Samorządy unikają płacenia za pobyt starszych osób w domach pomocy społecznej. Oblężenie przeżywają zakłady opiekuńczo-lecznicze, gdzie na przyjęcie trzeba czekać nawet rok. W walce o lepszą opiekę długoterminową mają pomóc specjalne bony na świadczenia opiekuńcze.
Najwyższa Izba Kontroli (NIK) sprawdziła działanie zakładów opiekuńczo-leczniczych (ZOL). Opublikowane właśnie wyniki są porażające. Wyłania się z nich obraz pacjenta leczonego w przeludnionych salach, który nie ma możliwości swobodnego korzystania z urządzeń rehabilitacyjnych. Do tego głodnego, bo dzienna stawka wyżywienia w ZOL waha się od 3 zł do 12 zł.
Sytuacji ZOL nie poprawia też podejście do ich działania samorządów. Chętniej widzą oni przetłoczone sale tam niż zbyt długie kolejki do domów pomocy społecznej (DPS). Do pobytu pacjentów w tych ostatnich muszą bowiem dopłacać z własnych środków. A na to zawsze brakuje pieniędzy.

ZOL jak przechowalnia

Do ZOL powinni trafiać wyłącznie pacjenci, którzy wymagają kontynuacji leczenia szpitalnego, pielęgnacji i rehabilitacji. Jest to miejsce dla osób najciężej chorych i najmniej samodzielnych, które opuściły szpital i wymagają stałej kontroli lekarskiej. NIK zbadał 48 ZOL oraz urzędy samorządowe, które decydują o przyznaniu miejsca pacjentowi (m.in. na podstawie skierowania od lekarza, wywiadu pielęgniarskiego). Nieprawidłowości, zdaniem Izby, pojawiają się już na etapie kwalifikowania chorych do leczenia w ZOL. Żaden ze skontrolowanych urzędów samorządowych nie przestrzegał procedury przy wydawaniu skierowań. Pacjenci byli kierowani tam na podstawie niekompletnych i nieaktualnych dokumentów i nierzetelnych opinii lekarskich.
Ponadto w przypadku 1/3 pensjonariuszy badanych ZOL ich pobyt został tam przedłużony, ale nie ze względu na stan zdrowia, ale z uwagi na złą sytuację materialną.
– Te wyniki potwierdzają, że wiele osób, które nie wymagają opieki w ZOL, przebywa tam i blokuje miejsca faktycznie potrzebującym – uważa Anna Korkiewicz, dyrektor Publicznego ZOL w Porębie.



Obciążyć NFZ i pacjenta

Zdaniem ekspertów winę za nie najlepszą sytuację pacjentów ZOL ponoszą też samorządy. Te, mając wybierać, czy kierować pacjenta do placówki opiekuńczo-leczniczej czy DPS, wybierają te pierwsze. Powód jest prosty – za pobyt w ZOL płaci pacjent (70 proc. swojego dochodu), resztę dopłaca NFZ. W przypadku domów pomocy społecznej odpłatność też ponosi pensjonariusz (70 proc. świadczenia), a resztę ma pokryć rodzina. Jeśli jej na to nie stać, płaci za to gmina.
– Tylko 7 proc. osób przebywających w DPS stać na pokrycie całości kosztów. Za resztę osób powinna dopłacać rodzina, ale zazwyczaj robi to gmina – mówi Mieczysław Augustyn, senator PO, przewodniczący senackiej komisji rodziny i polityki społecznej.
Miesięczna opłata za pobyt w DPS to wydatek rzędu 2,2 tys. zł – 3 tys. zł. Część rodzin stara się więc ich unikać (w takiej sytuacji muszą liczyć się z tym, że zaległości ściągnie komornik). Innych po prostu nie stać na to, bo same nie osiągają odpowiedniego dochodu. W takiej sytuacji to na gminy spada obowiązek dofinansowania pobytu pensjonariusza w DPS.
– Do pobytu 99 proc. pensjonariuszy dopłaca gmina – potwierdza Kazimierz Gorlewicz, dyrektor DPS w Kwidzynie.
Mieczysław Augustyn podkreśla, że jeszcze 6 lat temu – wtedy gminy dostawały pieniądze na dopłaty do DPS z budżetu państwa z tzw. dotacji celowej, teraz pochodzą one z ogólnej – wydatki samorządów na ten cel wynosiły 30 mln zł. Obecnie jest to już 400 mln zł.

Bon na opiekę

Złe wyniki kontroli NIK wskazują, że system opieki długoterminowej wymaga zmian. Senatorowie PO mają w tej sprawie własne propozycje. Chcą m.in. wprowadzić jednolity system orzekania o stopniu niesamodzielności (to nie to samo co niepełnosprawność). W zależności od przyznanego stopnia pacjent uzyskiwałby bon o określonej wartości pieniężnej.
Dzięki niemu zyskiwałby prawo do wykupienia określonych świadczeń pielęgnacyjnych i opiekuńczych. Także rodziny, które w domach opiekują się osobami starszymi lub przewlekle chorymi, mają uzyskać dodatkową pomoc w formie dofinansowania części usług.