Jutro (29 stycznia) premier Donald Tusk ma zaprezentować program uzdrawiania finansów państwa.
Jednym z jego elementów miała być budząca wielkie emocje, także wewnątrz rządu, propozycja dotycząca zmian w sposobie oszczędzania i wypłaty świadczeń z OFE. Ze względu na wciąż trwający konflikt nie będzie ona jednak prezentowana. A zgłasza ją, przy poparciu ministra finansów Jacka Rostowskiego, minister pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak. Absolutnie przeciw jest Michał Boni, minister w kancelarii premiera.
Wokół tej sprawy narosło mnóstwo nieporozumień. Część ekspertów i współtwórcy reformy emerytalnej zdają się mówić, że historia się skończyła, a teraz trzeba tylko wdrożyć to, co ustalono 10 lat temu. Minister pracy argumentuje, że systemowi trzeba się krytycznie przyjrzeć, ale też więcej pieniędzy na emeryturę przelewać – kosztem OFE – do ZUS.
W mojej ocenie mylą się i jedni, i drudzy. Ale a contrario – każdy z nich ma po trochu rację.

Grzech pierworodny

Pierwszym zgłoszonym przez Fedak pomysłem jest obniżenie składki do OFE – z 7,3 proc. pensji brutto do 3 proc. Różnica ma być księgowana na koncie emerytalnym w ZUS. Uważam, że to grzech pierworodny proponowanych zmian, który jest nie do przyjęcia.
Jego zaletą jest obniżenie o ponad 13 mld zł rocznie dotacji do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Nie trzeba będzie na tę kwotę emitować obligacji, co obniży o niemal 1 pkt proc. deficyt sektora finansów publicznych, który sięga 7 proc. PKB. Spadną też bieżące koszty obsługi długu. Przez taki zabieg pracujące obecnie pokolenie poniesie też niższe koszty reformy emerytalnej. Do tej pory wpłaciliśmy do OFE (od 1999 roku do 20 stycznia 2010 roku), utrzymując równocześnie system repartycyjny, gigantyczną kwotę 139,9 mld zł.
Jednak ta propozycja niesie zdecydowanie więcej zagrożeń niż zalet. Niższa składka do OFE oznacza, że więcej pieniędzy na emeryturę trafi do ZUS. Wzrosną więc jego zobowiązania w przyszłości. A wtedy sytuacja demograficzna będzie zdecydowanie gorsza. Teraz do ZUS trafia 63 proc. składki, a ma tam trafiać 85 proc. W przyszłości roszczenie wobec ZUS, który finansuje świadczenia z bieżących składek pracujących osób, będą więc wyższe, co spowoduje konieczność podnoszenia podatków lub składek. Już obecnie ZUS winien jest ubezpieczonym, tylko z tytułu zaewidencjonowanych na ich kontach składek (bez zobowiązań wynikających ze starego systemu), 1,8 bln zł. Jeśli przesuniemy składkę do ZUS, te zobowiązania będą rosnąć jeszcze szybciej.



Skarga do niebios

Taki zabieg zwiększa też ryzyko ubezpieczonych, że politycy, którym będzie brakować pieniędzy na sfinansowanie emerytur, nie dotrzymają w przyszłości słowa i nie wypłacą ich w wysokości odpowiadającej poniesionym kosztom. W przypadku OFE politykom trudniej o taki zabieg – kapitał jest tam zbierany na podstawie umowy cywilno- -prawnej między członkiem OFE a zarządzającym nim powszechnym towarzystwem emerytalnym (PTE). W razie jej niedotrzymania może on poskarżyć się na PTE w sądzie. Gdy umowy nie dotrzymają politycy, którzy na bieżąco decydują o ZUS – skargę raczej będzie można skierować do pana Boga. Ważne jest więc to, że konto w OFE to nie wirtualny zapis w ZUS, ale gotówka zainwestowana w papiery wartościowe.
Więcej pieniędzy w ZUS może też, choć nie musi, oznaczać niższe emerytury – w dłuższej perspektywie opłaca się oszczędzać na rynku kapitałowym. Stopy zwrotu są wyższe. ZUS waloryzuje wprawdzie co roku wpływające pieniądze emerytalne, uwzględniając inflację i dynamikę wpływu składek, ale nie musi to trwać wiecznie, bo w razie pogorszenia sytuacji budżetu wskaźnik waloryzacji może być mniej hojny. Mimo tego z symulacji wynika, że emerytura osoby, która całe życie będzie oszczędzać w dwóch filarach, będzie pochodzić mniej więcej po połowie z ZUS i OFE. A przecież do OFE trafia mniej pieniędzy.
Minusem rozwiązań proponowanych przez rząd może też być osłabienie rynku kapitałowego. OFE w akcjach ulokowały ponad 54 mld zł. Oprócz tego stanowią swoisty stabilizator giełdy, bo inwestują długofalowo.
Rząd, zyskując około 13 mld zł rocznie, będzie też zdecydowanie mniej zdeterminowany do wprowadzenia koniecznych, ale niepopularnych reform. Takich jak np. zrównanie wieku emerytalnego kobiet, wydłużenie pracy funkcjonariuszy i żołnierzy czy podniesienie składek do KRUS dla zamożnych rolników.
Nie bez znaczenia jest też to, że większa kwota wpłacana do ZUS oznacza mniej pieniędzy do dziedziczenia przez bliskich. Obecnie środki po zmarłych członkach OFE trafiają w formie gotówki lub tzw. transferów na emeryturę (dla małżonków) po zmarłych członkach OFE do ich rodzin. Do tej pory fundusze oddały już po zmarłych klientach 600 mln zł.



Wypłata na konto

Propozycja obniżenia składki do OFE jest więc nieprzemyślana i krótkowzroczna. Ale pozostałe dwie (dotyczące sposobu wypłaty świadczeń z OFE oraz bezpieczeństwa środków osób w wieku przedemerytalnym) oraz zgłaszany przez Fedak postulat obniżenia kosztów działania funduszy oraz wzrostu ich efektywności trzeba traktować z powagą. Poruszają one ważne kwestie i powinny być raczej dyskutowane, niż wyśmiewane. Resort pracy proponuje:
● umożliwienie powrotu do ZUS wszystkim osobom oszczędzającym w II filarze – ma dotyczyć osób, które ukończą 55 lat (kobiety) i 60 lat (mężczyźni). Zyskają wtedy możliwość przekazania całości lub części zgromadzonych w OFE pieniędzy do ZUS. Jeśli tak zrobią, całość składki emerytalnej z bieżącej pensji (19,52 proc.) trafi do ZUS. Po przekazaniu całości kapitału z OFE tylko ZUS wypłaci im świadczenie.
● wprowadzenie jednorazowej wypłaty wszystkich pieniędzy z OFE – dotyczy osób, które ukończą 65 lat. Będą one mogły wtedy wypłacić wszystkie środki zgromadzone w OFE na dowolny cel. Taka jednorazowa wypłata będzie możliwa pod warunkiem uzyskania emerytury w wysokości co najmniej dwóch minimalnych świadczeń (obecnie 1350 zł). Jeśli ubezpieczony w ZUS będzie miał zgromadzony kapitał wystarczający na takie świadczenie z OFE, wypłaci całość pieniędzy. Jeśli nie – będzie mógł dopłacić do kapitału zgromadzonego w ZUS część środków z OFE, a pozostały kapitał z II filara wypłacić na dowolny cel.
Szczegóły pierwszego z tych postulatów wydają się egzotyczne. Po co zmuszać osoby wchodzące na rynek pracy do zapisywania się do OFE, jeśli po 30 latach mogą się z niego wypisać? Powrót tych osób do ZUS podważa też podwaliny nowego systemu emerytalnego, który oparty jest na zasadzie bezpieczeństwa dzięki różnorodnym formom przechowywania emerytalnych oszczędności – część z ZUS zależy bardziej od polityków i demografii, choć jest mniej narażona na bieżące wahania koniunktury, część z OFE – na odwrót.
Jednak w propozycji Fedak tkwi ważne pytanie o bezpieczeństwo środków w wieku przedemerytalnym i możliwość przenoszenia pieniędzy z rynku kapitałowego do bardziej bezpiecznych instrumentów finansowych. Trzeba takie zmiany wprowadzić, choć wzdrygam się na myśl, że rząd zapisałby, że takie przenoszenie – np. z giełdy do obligacji – ma być obowiązkowe. Bo co się stanie, jeśli akurat w momencie, kiedy ubezpieczony miałby obowiązkowo wychodzić z parkietu, będzie panować na nim fantastyczna hossa? Myślę, że trzeba tu dać ludziom wybór.



Wolność z brakiem logiki

Wolny wybór jest przyczynkiem do przejścia do ostatniego postulatu zgłoszonego przez Fedak. Wolności wyboru, co zrobić z pieniędzmi z OFE po ukończeniu 65 lat, pod warunkiem, że mamy niezbędne do przeżycia minimum.
Nie zgadzam się z głosami, które mówią, że to skrajnie nieodpowiedzialne dać ubezpieczonym wybór. To paternalizm i brak wiary w ludzi. Oczywiście trzeba zdawać sobie sprawę z zagrożeń:
● zjawiska free riders (osób, które skonsumują wypłatę, a później sięgną po pomoc społeczną),
● presji, żeby podnieść świadczenia (duża grupa osób, które skonsumują wypłaty będzie wywierać presją polityczną na wypłatę np. specjalnych dodatków),
● zjawiska tzw. biednych emerytów i konieczności dopłat z budżetu na ich utrzymanie.
Ale nie zgadzam się z argumentami, że tzw. częściowa wypłata (znana notabene z Peru, Meksyku czy Chile) to skrajna nieodpowiedzialność. Może więc warto dyskutować o podniesieniu wysokości emerytury podstawowej (resort pracy proponuje dwie minimalne emerytury), a nie dogmatycznie odrzucać tę propozycję. Dyskusja na ten temat powinna też otworzyć nowy rozdział – czy członkowie OFE nie powinni bardziej elastycznie decydować o tym, co zrobić ze swoimi pieniędzmi? Czy nie powinniśmy wrócić do rozmowy na temat emerytur małżeńskich lub z gwarantowanym okresem wypłaty?

Logiczne pęknięcie

Zaletą wypłaty częściowej jest też większa troska ubezpieczonych o to, co z ich pieniędzmi robi OFE, do którego należą – zaczynają czuć, że to nie są jakieś abstrakcyjne pieniądze, z którymi nie wiadomo, co będzie w przyszłości, ale realna gotówka, którą otrzymają. To może powodować, że fundusze zaczną wreszcie ze sobą realnie konkurować.
Problemem propozycji minister Fedak – wracam do grzechu pierworodnego – jest jednak to, że nie wiadomo, czy cokolwiek będzie można w wieku 65 lat otrzymać. W tym tkwi pęknięcie logiczne tej koncepcji – dajemy wam więcej wolności dotyczącej decydowania o środkach z OFE, ale obniżamy składki, więc nie wiadomo, czy będzie o czym decydować.
Resort pracy powinien więc wrócić do dyskusji na temat efektywności OFE, kosztów systemu, wielofunduszowości, sposobu wypłat. Jeśli chce jednak zachować powagę, powinien jak najszybciej wycofać się z propozycji obniżenia składki do OFE, bo podkopuje ona systemową debatę.
Autor jest szefem działu pracy w DGP, ekspertem Instytutu Sobieskiego
Bartosz Marczuk: zgłaszana przez minister Fedak propozycja obniżenia składki do OFE ma poparcie ministra finansów Fot. Wojciech Barczynski/Forum / DGP