Spór ministrów, kolejki w przychodniach i dezorientacja wśród lekarzy – tak wygląda sytuacja w miesiąc po wprowadzeniu nowych zasad przyznawania matkom jednorazowego zasiłku z tytułu urodzenia dziecka.
Chaos jest tak wielki, że wiceminister pracy Marek Bucior poprosił resort zdrowia, by przesunąć termin pierwszej obowiązkowej wizyty ciężarnej u ginekologa, która uprawnia do becikowego. Teraz kobieta musi przedstawić zaświadczenie od lekarza, że była pod jego opieką od 10. tygodnia ciąży. W praktyce często jest to niewykonalne.
Nowe, obowiązujące od 1 listopada, przepisy wprowadzono po to, by zmobilizować ciężarne Polki do dbania o własne zdrowie. Nad rozporządzeniem pracowały dwa resorty: zdrowia i pracy. Szybko okazało się jednak, że każde z nich interpretuje przepisy inaczej. Ministerstwo Pracy uważa, że każda kobieta, która zgłosi się po becikowe po 1 listopada tego roku, powinna przedstawić zaświadczenie lekarskie. I to bez względu na to, kiedy urodziło się dziecko. Ministerstwo Zdrowia jest mniej rygorytstyczne i uważa, że zaświadczeń można wymagać jedynie od tych kobiet, które zaszły w ciążę najwcześniej na 10 tygodni przed 1 listopada. Przyznaje jednak, że ostateczna decyzja należy do resortu pracy.

Błędna interpretacja

Efekty nieporozumień między resortami już są. – Nie wydano mi becikowego, mimo że dziecko urodziło się w lipcu, jeszcze przed wejściem w życie nowych przepisów. Jednak panie w urzędzie żądały zaświadczenia od lekarza. Nie mam takiego papierka – opowiada Magdalena Kozioł, która 4 miesiące temu urodziła córkę. Kobieta nie zamierza rezygnować z dodatku za urodzenie dziecka i zapowiada, że złoży odwołanie od decyzji urzędników.
W identycznej sytuacji jest wiele matek. W listopadzie do ośrodka pomocy społecznej, który wypłaca becikowe, w Bochni w woj. małopolskim zgłosiła się kobieta, która urodziła dziecko w grudniu ubiegłego roku. Zasiłku nie mogła odebrać wcześniej, bo mieszkała za granicą. Zresztą wcale się nie spieszyła, bo zgodnie z przepisami ma na to cały rok. – Nie mogliśmy jej wydać pieniędzy, bo we wniosku brakło zaświadczenia od polskiego lekarza. A ona prowadziła przecież ciążę za granicą – tłumaczy Barbara Nowakowska, pracownik socjalny z tamtejszego miejskiego ośrodka pomocy społecznej.

Problemy z lekarzami

Ale brak jasnej interpretacji to tylko jeden z wielu problemów. Wymaganych zaświadczeń nie chcą wypisywać lekarze ginekolodzy, bo to dla nich dodatkowy obowiązek. Z tego właśnie powodu Małgorzata Kotlęga z Ośrodka Pomocy Społecznej w Dębnicy Kaszubskiej na Pomorzu w ubiegłym miesiącu odrzuciła aż połowę z 11 wniosków o becikowe. – Kilka dni temu sama dzwoniłam do miejscowego ginekologa i próbowałam go przekonać, by jednak wystawiał te dokumenty – mówi urzędniczka.
Bywają też sytuacje, których twórcy przepisów nie mogli przewidzieć. Do urzędu na warszawskim Mokotowie zgłosiła się kobieta, która przyznała, że nie ma zaświadczenia i z pewnością go nie zdobędzie, bo jej ginekolog zmarł. – A w przychodni usłyszeliśmy, że nikt inny nie może wystawić tego dokumentu – mówi Monika Zylc z mokotowskiego urzędu dzielnicowego.
W nowych przepisach zapomniano również o tym, że kobiety często dowiadują się o ciąży później niż w dziesiątym tygodniu. – Jedna z pacjentek trafiła do mnie dopiero w 20. tygodniu. To było jej czwarte dziecko i po prostu nie wiedziała, że jest w odmiennym stanie – opowiada warszawska lekarka.
Wypłacanie becikowego utrudniają też całkiem banalne przyczyny. Bytomski MOPS odrzucił 15 proc. wniosków, bo zaświadczenia od lekarzy były wypełnione nieczytelnie, niektóre rubryki pozostawiono puste, a z dat wystawienia wynikało, że kobieta zgłosiła się do ginekologa zbyt późno.



Nowe przepisy zaskoczyły

Spora grupa matek nie otrzymała zasiłku, bo... w ogóle nie słyszała o zmianie przepisów. Wprawdzie Ministerstwo Pracy wysłało do ośrodków pomocy społecznej instrukcje o nowych zasadach wypłacania becikowego, jednak większość ciężarnych nie miała okazji się z nimi zapoznać. Z jednego powodu: bo do ośrodka kobiety przychodzą zazwyczaj dopiero wtedy, gdy chcą odebrać zasiłek. – O wymaganych dokumentach dowiedziałam się dopiero w urzędzie. Wcześniej nie mówił mi o tym ani lekarz, ani położna – mówi Małgorzata Dzik z Warszawy.
Dopełnienie formalności utrudniają też długie kolejki do ginekologów w państwowych ośrodkach zdrowia, szczególnie w małych miejscowościach. Kobieta, która dziś chciałaby się umówić na wizytę do przychodni w Mszanie Dolnej, musiałaby na nią czekać aż półtora miesiąca!
Ministerstwo Pracy przyznaje, że 10. tydzień, w którym trzeba przyjść do lekarza, to jeden z głównych problemów, z którym zgłaszają się kobiety. Dlatego wysłało list do resortu zdrowia z prośbą o przesunięcie terminu pierwszej obowiązkowej wizyty.
Ministerstwo jest jednak nieugięte. – Nie bez przyczyny wybrany został termin 10. tydzień. To wtedy można wykryć choroby, które mogłyby być niebezpieczne dla dziecka lub matki – mówi rzecznik resortu zdrowia Piotr Olechno.

Oszczędności dla budżetu

Pracownicy socjalni twierdzą, że piętrzące się trudności zniechęcają część młodych matek do tego stopnia, iż nawet nie składają wniosków o becikowe. Widać to w statystykach: do tej pory w ośrodku w Limanowej miesięcznie przyjmowano ok. 15 podań o becikowe. Tymczasem w listopadzie br. było ich tylko 7. – Kobiety są przekonane, że dostać teraz becikowe graniczy z cudem i rezygnują na starcie, u nas wniosków było o połowę mniej. Normalnie mamy około setki – mówi Monika Zylc z ośrodka na warszawskim Mokotowie.
Podobnie jest w większości z przeszło 2,7 tys. urzędów, które wydają becikowe. Na przykład w MOPS w Nakle nad Notecią odrzucono w listopadzie 30 proc. wniosków. – To oznacza dla nas kilka tysięcy złotych oszczędności. Rozumiem, że nowe przepisy stworzono po to, by kobiety się badały, ale to nie zawsze jest takie proste – mówi Joanna Paszek.
Na razie na nowych zasadach przyznawania zasiłku porodowego tracą rodziny. Zarobi za to budżet państwa, który do tej pory wydawał na becikowe ok. 350 mln zł rocznie.