Około 300 związkowców ze Stoczni Gdańsk manifestowało w piątek w centrum Warszawy. Protest był związany z planami prywatyzacji stoczni i opinią KE w tej sprawie. Związkowcy palili opony i odpalali petardy.

Stoczniowcy żądają dokładnego rozliczenia pomocy publicznej przekazanej zakładowi. Protestujący złożyli petycję w tej sprawie w kancelarii premiera i zwrócili się o pomoc do prezydenta.

Stoczniowcy zapowiedzieli także na środę protest w Brukseli

Jak powiedział przewodniczący stoczniowej "Solidarności" Roman Gałęzewski, do stoczni dotarło około 50 mln zł, a nie - jak uważa Komisja Europejska - ponad 700 mln zł pomocy. Stoczniowcy złożyli już do gdańskiej prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa w tej sprawie.

Stoczniowcy z petycją do prezydenta

Protestujący w Warszawie związkowcy ze Stoczni Gdańsk odczytali przed kancelarią prezydenta na ul. Wiejskiej petycję do Lecha Kaczyńskiego, by ten przyjrzał się ich sytuacji i całemu przemysłowi stoczniowemu.

Związkowcy napisali m.in.: "skoro rząd Donalda Tuska poinformował Komisję Europejską, że stocznia gdańska otrzymała w różnej formie 742 mln 876 tys. 870 zł i 75 gr pomocy publicznej, to żądamy, aby każda złotówka tej pomocy była bardzo szczegółowo rozliczona".

Na ul. Wspólnej, przed siedzibą Ministerstwa Skarbu Państwa stoczniowcy palili opony i odpalali petardy. Musiała interweniować straż pożarna.

Stoczniowcy obrzucali budynek Ministerstwa Skarbu jajkami i krzyczeli "złodzieje"

Stoczniowcy złożyli petycję w kancelarii premiera: "Prosimy Pana, Panie Premierze, o osobiste zaangażowanie w korzystne dla stoczni gdańskiej rozwiązania oraz spowodowanie, aby każda złotówka udzielonej pomocy publicznej była bardzo szczegółowo rozliczona i podana do publicznej wiadomości informacja, kto na tym skorzystał" - napisali związkowcy w piśmie.