obniżenie spłaty kredytu może stać się efektywniejszym narzędziem do zachęcania maturzystów do studiowania na tzw. kierunkach zamawianych.
Kiedy te rozwiązania miałyby zacząć działać?
Od 2015 roku, pod warunkiem że wcześniej wprowadzony zostanie system kredytów i pożyczek. Potrzebny jest też czas na debatę publiczną i uzgodnienie nowych rozwiązań z Parlamentem RP oraz z Parlamentem Studentów RP, a następnie na niezbędne zmiany legislacyjne, w tym na zmianę art. 70 Konstytucji RP, który dotyczy bezpłatnej nauki w szkołach publicznych.
Proponują państwo także wprowadzenie dotacji z budżetu na czesne dla studentów studiów stacjonarnych uczelni niepublicznych. Jak miałoby to wyglądać?
Dotacje na obniżenie czesnego byłyby kierowane do tych uczelni niepublicznych, które spełniłyby określone przez ministra wymagania jakościowe. Studenci tych szkół wyższych, a nie ich założyciele, otrzymywaliby środki na pokrycie części czesnego.
Co to zmieni?
W uczelniach niepublicznych wzrośnie liczba studentów studiów stacjonarnych, a więc lepszych niż niestacjonarne.
O jakich kwotach mówimy?
Przyjmując, że przeciętny koszt jednego roku studiów w uczelni niepublicznej wynosi np. 6 tys. zł, a dofinansowanie wynosiłoby ok. 25 proc. tej kwoty (tj. 1,5 tys. zł), to jeśli skorzystałaby z niego połowa studentów na studiach stacjonarnych na uczelniach niepublicznych (ok. 60 tys.), wydatek z budżetu to ok. 90 mln zł rocznie. A budżet w dziale szkolnictwo wyższe wynosi kilkanaście miliardów zł.
*Jerzy Woźnicki
prezes Fundacji Rektorów Polskich, członek Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, która uczestniczy w przygotowywanej przez rząd reformie szkolnictwa wyższego