Po wybuchu pandemii COVID-19 rola osób zajmujących się w domach ludźmi starszymi i chorymi gwałtownie wzrosła. Na razie nie poszło za tym wsparcie systemowe.
– Od kwietnia wychodziłam z domu tylko kilkanaście razy. Bazuję na pomocy sąsiadów, którzy robią mi zakupy. Jestem na skraju załamania, ale strach o zdrowie mamy jest większy – opisuje pani Joanna. Ma 60 lat i jest nieformalnym opiekunem swojej 87-letniej, niesamodzielnej matki, z którą mieszka pod Warszawą. O ile jej sytuacja przed pandemią była trudna, w realiach COVID-19 stała się nie do wytrzymania.
Ewa Drop, psycholog, gerontolog z punktu informacji i wsparcia dla opiekunów nieformalnych w Warszawie z takimi historiami ma teraz do czynienia codziennie. – Lawinowo przybywa telefonów z pytaniem: co robić? – mówi. Opiekunowie, którzy już wcześniej rzadko wychodzili z domów, teraz alienują się z obawy, że przyniosą koronawirusa do domu. Osoby, którymi się opiekują, wymagają systematycznej pomocy lekarskiej. To paradoks, bo umówienie w czasie pandemii lekarza na wizytę domową graniczy z cudem. Tak samo, jak wezwanie pielęgniarki np. na zmianę opatrunku. Zostaje teleporada, ale jak osoba bez przeszkolenia medycznego ma opisać objawy rozwijającego się zapalenia płuc? – Opiekunowie mówią o frustracji, słabnących siłach. O tym, że gdyby nie pandemia, być może oddaliby rodzica do DPS. Teraz tego nie zrobią, bo te placówki zamknęły się dla świata, a oni nie chcą stracić kontaktu z matką czy ojcem nie wiadomo na jak długo. Słyszą też o kolejnych ogniskach COVID-19 w domach pomocy, nie chcą być tymi, którzy wydali wyrok na bliskich.
Pozostało
88%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama