W Ministerstwie Zdrowia kończą się właśnie prace nad rozporządzeniem, które wyznaczy nowe standardy porodowe.
Zwiększenie roli położnych, możliwość rodzenia w domu oraz lepsza opieka prenatalna nad matką i dzieckiem – to tylko niektóre z zapisów, jakie znalazły się w przygotowywanym właśnie rozporządzeniu ministra zdrowia o tzw. standardach okołoporodowych. W dokumencie pojawił się też przełomowy zapis, że od tej pory kobieta będzie mogła wspólnie z lekarzem podejmować decyzję o przebiegu porodu.
– Nowe wytyczne zmieniają całe dotychczasowe myślenie o porodzie. Zmieni się bowiem rola rodzącej z przedmiotowej na podmiotową – przekonuje uczestnik rozmów, który nie chce ujawniać nazwiska do czasu aż rozporządzenie zostanie opublikowane. W trwających ponad rok pracach nad standardami okołoporodowymi brali udział ginekolodzy, położne, przedstawiciele resortu zdrowia oraz niezależni eksperci z Fundacji Rodzić po Ludzku. Teraz projekt zostanie poddany konsultacjom społecznym, a potem będzie już tylko czekał na podpis minister Ewy Kopacz. Jak mówi jeden ze współautorów tego dokumentu, to kwestia najbliższych tygodni.

Poród jak choroba

Już teraz wiadomo jednak, że rozporządzenie będzie niezwykle ważne. Udało się w nim zapisać, m.in. że rodząca będzie mogła współdecydować o porodzie: wybierać wygodną dla siebie pozycję, sprzeciwić się podaniu oksytocyny w początkowej fazie porodu czy też bolesnemu nacinaniu krocza. Będzie mogła również poprosić, by bez żadnych opłat towarzyszyła jej bliska osoba.
Na razie w Polsce panują jednak zupełnie inne standardy. W szpitalach położniczych pokutuje przekonanie, że w czasie porodu kobieta ma leżeć bez ruchu na plecach, podpięta do aparatury monitorującej. Lekarze nagminnie nacinają rodzącej krocze, nie pytając jej o zgodę. Normą jest podawanie oksytocyny, by przyspieszyć poród. I choć ciężarna ma prawo rodzić w towarzystwie bliskiej osoby, jest to martwy przepis, bo w większości szpitali trzeba za to płacić.
Sytuację mają zmienić nowe przepisy. – Jeśli w szpitalu nie będą przestrzegane prawa ciężarnej, kobieta będzie mogła się odwołać do nowego rozporządzenia, a potem walczyć o swoje prawa w sądzie – mówi jeden z autorów dokumentu. On sam przyznaje, że nie było wcale prosto wynegocjować takie zapisy. Najwięcej sprzeciwu budził zapis, który przyznawał kobietom prawo do decydowania o własnym porodzie, który nie zyskał aprobaty środowisk lekarskich.



Położna jak lekarz

Nowe rozporządzenie przewiduje, że znacznie większe będą od tej pory kompetencje położnych. Będą one mogły samodzielnie prowadzić ciążę, kierować ciężarną na badania i prowadzić prawidłowy poród bez asysty lekarza. – Położna już teraz teoretycznie ma takie możliwości, jednak jest to martwy zapis. Być może dzięki rozpisaniu go w szczegółowe punkty i zawarciu w rozporządzeniu, położne rzeczywiście staną się o wiele bardziej samodzielne – mówi dr Grażyna Iwanowicz-Palus, która brała udział w pracach zespołu interdyscyplinarnego. O wiele łatwiejsze stanie się również rodzenie poza szpitalem. Teraz porodów domowych jest w Polsce zaledwie kilka rocznie, głównie dlatego, że lekarze są im niechętni i traktują je, jako swoiste „dziwactwo”.
Zmianą, która może radykalnie poprawić opiekę nad matką i dzieckiem, jest postawienie nacisku na tzw. opiekę perinatalną. – Kobiety będą od początku monitorowane i te z zagrożoną ciążą zostaną skierowane do wybranego szpitala – tłumaczy prof. Krzysztof Niemiec, szef Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego. Dzięki temu ciężarne, które nie mają żadnych komplikacji, nie będą blokować miejsc w placówkach bardziej wyspecjalizowanych. Lekarze mają nadzieję, że w ten sposób uda się poprawić fatalne wskaźniki umieralności noworodków. Średnia w Polsce jeszcze w zeszłym roku wynosiła 6,5 zgonów na tysiąc żywych urodzeń, ale w niektórych województwach wskaźnik ten przekraczał osiem.
Jedyna kwestia, której mimo wielu apeli mediów nie udało się ująć w projekcie rozporządzenia, to bezpłatne znieczulenia. Zdaniem lekarzy, którzy brali udział w pracach nad nowymi standardami, należy w tej sprawie pozostać przy obowiązujących przepisach: znieczulenie jest udzielane tylko wtedy, gdy lekarz uzna, że jest to wskazane. Takim wskazaniem nie jest jednak sam ból porodowy.

Standardy nie wystarczą

– Nowe standardy stawiają wysoko poprzeczkę jakości opieki okołoporodowej. Problem w tym, że jeżeli nawet w takiej formie zostanie przyjęte rozporządzenie, to jest to dopiero pierwszy krok. Kolejnym etapem jest bardzo ciężka praca. Potrzebne są szkolenia dla lekarzy i położnych, dlatego Ministerstwo Zdrowia powinno przyjrzeć się programowi kształcenia przyszłych medyków, by zaproponować nowy system szkoleń – mówi jeden z autorów dokumentu.
O potrzebie zmiany mentalności mówią też sami lekarze. – Wiedza medyczna to nie wszystko, trzeba nauczyć się odpowiedniego podejścia do rodzących. A przede wszystkim słuchania ich potrzeb – podkreśla ginekolog i szefowa fundacji Kobieta i Natura dr Preeti Agrawal. Jej zdaniem, choć w polskich szpitalach widoczny jest postęp techniczny, to wciąż za mało. – Co z tego, że na oddziałach położniczych są różne piłki i wanny, skoro kobiety nie mogą z nich korzystać? Bo polskie położne nie są nauczone odbierać poród w innej pozycji niż leżąca – mówi Agrawal, która niedawno zorganizowała we Wrocławiu międzynarodową konferencję na temat jakości opieki okołoporodowej w Polsce.
Jakie prawa powinny mieć rodzące
● Kobieta ma prawo do informacji. Lekarz lub położna powinni z nią szczegółowo omówić plan porodu.
● Kobiecie należy się pomoc położnych, jeśli zechce sobie poradzić z bólem porodowym w niestandardowy sposób, taki jak kąpiel w wannie, relaksacja czy słuchanie ulubionej muzyki.
● Należy zachęcać rodzącą do poruszania się i pomagać jej dostosować się do pozycji, jaką sama wybierze.
● Powinno się zachęcać kobietę, aby towarzyszył jej podczas porodu małżonek lub partner, który może dawać wsparcie emocjonalne.
● Nie wolno zabraniać rodzącej krzyczenia i płaczu.
● Nie należy namawiać kobiety, która nie ma w czasie porodu żadnych komplikacji, do elektronicznego monitorowania płodu.
źródło: National Institute for and Clinical Excellence UK



Eva Gundberg: Lekarz nie potrafi rozmawiać z ciężarną

Rozmawiamy z EVĄ GUNDBERG, szwedzką lekarką, od lat pracującą w Wenezueli. Autorką książki „Radość rodzenia”

RENATA KIM:

Od wielu lat prowadzi pani na całym świecie szkolenia dla lekarzy ginekologów. Czego ich pani uczy?

EVA GUNDBERG: Przede wszystkim tego, żeby przestali interesować się najnowszymi technologiami medycznymi, a zajęli się pacjentem. Bo poród to nie jest wycinanie wyrostka robaczkowego, tu nie wystarczą nawet najwyższe umiejętności techniczne, potrzebne jest jeszcze prawdziwe zaangażowanie. Dlatego tłumaczę, jak ważne jest nawiązanie prawdziwego kontaktu z pacjentką. Niestety w większości wypadków lekarze nie mają o tym zielonego pojęcia. Doskonale wiedzą, jak prowadzić ciążę, jakie leki podawać i jak zrobić cesarskie cięcie, ale nie potrafią z ciężarną rozmawiać.

Naprawdę jest aż takie źle?

Tak! Między lekarzem a ciężarną nie ma żadnej komunikacji. Pacjentki często boją się powiedzieć ginekologowi o swoim problemie, bo uważają, że powinny sprawiać jak najmniej kłopotu. Myślą, że lekarze są przeładowani pracą, więc nie chcą mu dokładać roboty. Ci z kolei są tak zajęci robieniem kolejnych badań diagnostycznych i wypisywaniem recept, że nie mają czasu usiąść spokojnie naprzeciwko i popatrzeć kobiecie w oczy, a co dopiero zapytać, co dzieje się w jej życiu.

Ale przecież lekarze naprawdę nie mają czasu na takie rozmowy!

Muszą znaleźć czas. I potrafią to zrobić, jeśli tylko chcą. Medycyna nie powinna się odwracać od wnętrza człowieka, od jego psychiki. A kobieta w ciąży szczególnie potrzebuje lekarza, któremu może zaufać. I aby mogła mu zadać każde, nawet najbardziej intymne pytanie, i oczekiwać szczerej odpowiedzi. Dlatego powtarzam młodszym kolegom: patrz pacjentce prosto w oczy, słuchaj jej, zaproś na wizytę także jej rodzinę i zobacz, jak się razem zachowują. Spróbuj się zorientować, czy oboje partnerzy chcą dziecka równie mocno, czy może któreś z nich potrzebuje wsparcia w tej decyzji. Zawsze namawiam młodszych kolegów, by odkryli w sobie na nowo powołanie lekarskie i traktowali pacjentów z miłością. A jeśli nie są w stanie tego zrobić, niech pomyślą o odejściu z zawodu.

Jaki grzech najczęściej popełniają lekarze wobec ciężarnych?

Przede wszystkim próbują nią manipulować. Na przykład tak: kobieta przychodzi na konsultację, a lekarz przedstawia jej konieczne jego zdaniem procedury medyczne. „Och, jakie masz wąskie biodra! Z pewnością nie urodzisz siłami natury” – mówi i przekonuje, że trzeba będzie wykonać cesarskie cięcie. Albo mówi 30-latce, że jest zbyt stara, by rodzić siłami natury. Przecież to najzwyklejsza indoktrynacja. Lekarze tłumaczą, że wiele takich sytuacji wynika z braku czasu. Dlatego podają środki wywołujące poród, potem jeszcze go przyspieszają, bo wiedzą, że tego samego dnia będą mieli kilkanaście innych rodzących. Dlatego nie biorą pod uwagę potrzeb kobiet: każą jej na przykład leżeć na plecach, podczas gdy nie ma żadnych przeciwwskazań, by chodziła. Przecież, jeśli kobieta się rusza, automatycznie odczuwa mniejszy ból, a czas porodu się skraca.

Jest pani wielką przeciwniczką cesarskiego cięcia. Co złego jest w tym zabiegu?

Rolą lekarza jest przekonanie ciężarnej, że pod każdym względem – fizycznym i psychicznym – jest w stanie unieść ciężar naturalnego porodu, który dla matki i dziecka jest najbezpieczniejszy. Cesarki nie powinny stanowić więcej niż 6 proc. wszystkich porodów. W Polsce, o ile wiem, macie ich 5 razy więcej. To źle.

Dlaczego? Przecież w wielu przypadkach cesarskie cięcie ratuje życie dziecka i matki.

Nie sprzeciwiam się cesarskiemu cięciu, gdy jest ono medycznie uzasadnione. Ale jestem głęboko przekonana, że trzeba wrócić do źródeł, zrezygnować z niepotrzebnych interwencji medycznych w czasie porodu i wtedy rodzenie stanie się znowu pięknym, mistycznym przeżyciem.