Systemy, w jakich funkcjonowały domy pomocy społecznej, były w większości państw zaniedbywane latami. Zapłaciliśmy za to falą zgonów.
Hiszpania, Kanada, Włochy – w kolejnych krajach toczą się śledztwa w sprawie możliwych zaniechań w placówkach opiekuńczych podczas epidemii, które doprowadziły do fali zgonów. Szwedzka minister zdrowia przeprosiła publicznie za to, że państwo zawiodło. – To, co się stało, jest porażką całego społeczeństwa – mówiła Lena Hallengren w publicznej telewizji.
Śledczy w różnych państwach badają, czy działania zapobiegające rozpowszechnianiu się zakażeń w domach opieki, przede wszystkim izolacja chorych na COVID-19 pensjonariuszy, nie były podejmowane zbyt późno. Eksperci mówią wprost: w całej Europie koronawirus spustoszył domy opieki. Coraz częściej pada pytanie, dlaczego rządy, planując walkę z pandemią, pominęły najbardziej narażoną na chorobę grupę, czyli mieszkańców takich placówek.
Według danych, zebranych przez naukowców z London School of Economics, od jednej trzeciej do połowy zgonów spowodowanych wirusem w Belgii, we Francji, w Hiszpanii i we Włoszech miało miejsce w domach opieki. W wielu krajach prawdziwe liczby dopiero wychodzą na jaw, bo zgony w domach opieki nie były ujmowane osobno w danych krajowych. W Hiszpanii, choć oficjalnych danych jeszcze nie ma, jest mowa nawet o 16 tys. osobach zmarłych w domach opieki, na 27 tys. wszystkich zgonów. W Madrycie dziennikarze wskazują, że 42 proc. śmierci właśnie było w takich placówkach.
Śledztwa po skargach wniesionych przez personel lub rodziny pensjonariuszy prowadzone są aż w 86 domach opieki. Niemal połowa z nich znajduje się w regionie madryckim. Tutaj wirus oficjalnie zabił 1054 osoby, jednak regionalni urzędnicy podają, że w sumie zmarło tam 5,6 tys. osób, z czego większość nie była poddawana testom, więc nie wiadomo, w ilu przypadkach przyczyną był COVID-19. – Popełniliśmy błędy – przyznał Alberto Reyero, który odpowiada za politykę społeczną w Madrycie, dodając, że domy opieki nie były wystarczająco przygotowane. Nie były w stanie odizolować mieszkańców, a ponadto brakowało im sprzętu ochronnego i zestawów testowych.
W Hiszpanii żołnierze wysłani do dezynfekcji domów opieki znaleźli porzucone starsze osoby, leżące martwe w łóżkach. We Włoszech dopiero teraz wychodzą na jaw kolejne sprawy. W Lombardii zawiadomienia złożyły rodziny osób z domu opieki „Borromea”, gdzie spośród 150 pensjonariuszy zmarło 66, a 33 przeżyło infekcję. Dochodzenie jest też prowadzone w sprawie domu opieki pod Mediolanem, w którym z tysiąca mieszkańców miedzy styczniem a kwietniem zmarło 300 osób.
Jak wskazuje „Irish Times” to także efekt błędnych decyzji administratorów podobnych placówek. Jak wylicza gazeta, w Wielkiej Brytanii pacjenci, u których zdiagnozowano koronawirusa, byli wypisywani do domów opieki, aby… zwolnić łóżka szpitalne. Tutaj, podobnie jak w Holandii i Szwecji, błędem było niewprowadzenie ograniczeń. Jednocześnie nie zadbano o ochronę seniorów. W mniejszym stopniu ten problem dotknął Niemcy, ale i tam – jak pisze „Süddeutsche Zeitung” – według Instytutu Roberta Kocha w sumie prawie 1500 mieszkańców domów starców i opieki zmarło z powodu zakażenia, co stanowi prawie jedną trzecią wszystkich miejscowych zgonów na COVID-19. Liczba niezgłoszonych przypadków jest prawdopodobnie jeszcze wyższa.
W Oldenburgu, Wolfsburgu i Würzburgu są prowadzone pierwsze dochodzenia w tej sprawie. Prokuratorzy badają możliwe zaniedbania ze skutkiem śmiertelnym i naruszenia ustawy o ochronie przed infekcjami. W Würzburgu sprawa została zbadana z urzędu, a krewni zmarłych mieszkańców domu wnieśli skargi karne. Oskarżają zarząd domu o zbyt późną reakcję na niebezpieczeństwo. Dom nie komentuje sprawy, ale władze miasta mówią, że placówka cierpiała z powodu braku personelu i sprzętu. W okolicach Oldenburga władze okręgowe oskarżyły tamtejszy dom opieki o naruszenie oficjalnych procedur.
W Polsce, jak pisaliśmy wczoraj w DGP, nie ma oficjalnych statystyk zgonów w domach pomocy społecznej. Z naszych wyliczeń wynika, że 10–20 proc. przypadków śmiertelnych dotyczy pensjonariuszy placówek opiekuńczych. Są też prowadzone pierwsze postępowania prokuratorskie. O tym, że nie tylko doszło do zaniedbań ze strony kierownictwa placówek, ale i zawiódł system, politycy coraz częściej mówią publicznie. Hans Kluge ze Światowej Organizacji Zdrowia mówił niedawno, że opieka długoterminowa była często zaniedbywana przez lata, a sposób działania placówek ułatwiał rozprzestrzenianie się choroby. W jednym miejscu, na małej przestrzeni znajdowały się osoby najbardziej narażone na zachorowanie.
Do tego dochodził problem kadry, która ze względu na niezbyt wysokie zarobki, pracuje w wielu miejscach naraz. Brakowało szkoleń, sprzętu i testów. Często tego typu placówki były pomijane w dostawach, bo całość trafiała do szpitali. Według cytowanego przez „Irish Times” Ulfa Bjerregaarda ze związku zawodowego pracowników społecznych w Szwecji, właśnie złe warunki pracy w domach opieki były jednym z głównych powodów tragedii. Jak wyliczał, 40 proc. pracowników jest zatrudnionych w systemie, który wymusza na nich pracę w kilku miejscach. Nie otrzymują oni wynagrodzenia, jeśli pozostaną w domu w czasie choroby, nie są też odpowiednio przeszkoleni.
Wszędzie brakowało personelu, środków ochrony osobistej i testów na wirusa