Stacje krwiodawstwa proszą o oddawanie krwi, bo brakuje jej szczególnie w okresie urlopowym. Szpitale zmuszone są przesuwać terminy planowych operacji.
Dyrektor szpitala w Gorzowie wstrzymał planowe operacje. Powodem był niedobór krwi i konieczność jej oszczędzania jedynie na zabiegi ratujące życie i takie, których niewykonanie groziłoby nieodwracalnym uszczerbkiem na zdrowiu. Do miejscowej stacji krwiodawstwa poza sezonem wakacyjnym zgłasza się codziennie około 20 dawców, w sezonie urlopowym tylu przychodzi w ciągu tygodnia.
W Warszawie operacje planowe są przesuwane o trzy tygodnie. W połowie lipca w banku Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa było tylko 180 litrów krwi. Tymczasem bezpieczny zapas dla stolicy wynosi minimum 300 litrów. Według prof. Andrzej Góreckiego, szefa Kliniki Ortopedii szpitala przy ul. Lindleya, co szósty pacjent oczekuje powyżej dwóch tygodni na operację po wyznaczonym wcześniej terminie.

W wakacje najgorzej

- Taka sytuacja zdarza się co roku w sezonie wakacyjnym - mówi Marzena Przybysz z Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Warszawie. Krwiodawcy mają bowiem urlopy i nie zgłaszają się na tzw. donacje. Poza tym w sezonie urlopowym jest więcej wypadków, a do przeprowadzenia niezbędnych zabiegów potrzeba dużej ilości krwi. Latem jest też więcej dawców narządów, a zabiegi przeszczepiania są jednymi z najbardziej krwiochłonnych operacji.
- Jeśli nagle znajdzie się dla któregoś z pacjentów Kliniki Transplantologii dawca, np. wątroby, terminy innych zabiegów jeszcze się przesuną. Przeszczep może bowiem zużyć cały nasz zapas krwi - mówi prof. Andrzej Górecki.
Marzena Przybysz uspokaja, że krew na operacje ratujące życie zawsze się znajdzie. Stacje codziennie sporządzają raporty na temat zapasów i wymieniają się nimi. Jeśli w danym ośrodku brakuje jakiejś grupy krwi, dostarczana jest z innego.

Zachęcają do oddawania

Stacje krwiodawstwa ciągle zwracają się o oddawanie krwi. Radomska wymyśliła nawet konkurs z nagrodami dla dawców. Główną nagrodą jest rower, który jest losowany co tydzień. W teren wysyłane są specjalne ambulanse, zwłaszcza tam, gdzie odbywają się masowe imprezy. W ubiegłym roku podczas Przystanku Woodstock w Kostrzynie udało się zebrać 700 litrów krwi od ponad 1,5 tys. dawców. Stacje zachęcają też lekarzy, by namawiali rodziny chorych do oddawania krwi. Na przykład lokalna społeczność małej miejscowości w Radomskiem oddała krew dla 4,5-letniej dziewczynki chorej na nowotwór. Pozyskano 36 litrów krwi od 81 dawców. Bywa jednak, że rodzina opacznie rozumie prośbę lekarzy w takich przypadkach - jako swoisty szantaż.
- Najczęściej wynika to z niezrozumienia tego, co mówią lekarze. Nie wolno przecież uzależniać wykonania operacji od oddania krwi przez rodzinę chorego - podkreśla Marzena Przybysz.
Stacje skarżą się, że w przypadku planowych zabiegów lekarze zbyt rzadko korzystają z możliwości autotransfuzji. W odpowiednim czasie chory sam może oddać krew, która następnie zostanie dla niego zużyta podczas operacji. Jest to najbezpieczniejsze dla niego.

Szpitale płacą za krew

Choć dawstwo krwi jest honorowe, to szpitale kupują krew od stacji krwiodawstwa. Opłaty są urzędowe i corocznie ustalane przez ministra zdrowia, który przy kalkulacji bierze pod uwagę m.in. ceny odczynników i koszty przechowywania.
- Mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że właśnie te koszty decydują o opłacie. Pojemnik na płytki krwi kosztuje około 400 zł, przy czym w naszej stacji jest takich donacji około 6 tys. rocznie - wyjaśnia Marzena Przybysz.
To, ile szpital krwi potrzebuje, zależy oczywiście od profilu jego działalności. Najwięcej tego unikalnego leku zużywają oddziały hematologiczne, kardiochirurgiczne, ortopedyczne oraz transplantologia.
- Był kiedyś problem z uzyskaniem od płatnika (obecnie NFZ) należności za krew. Obecnie jest ona wkalkulowana w cenę procedury. Nie stanowi tak znaczącej pozycji w budżecie szpitala, jak leki czy pensje, ale ważną - mówi Jarosław Kozera, prezes Stowarzyszenia Menedżerów Opieki Zdrowotnej.
Szpitale często zalegały stacjom z płatnościami. Stacje zaczęły jednak windykować należności.
- Był to pewien szok - przyznaje Jarosław Kozera.
Zdaniem wiceministra zdrowia Marka Habera pewien problem z zatorami płatniczymi jednak pozostał. Rząd zamierza przekształcić stacje krwiodawstwa w spółki kapitałowe, kontrolowane przez Ministerstwo Zdrowia.
Zdaniem wielu zarządzających stacjami krwiodawstwa, największym problemem są niskie opłaty za krew. Dlatego budżet państwa dopłaca im (w tym roku 100 mln zł), ponieważ opłaty wnoszone przez szpitale nie pokrywają kosztów poboru, przechowania oraz produkowania preparatów krwiotwórczych.
Dyrektorzy centrów nie chcą jednak, by spółki, w jakie stacje miałyby się przekształcać, były podmiotami nastawionymi na osiąganie zysku, m.in. dlatego, że surowiec pobierany jest od honorowych dawców.
- Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby były to spółki non profit - mówi Marek Haber.