ZUS przygotowuje merytoryczny grunt pod likwidację zbiegów ubezpieczeń. Wśród pomysłów jest pełne ozusowanie umów zleceń.
DGP
Zakład Ubezpieczeń Społecznych pokazał wczoraj raport „Pełne dochody – niepełne składki” autorstwa Fundacji Inicjatyw Strategicznych Instrat. Autorzy wyliczyli, że różnica między opodatkowaniem i oskładkowaniem 20 proc. osób z najwyższymi dochodami i 40 proc. tych o najniższych zarobkach wynosi aż 20 pkt proc. To sytuacja niespotykana w Unii Europejskiej i bardzo niesprawiedliwa. Fakt, że ubezpieczeni w ZUS mogą płacić składki tylko od jednej umowy, np. o pracę, a z pozostałych tytułów już nie, jest jedną z przyczyn powstawania degresywnego klina podatkowego, czyli sytuacji, w której obciążenia podatkami i składkami niskich dochodów są większe niż dochodów wysokich.
Co konkretnie mają do tego tzw. zbiegi ubezpieczeń? Autorzy raportu wyliczają, że korzysta z nich ok. 1 mln osób, czyli 6,4 proc. zatrudnionych. Przy czym jako zatrudnieni traktowani są wszyscy, którzy odprowadzają składki zdrowotne. Z analizy wynika, że głównymi korzystającymi z uprawnienia do odprowadzania składek w niepełnym wymiarze wcale nie są młodzi na śmieciówkach. Prawie dwie trzecie z nich to osoby w wieku 40+, a ich średnie dochody to prawie 7500 zł brutto miesięcznie. Na ogół są to osoby, które pracują na etacie i oprócz tego mają jakieś umowy zlecenia lub prowadzą dodatkowo działalność gospodarczą.
Te dwie grupy to 87 proc. wszystkich przypadków, w 2019 r. było to ponad 944 tys. osób. Duża część z nich pracuje w branżach, które dziś są bezpośrednio narażone na skutki pandemii. W opiece zdrowotnej i pomocy społecznej analitycy doszukali się 160 tys. ubezpieczonych, którzy odprowadzają składki z jednego tytułu ubezpieczenia, choć mają ich kilka. Około jednej piątej pracowników tych branż korzysta ze zbiegów tytułów. Znacznie częściej zjawisko to występuje w kulturze, rozrywce i rekreacji, gdzie nawet 40 proc. zatrudnionych korzysta z tego rozwiązania.
Autorzy raportu podkreślają, że co prawda daje to krótkoterminową korzyść, bo zmniejsza koszty pracy po stronie zatrudniającego i zwiększa pensję netto u zatrudnionego, ale w dłuższym terminie to pułapka. Mniejsze składki przekładają się na wysokość emerytur. System, w którym można odprowadzać składkę tylko od części przychodów, wygląda też wyjątkowo na tle reszty UE. Podobne przepisy miała jedynie Malta, postrzegana jako raj podatkowy, oraz Słowenia, która zdążyła je już zmienić.
By uniknąć zmian podczas recesji, mogą one wejść w życie w 2022 r.
Zdaniem autorów samo występowanie różnych tytułów do ubezpieczeń jest pożądane z uwagi na potrzebę uwzględnienia elastycznych sposobów zatrudniania, np. pracowników tymczasowych. Ale powinien być to raczej wyjątek. „Aby przeciwdziałać pogłębianiu dualizmu na rynku pracy i wynikającym z niego nierównościom społecznym, konieczne jest ujednolicenie zasad naliczania i wysokości danin publicznych występujących na różnych formach zatrudnienia (umowa o pracę, umowy cywilnoprawne, samozatrudnienie)” – postulują. To zaś wymaga zmiany prawa.
Zdaniem autorów korekta powinna ograniczyć przywileje podatkowo-składkowe, zapewnić bezpieczny start na rynku pracy osobom młodym, wobec których najczęściej nadużywane są umowy cywilnoprawne. W praktyce oznaczałoby to pełne ozusowanie umów zleceń, które najczęściej są łączone z pracą na etacie, oraz wyłączenie możliwości niższego oskładkowania w przypadku łączenia etatu z prowadzeniem działalności gospodarczej. Skutki finansowe są już znane. ZUS szacuje je na 4 mld zł większej składki rocznie, ale długofalowo oznacza to w przyszłości wyższe wypłaty na świadczenia.
Dyskusja, jaka się wczoraj przetoczyła się w ZUS na temat raportu, to kolejne podejście do tematu. W poprzedniej kadencji Sejmu zakład przygotował zieloną i białą księgę zmian w systemie emerytalnym. W obu znalazł się postulat likwidacji zbiegów ubezpieczeń. Później rząd wpisał go do aktualizacji programu konwergencji, ale do tej pory nie został on zrealizowany. Powodem były wybory i niechęć do wychodzenia z takim projektem w kampanii. Jesienią zaś pojawiła się druga fala COVID-19 i rząd ocenił, że nie ma sensu uchwalać takiego projektu w trakcie recesji.
Zmiany mogłyby wejść w życie w 2022 r. Wczorajsza debata w ZUS pokazała, że pozytywnie odnoszą się do tego związkowcy i pracodawcy. – Zmiana wyeliminuje nierówne warunki konkurowania na rynku. Dziś koszty pracy mogą być niższe nawet o 29 proc., jeśli umowa jest nieoskładkowana. Jak długo istnieją furtki do takich instrumentów, tak długo przedsiębiorcy będą z nich korzystać – mówił Łukasz Kozłowski z Federacji Przedsiębiorców Polskich. Zwracał uwagę, że to ważne zwłaszcza w przypadku zamówień publicznych, w których głównym kryterium jest na ogół najniższa cena. Z kolei Henryk Nakonieczny z Solidarności dodawał, że związek od dawna postuluje takie rozwiązanie jako receptę na niskie świadczenia.
W rządzie sprawę pilotuje resort rodziny i polityki społecznej, ale swoje trzy grosze do wtrącenia ma także minister rozwoju Jarosław Gowin, który w niedawnym wywiadzie dla DGP dał zielone światło do wprowadzenia takich rozwiązań od 2022 r. – Kierunkowo i cywilizacyjnie nie ma innego wyjścia jak ozusowanie umów zleceń, choć już nie umów o dzieło, bo praca twórcza ma szczególny charakter. Za tym, że umowy zlecenia należy ozusować, przemawia także dramatyczne doświadczenie z wiosny, gdy okazało się, że w warunkach nagłego kryzysu osoby pracujące na umowach zleceniach pozbawione są wielu elementów opieki społecznej – mówił DGP.