Klub Lewicy chce, aby przy naliczaniu emerytury lub renty przyjmować, że w latach "zerowych" - czyli takich, za które nie można udokumentować wynagrodzenia - dana osoba otrzymywała najniższe wynagrodzenie.

Lewica proponuje w tej sprawie nowelizację ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, która już trafiła do marszałka Sejmu.

Obecnie - jak wyjaśniła posłanka Lewicy Anna Bańkowska - jeśli przy obliczaniu emerytury z 10 lat, ktoś ma dokumenty zarobkowe jedynie za 8 lat, liczy się średnią arytmetyczną z 10 lat, przyjmując zarobki z 8 lat.

Bańkowska: Sumuje się zarobki z 8 lat, a dzieli się przez 10 i te dwa lata przyjmuje się jako lata zerowe

Jej zdaniem, to bardzo obniża wymiar emerytury.

Bańkowska powiedziała, że propozycja Lewicy zakłada, że jeśli ktoś ma dokumenty potwierdzające pracę, a nie ma dokumentów płacowych, to zamiast lat "zerowych", które obniżały emerytury, przyjmować się będzie, że ktoś otrzymywał najniższe wynagrodzenie.

"Wtedy lata pracy, potwierdzone dokumentami, za które nie ma zarobków, traktujemy tak jakby osoba zarabiała najniższe wynagrodzenie, które będzie ogłaszał minister pracy za poszczególne lata" - wyjaśniła posłanka Lewicy. Jak mówi, może to kosztować budżet państwa około 300 mln złotych.

Według Bańkowskiej, państwo musi wziąć na siebie odpowiedzialność za to, że niewłaściwie były regulowane zasady archiwizowania dokumentów płacowych. A - jak dodała posłanka - "nie można było zarabiać mniej niż minimalne wynagrodzenie".

Jak dodała, będzie to krzywdzące dla osób, które zarabiały więcej, ale sprawiedliwsze niż dotychczas.