Resort pracy chce zawiesić emerytury tym, którzy otrzymują je z ZUS i nie zwolnili się z pracy. Prawo do łączenia pracy i emerytury, na wniosek rządu, wprowadzono zaledwie 8 miesięcy temu. Taka decyzja podważy i tak niewielkie zaufanie obywateli do systemu emerytalnego i państwa.
Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej (MPiPS) chce przywrócić, zmieniony na jego wniosek w styczniu tego roku, przepis, który zakazuje ZUS wypłaty emerytury, jeśli ubezpieczony nie rozwiąże z firmą stosunku pracy. W efekcie prawo do świadczeń straci 40 tys. emerytów, którzy zyskali je w tym roku. Z wprowadzonego w styczniu rozwiązania nie skorzystają też kolejne osoby chcące łączyć pracę z emeryturą.
Ma się tak stać nie ze względu na przekonanie, że tamta decyzja była zła. Sam resort przyznaje, że miała zwiększyć aktywność zawodową starszych osób, z którą w Polsce jest najgorzej w UE. Sprawa jest bardziej prozaiczna. Rząd szuka oszczędności i liczy na to, że wydatki dotowanego Funduszu Ubezpieczeń Społecznych obniżą się nawet o 900 mln zł rocznie.

Zmiany na życzenie rządu

Do 7 stycznia tego roku przepisy nie pozwalały otrzymywać emerytury osobom, które – mimo spełnienia warunków stażowych i wiekowych oraz uzyskania w ZUS decyzji o przyznaniu świadczenia – nie rozwiązały stosunku pracy. Jeśli więc np. kobieta ukończyła 60 lat i miała odpowiedni staż, dzięki czemu mogła skorzystać z emerytury, nie otrzymała jej, jeśli wciąż pracowała w swojej firmie. Prawo do emerytury ulegało zawieszeniu do czasu rozwiązania stosunku pracy.
Te przepisy – na wniosek resortu pracy – uległy zmianie po wejściu w życie ustawy z 21 listopada 2008 r. o emeryturach kapitałowych. Znowelizowała też ona m.in. ustawę z 17 grudnia 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (t.j. Dz.U. z 2004 r. nr 39, poz. 353 z późn. zm.), dając prawo do otrzymywania świadczenia bez konieczności rozwiązywania stosunku pracy. Uchyliła art. 103 ust. 2a.
– Nowy system emerytalny bardziej wiąże wysokość świadczenia z opłaconymi składkami. Nie powinno się więc ograniczać prawa do emerytury pochodzącej ze składek od faktu wykonywania pracy – tłumaczył nam na początku tego roku Marek Bucior, wiceminister pracy i polityki społecznej.
Argumentował też, że poprzednie rozwiązania mogą zniechęcać niektórych świadczeniobiroców do aktywności zawodowej. I trudno się z tym nie zgodzić.

Zawracanie Wisły kijem

Ogromne zdziwienie wzbudza więc to, co znalazło się w uwagach resortu pracy, które odnoszą się do pomysłu ministra Michała Boniego dotyczącego zwolnień w urzędach. Resort, mimo że sam zauważa, iż styczniowa zmiana była realizacją programu aktywizacji starszych osób i miała usunąć jedną z barier aktywności zawodowej osób po 50. roku życia, chce przywrócenia starego przepisu. Argumentuje, że w kryzysie spada liczba miejsc pracy, co wymaga podjęcia działań zmierzających do odzyskania tych etatów, które zajmują emeryci. Wskazuje też, że po wejściu w życie nowelizacji nastąpił wzrost liczby nowo przyznanych emerytur, co powiększa deficyt FUS.
Nie ma jednak dodatniej zależności między rosnącą liczbą emerytów, a większą liczbą nowych miejsc pracy.
– To mit, że wysyłanie ludzi na emerytury czy renty poprawia sytuację na rynku pracy. Trzeba wtedy pobierać wyższe składki od pracujących i w efekcie są oni drożsi, przez co popyt na pracę jest mniejszy – mówi Wiktor Wojciechowski z Fundacji FOR.



Najlepiej obrazuje to sytuacja Polski z przełomu wieków. Mieliśmy jedną z najwyższych (proporcjonalnie do ludności) liczbę rencistów i emerytów, a równocześnie jeden z najwyższych wskaźników bezrobocia na świecie. A przecież gdyby działała zależność, którą forsuje resort pracy, bezrobocia powinno nie być.
Drugi argument przeczy temu, co od lat powtarza się w nowym systemie emerytalnym. Świadczenie pochodzi ze składek, ile wpłaciłeś, tyle dostaniesz – mówią eksperci i rządzący. Jeśli tak, to państwo nie ma prawa wtrącać się do tego, czy emeryt, chcąc skorzystać z odłożonych środków, wciąż pracuje czy nie. To tak, jakby bank poinformował klienta, który przyszedł po swoje pieniądze, że ich nie otrzyma, bo ma pracę.
– Biorąc pod uwagę logikę systemu, osoby, które ukończą wiek emerytalny i chcą korzystać z emerytury, nie powinny być sprawdzane, czy dalej pracują – mówi prof. Marek Góra, współtwórca reformy emerytalnej.

Zaufanie do państwa

Resort pracy chce też odebrać prawo do otrzymywania świadczeń tym osobom, które skorzystały z możliwości odwieszenia emerytury po wejściu w życie nowych przepisów. Jest ich około 40 tys.
– Planujemy, że ZUS wyśle im w ciągu 30 dni od daty wejścia w życie ustawy zawiadomienia o konieczności rozwiązania umowy z firmą. Jeśli tego nie zrobią w ciągu trzech miesięcy, ZUS zawiesi im świadczenie – mówi Marek Bucior.
Takie plany budzą kontrowersje. Paweł Pelc, ekspert ubezpieczeniowy, były wiceprezes Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi, wskazuje, że nie można zmienić reguł w czasie gry i odbierać ubezpieczonym praw nabytych.
– Jeśli jakaś osoba odwiesiła świadczenie, nie musząc zwalniać się z pracy, to działała w określonym porządku prawnym. Jego nagła zmiana może być niekonstytucyjna – wskazuje Paweł Pelc.
Eksperci zgadzają się także, że zmiany w systemie emerytalnym nie powinny być ani zbyt częste, ani zbyt radykalne. Inaczej ubezpieczeni tracą zaufanie do systemu. A to powoduje nieracjonalne zachowania.
– Nadawanie i odbieranie uprawnień, ciągłe zmiany w systemie w zależności od potrzeb politycznych doprowadziły do tego, że ubezpieczeni korzystają, gdy tylko mogą, z nadarzającej się okazji, aby nabyć uprawnienia – mówi Paweł Pelc.
Najlepszym tego dowodem była ubiegłoroczna ucieczka na emerytury, na które przed zmianą przepisów odeszło w zeszłym roku 350 tys. osób.
– Zmiany powinny być przemyślane i wprowadzane, gdy są konieczne. Jeśli rząd uważa, że firmy mają za mało elastyczności w zatrudnianiu i zwalnianiu starszych pracowników, to powinien raczej znieść czteroletni okres ochronny przed zwolnieniem niż przywracać konieczność rozwiązywania stosunku pracy – mówi prof. Marek Góra.
4,99 mln osób otrzymuje emerytury z ZUS
8,1 mld zł wydaje miesięcznie na ten cel ZUS
32 proc. osób w wieku 55–64 lata pracuje w Polsce
Pracujący emeryci i renciści / DGP