Po pierwszym półroczu obecności sześciolatków w szkołach sprawdziliśmy, czy eksperyment się powiódł.
Zapytaliśmy rodziców, nauczycieli i psychologów, jakie są zalety, a co trzeba poprawić.
● Diagnoza przedszkolna
Najwięcej kłopotów pojawia się, gdy do pierwszej klasy trafia dziecko, które do szkoły się jeszcze nie nadaje. Barbara Miros, nauczycielka z jednej z warszawskich szkół, przyznaje: – W grupie odstaje dwoje, troje dzieci, ale jedno zupełnie sobie nie radzi. Mama nalega, by się uczyło w szkole, a dla dziecka to gigantyczny stres. Jest mu ciężko, bo jest za mało rozwinięte. Dziecko otrzymuje polecenie: pokoloruj kółko na czerwono, a trójkąt na zielono. A ono nie zna kształtów i jest mu trudno. To niejedyne kłopoty. Dzieci nie potrafią się spakować, nie wiedzą, w jakim ubraniu przyszły, nie potrafią włożyć i wyjąć rzeczy z plecaka albo przebrać się na WF. Nikt ich tego nie nauczył. Do tego kłopoty narastają, bo podstawa programowa określa, czego dziecko musi się nauczyć, np. poznać wszystkie litery.
Zdaniem nauczycieli rodzice powinni poprzedzić decyzję o posłaniu sześciolatka do szkoły rzetelną diagnozą dojrzałości szkolnej. Psycholog Ewa Kuczyńska kierująca Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną nr 10 w Warszawie mówi jednak, że w tym roku MEN poszło po rozum do głowy i wprowadziło diagnozy w przedszkolach. Radzi jednak, by podchodzić do nich z dystansem.
● Kto sobie nie radzi, nie wróci do przedszkola
Raz posłanego do szkoły dziecka nie można już cofnąć do zerówki. A problem istnieje. Tomkowi nie pomogły nawet dodatkowe zajęcia. Było jasne, że do pierwszej klasy się nie nadaje. Rodzice chcieli go po pierwszym semestrze cofnąć do zerówki. Jednak MEN, gminny wydział oświaty i poradnia psychologiczno-pedagogiczna odpowiedziały, że nie ma do tego podstawy prawnej. Zaproponowano pomoc psychologa i pedagoga. Rodziców zapewniono także, że w ostateczności dziecko powtórzy pierwszą klasę.
● Emocjonalne kłopoty
Psycholog Ewa Kuczyńska zwraca uwagę, że wiele maluchów nie jest przygotowanych emocjonalnie do nauki w szkole. Często są bierne, wychowane przed telewizorem i komputerem, nie są dojrzałe społecznie. Jak podkreśla, problem spada na nauczycieli, bo to oni muszą sobie poradzić, gdy pojawiają się niepowodzenia. – O tym, że takich problemów jest wiele, świadczy fakt, że wielu z nich dzwoni do poradni i radzi się za pośrednictwem naszej specjalnie uruchomionej skrzynki kontaktowej – mówi Kuczyńska.
● Prace domowe
Katarzyna Klimczak, mama 6-letniej Alicji, uczennicy pierwszej klasy Szkoły Sportowej nr 58, zwraca uwagę na jeszcze jeden problem – już w pierwszych miesiącach nauki w szkole dzieci dostają zadania do domu. A to wymaga od rodzica uczestniczenia w odrabianiu. – Zadania zadawane są codziennie, a nie każdy rodzic ma na to czas. To niesprawiedliwe, że sukces dziecka jest uzależniony od aktywności rodziców – mówi Klimczak. Jej zdaniem sześciolatki są za małe, by samodzielnie pracować w domu i pilnować obowiązków szkolnych poza szkołą.
● Co na to MEN?
Jak mówi rzecznik resortu Grzegorz Żurawski, pierwsze miesiące reformy pokazały, że sześciolatki, które poszły do pierwszej klasy, poradziły sobie z opanowaniem programu, a wszelkie obawy okazały się bezpodstawne. Skąd MEN ma tę wiedzę? – Otrzymujemy te sygnały od nauczycieli klas pierwszych – odpowiada Żurawski. Co ma do powiedzenia rodzicom i ekspertom, którzy opowiadali nam o problemach? Radzi, by rodzice nie słuchali straszenia, tylko osobiście udali się do szkoły i ocenili, czy warto tam posłać dziecko. A prace domowe? A diagnozy? – Żadnych dodatkowych zmian w systemie już nie przewidujemy – ucina Żurawski.
Czytaj więcej: Dziennik.pl