Alina Kozińska-Bałdyga o finansowaniu edukacji najmłodszych - Samorządy mają za mało pieniędzy na zakładanie nowych przedszkoli. Koszty ich prowadzenia zwiększa też konieczność zatrudniania tam nauczycieli na podstawie Karty nauczyciela.
ROZMOWA
MICHALINA TOPOLEWSKA:
ZNP zbiera podpisy pod projektem ustawy, która wprowadzi finansowanie przedszkoli z budżetu. Czy to dobry pomysł?
ALINA KOZIŃSKA-BAŁDYGA*:
Z jednej strony tak, bo potrzebne jest dofinansowanie edukacji przedszkolnej, za którą obecnie płacą gminy z własnego budżetu. Polska, mimo że liczba dzieci, które uczęszczają do przedszkoli, zwiększyła się, ciągle zajmuje ostatnie miejsce w UE. Przedszkola to nie tylko możliwość powrotu do pracy dla matek, ale głównie wyrównania szans edukacyjnych i życiowych dzieci, zwłaszcza ze środowisk zagrożonych marginalizacją i ubóstwem.
Może to, według szacunków ZNP, kosztować 5 mld zł. Czy budżet na to stać?
To poważny minus. A są szacunki, które mówią o 7 mld zł. Patrząc na stan finansów publicznych, trudno sobie wyobrazić znalezienie tych pieniędzy. Ale nie tylko dlatego nie jestem zwolenniczką tej propozycji. Powrót do subwencjonowania przedszkoli i wprowadzenia do systemu oświaty dodatkowych pieniędzy będzie konserwować system, który mamy teraz. Widać tu pewną analogię do służby zdrowia. Można ją zasilać dodatkowymi środkami, ale bez modernizacji nie przyniesie to efektu. System finansowania edukacji przedszkolnej jest niespójny wewnętrznie. Jest też nieefektywny ekonomicznie, jeżeli porównuje się wydatki ponoszone na edukację przedszkolną do kosztów w innych krajach, widać, że w Polsce jest to stosunkowo drogie. Wpływ na to ma głównie konieczność zatrudniania w placówkach samorządowych nauczycieli na podstawie Karty nauczyciela.
Czy taki wymóg dotyczy też organizacji pozarządowych prowadzących małe przedszkola?
Nie, w placówkach niesamorządowych nauczyciele pracują na podstawie kodeksu pracy. Tylko gminy muszą stosować kartę. Dlatego gdy tworzą placówki przedszkolne ze środków UE, często nie rejestrują ich jako przedszkola, punkty czy zespoły przedszkolne, a prowadzą je jako kluby malucha czy świetlice. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tworzenia przedszkoli ze środków unijnych. Nie ma żadnej gwarancji, że będą one trwałe. Z naszego doświadczenia wynika, że po skończeniu projektu realizowanego z pieniędzy unijnych te prowadzone przez samorządy mogą być łatwiej zamykane niż te prowadzone przez organizacje pozarządowe. Pieniądze powinny więc zachęcać do tego, aby przedszkola powstawały, ale niekoniecznie w taki sposób jak proponuje to ZNP, czyli że to samorząd jest organem prowadzącym. Docelowo gminy powinny zlecać prowadzenie przedszkoli organizacjom pozarządowym. To bardziej ekonomiczne i zabezpiecza jakość edukacji.
Na jakich zasadach miałby funkcjonować taki model?
Na wsiach, bo tam właśnie mamy największy deficyt przedszkoli, organem prowadzącym przedszkole powinno być stowarzyszenie założone przez rodziców i mieszkańców. Przy czym powinno to być stowarzyszenie rozwoju wsi, o charakterze wielofunkcyjnym. Maluchy uczyłyby się w przedszkolu, a rodzice i inni dorośli uczyliby się w stowarzyszeniu poprzez praktykę działania. Stowarzyszenia takie mogłyby organizować jeszcze dodatkowo różne szkolenia i kursy, a nawet szkoły dla dorosłych. Dlatego proponujemy zamiast subwencji na przedszkola specjalny Fundusz Edukacyjny.
Kto wpłacałby do niego pieniądze?
Do funduszu trafiałyby środki z CIT. Proponujemy, aby był to 1 proc. CIT kierowany do podmiotów ekonomii społecznej, a takimi są stowarzyszenia prowadzące przedszkola. Dałoby to ok. 270 mln zł, ale nawet jedna dziesiąta tej kwoty powodowałaby ogromny ruch stowarzyszeń rodziców na wsiach.