Ministerstwo Edukacji chce wydać miliony na ogólnopolską promocję przestarzałego modelu szkolnictwa zawodowego.
Liczy, że gimnazjalistów do zawodówek przyciągną instruktażowe filmy i gadżety. Na gruntowną zmianę sposobu kształcenia pieniędzy na razie nie ma.
Resort sprawdza, ile musiałby zapłacić za produkcję gadżetów, filmów, statuetek Oskar zawodowy i organizację konferencji. Według wstępnych wyliczeń to co najmniej siedem milionów złotych. Minister Katarzyna Hall przekonuje, że projekt zwiększy zainteresowanie gimnazjalistów i ich rodziców kształceniem zawodowym, a także zachęci przedsiębiorców do ściślejszej współpracy ze szkołami.

Uczniowie drugiej kategorii

Dyrektorzy szkół są jednak sceptyczni. Mówią, że reklama to działania pozorne, a ten model kształcenia potrzebuje gruntownej reformy. I narzekają, że od wielu lat resort edukacji nie zrobił nic, by poprawić sytuację w zawodówkach. Brakuje profesjonalnych pracowni, pieniędzy na zajęcia dodatkowe – chociażby tak prozaiczne jak nauka języków obcych. Co więcej uczeń szkoły zawodowej, w odróżnieniu od rówieśników z liceum, nie ma szans na otrzymanie stypendium socjalnego. – Uczniowie szkół zawodowych czują się uczniami drugiej kategorii – przekonuje Zbigniew Łomiński, dyrektor Zasadniczej Szkoły Zawodowej w Brusach w województwie pomorskim.
Fatalną sytuację potwierdzają także statystyki. Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, liczba uczniów i szkół lawinowo spada: jeszcze w 2000 r. do 6 tys. szkół zawodowych uczęszczało blisko milion uczniów. W minionym roku szkolnym było ich niespełna 3500 i kształciły 640 tys. uczniów.



Trzeba poprawić jakość

Co zrobić, by ta tendencja się odwróciła? Rozwiązanie jest jedno – poprawa jakości kształcenia automatycznie zwiększy zainteresowanie. Dlatego przede wszystkim powinno się postawić na kształcenie praktyczne. Dziś większość uczniów nawet nie poznaje praktycznej strony zawodu – ucząc się w przestarzałych warsztatach szkolnych czy od dawna niemodernizowanych centrach kształcenia praktycznego. Zdarza się, że uczniowie rezygnują z podchodzenia do egzaminów zawodowych.
Efekt jest taki, że wśród bezrobotnych stanowią oni jedną z największych grup mimo dużego popytu na rynku na pracowników fizycznych i tzw. fachowców.
Z problemem niedostosowanych do rynku pracy zawodówek kilkanaście lat temu borykały się państwa Unii Europejskiej. Rozwiązaniem okazało się wprowadzenie systemu dualnego, czyli takiego, gdzie uczeń połowę czasu spędza w szkole, a połowę ucząc się zawodu u potencjalnego przyszłego pracodawcy.
– To jedyne rozwiązanie, które przynosi wymierny efekt, a nie wymaga dużych nakładów finansowych. Jednak ani Ministerstwo Edukacji, ani resort pracy nie były nim zainteresowane – mówi prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Spraw Społecznych. Tymczasem chociaż MEN właśnie pracuje nad reformą kształcenia zawodowego, to już pojawiają się sygnały, że na jej realizację nie wystarczy pieniędzy.