Tam, gdzie brakuje przedszkoli publicznych, prywatne dyktują twarde warunki. Aby umieścić w nich dziecko, rodzice są zmuszani do podpisywania absurdalnych umów.
Niektóre dokumenty zawierające nawet zakaz działania na niekorzyść wizerunku przedszkola. Rodzice nie mają wyboru, bo na miejsce ich dziecka czeka kolejka chętnych.
W tym roku po rekrutacji do przedszkoli publicznych miejsc zabrakło dla 1300 dzieci w Warszawie, 1200 dzieci w Łodzi, 850 w Lublinie czy 900 w Gdańsku. W dodatku w co trzeciej polskiej gminie nie ma ani jednego przedszkola. Z konieczności alternatywą stają się przedszkola prywatne. Ale i w nich jest tłok.
W jednej z podwarszawskich gmin do przedszkoli prywatnych dzieci trzeba zapisywać z rocznym wyprzedzeniem. Choć czesne wynosi od 600 do 1300 zł miesięcznie, chętnych jest tylu, że powstają listy rezerwowe. Dlatego rodzice godzą się na niekorzystne warunki.

Opłata za nieobecność

Rozmówczyni „DGP”, matka czterolatka, musiała podpisać umowę na przyszły rok, choć znalazły się w niej gorsze od dotychczasowych warunków. M.in. w przyszłym roku będzie mogła odliczyć połowę czesnego, jeśli dziecko nie będzie chodzić do przedszkola miesiąc. Musi jednak spełnić pewien warunek – liczy się tylko nieobecność przez pełen miesiąc kalendarzowy. Jeśli dziecka nie będzie np. od 4 czerwca do 4 lipca, odliczenia nie będzie, czesne będzie musiała zapłacić w całości.
– Najciekawszy punkt dotyczy jednak tego, że nie mogę działać na niekorzyść wizerunku przedszkola – zdradza kobieta. – Jeśli będę opowiadać o tym, co mi się tam nie podoba, przedszkole ma prawo rozwiązać ze mną umowę. Choć ją to oburzyło, i tak musiała podpisać dokument. W sąsiednich przedszkolach czesne jest wyższe, a na miejsce w przedszkolu publicznym nie ma żadnych szans. Wybór był między złą umową a żadną.
Podobne problemy mają rodzice w całym kraju. Np. w Gdyni część dyrekcji kazała dodatkowo płacić za odebranie dziecka po umówionej godzinie. Surowo karane było nawet pięć minut spóźnienia. – Kiedy w okolicy nie ma innej oferty, rodzice są zdesperowani i łatwo ich szantażować. Nie ma równowagi między oferentem a klientem – mówi Julia Kubisa z Fundacji MaMa, która zajmuje się problemami matek. – Problem nie dotyczy tylko przedszkoli, lecz także klubów malucha, które wykorzystują to, że wciąż jest za mało takich instytucji – dodaje.
Opowiada o przedszkolach, w których brakowało ciepłej wody, i o klubie malucha, w którym dwulatek z jedną nerką chodził przez kilka godzin w mokrych rajstopach. – W odpowiedzi na interwencję matka usłyszała, że powinna pilnować, aby płacić w terminie czesne – mówi Kubisa.
W 2008 r. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów przeprowadził kontrolę 200 przedszkoli niepublicznych. Nieprawidłowości stwierdzono w 82 proc. z nich. Zakwestionowano głównie umowy gwarantujące prawo do natychmiastowego wypowiedzenia w razie spóźnień z zapłatą czesnego. Skontrolowane instytucje zobowiązały się do zmiany wzorów umów, jednak w tym roku UOKiK skierował już do sądu sprawę przedszkola, które zobowiązało rodziców do płacenia za miesiące wakacyjne, kiedy było nieczynne.

Wszystko zgodne z prawem

Jednak urząd może interweniować wyłącznie w przypadku, gdy umowa zawiera klauzule niedozwolone. Punkty, które są zdaniem rodziców oburzające, ale zgodne z prawem, prywatne instytucje mogą wpisywać do umów dowolnie. I tak właśnie robią. – Ograniczają je jedynie przepisy ustawy o systemie oświaty i samorządy, które kontrolują zasady wykorzystania dotacji oświatowych – mówi Grażyna Hendzlik, radca prawny łódzkiego kuratorium oświaty. Pozostałe sprawy reguluje wyłącznie kodeks cywilny. Rodzice mają wybór: albo podpiszą umowę w takim brzmieniu, w jakim jest ona przedstawiona, albo mogą zabrać dziecko z przedszkola.
82 proc. – w tylu skontrolowanych przedszkolach niepublicznych UOKiK wykazał nieprawidłowości
1,3 tys. – dla tylu dzieci zabrakło miejsc w przedszkolach publicznych w Warszawie