Rządy krajów starej UE zaczynają lobbować za zmianą dyrektywy regulującej delegowanie pracowników. Polskie firmy mogą mieć jeszcze większe trudności ze świadczeniem usług w krajach UE. Naciski ze strony m.in. Szwecji i Niemiec ostro krytykuje polski rząd i europarlamentarzyści.
Po nieudanej próbie ratowania krajowych branż motoryzacyjnych kraje starej Unii coraz intensywniej forsują kolejny kontrowersyjny pomysł na zwalczanie efektów kryzysu, w tym rosnącego bezrobocia.
- Rządy Szwecji, Niemiec i Francji budują koalicję, która ma przeforsować zmianę unijnej dyrektywy z 1996 r. dotyczącej delegowania pracowników. Ten temat zdominował kuluary ostatniego szczytu UE - mówi GP członek polskiej delegacji.
Zadaniem dyrektywy jest ochrona swobodnego przepływu usług i pracowników wewnątrz Unii. Obecnie polska firma świadcząca usługi w UE może płacić polskim pracownikom np. niższe pensje, nie naruszając obowiązujących poza Polską krajowych umów zbiorowych. Zmiany, za którymi lobbują państwa zachodnie, mają narzucić przedsiębiorcom z innych krajów obowiązek zawierania układów zbiorowych z lokalnymi związkami zawodowymi.

Dyskryminacja polskich firm

- Część partii socjalistycznych i lewicowych z obrony krajowych rynków pracy robi obecnie sztandarową kwestię - mówi GP Dariusz Rosati, eurodeputowany.
Wojciech Roszkowski, także członek Parlamentu Europejskiego, zauważa, że krajom starej Unii nie podoba się, że dyrektywa z 1996 r. dopuszcza możliwość zatrudniania na ich terenie tańszych pracowników, pochodzących z bardziej konkurencyjnych krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Jak ustaliliśmy, część socjalistycznych posłów złożyła w PE pisemną deklaracje wzywającą KE do zaostrzenia dyrektywy. Dotąd podpisało ją zaledwie 82 posłów. Pod wnioskiem musi podpisać się większość z 736 posłów.

Miliardy euro do podziału

- Pod płaszczykiem obrony praw pracowniczych i zrównania pensji próbuje się doprowadzić do ograniczenia możliwości działania polskim firmom. Gra toczy się o rynek wart kilka miliardów euro rocznie - mówi Dariusz Rosati.
Według niego batalia o kształt dyrektywy rozegra się dopiero w nowym PE. Na razie zapisów dyrektywy broni Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Ostatnio zajmował się sprawą niemieckiego przedsiębiorstwa korzystającego przy wykonaniu udzielonego zamówienia publicznego z pracowników delegowanych z Polski. Ostatecznie udzielenie zamówienia uzależnione zostało przez Niemców od zobowiązania się przez polskiego przedsiębiorcę do zagwarantowania pracownikom wynagrodzenia zgodnego z niemieckim układem zbiorowym pracy. W kwietniu 2008 r. ETS orzekł, że takie ograniczenie stanowiło naruszenie swobody świadczenia usług, a stawki płacone polskim pracownikom nie naruszały przepisów krajowych.
- Dyrektywa daje więc dostateczną ochronę pracownikom, nie ograniczając konkurencji. To kraje niedostosowane do unijnego prawa, czyli m.in. Szwecja i Niemcy, powinny zmienić przepisy, a nie żądać dopasowania do nich wspólnotowej dyrektywy - uważają polscy europarlamentarzyści.



Zgubny protekcjonizm

Naciski krajów starej Piętnastki ostro krytykuje też polski rząd.
- Polska sprzeciwia się zmianom dyrektywy - mówi Mikołaj Dowgielewicz, sekretarz Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej.
Mówi, że w interesie Polski i pozostałych tzw. nowych państw UE jest to, aby sporna dyrektywa mogła funkcjonować w obecnym kształcie. Marcin Kaszuba z Ernst & Young uważa, że ewentualna jej zmiana to kolejna próba usankcjonowania protekcjonizmu, która postawi w złej sytuacji gospodarki całej UE.
- Kraje starej Unii, które przeżywają kłopoty, powinny dbać o konkurencyjność całego wewnętrznego rynku - mówi Marcin Kaszuba.
Uważa, że Polska może ucierpieć bezpośrednio z powodu ograniczenia swobodnego przepływu usług i pracy.

Wyższy niemiecki ZUS

Polskim firmom może być trudniej działać na rynkach UE nie tylko wskutek ewentualnych zmian w dyrektywie z 1996 roku. Od lipca ubiegłego roku ZUS i jego niemiecki odpowiednik DVKA ustaliły nowe zasady rozliczania delegacji. Firma polska najwyżej przez pięć lat zapłaci składki do ZUS od delegowanego pracownika.
Takie ustalenia odbiegają od reguł delegowania pracowników przyjętych w unijnym rozporządzeniu (EWG) nr 1704/71. Zgodnie z nim firma wysyłająca pracownika do pracy za granicą do innego państwa UE może przez 12 miesięcy opłacać za niego składki na ubezpieczenia społeczne według krajowego prawa. Nie jest przy tym istotny całkowity czas wykonywania pracy, przez delegowanego pracownika.
Polscy przedsiębiorcy, chcąc skorzystać z tej możliwości, powinni jednak uzyskać w ZUS zaświadczenia E-101 dla każdego pracownika. Firma musi udowodnić, że uzyskuje w kraju około 25 proc. przychodów. W praktyce więc to organ rentowy ustala, kiedy firma spełnia warunek, aby uzyskać druk.
231 tys. polskich pracowników delegowanych pracowało w krajach UE w 2008 roku