Pod koniec stycznia resort zdrowia zaprosił dziennikarzy, by porozmawiać o koronawirusie. Rozważane były różne hipotetyczne wówczas scenariusze. Dopytywano o to, co będzie, gdy pacjent zero trafi nie na oddział zakaźny, tylko na zwykły SOR i rozniesie wirusa po całej poczekalni. Jeden z kolegów zapytał, kto będzie za to odpowiadał. Minister się roześmiał, mówiąc, że nie mamy jeszcze żadnego przypadku koronawirusa w Polsce, a już szukamy winnych.
Minęły trzy miesiące, mamy już ok. 10 tys. przypadków i poszukiwanie winnych trwa w najlepsze. Z udziałem prokuratury. Kozła ofiarnego zawsze można znaleźć. Pod każdą decyzją musi być przecież jakiś podpis. Zwykle zawodzi czynnik ludzki. Pokazał to chociażby przykład szpitala w Grójcu, gdzie wiele skandalicznych błędów i zaniedbań doprowadziło do katastrofy. Pewnie są domy pomocy społecznej, gdzie również popełniono błędy. Może prokuratura powinna to sprawdzić. Przykre jest jednak to, że dopiero teraz, w trakcie epidemii, do opinii społecznej dociera, jak źle się dzieje w tych placówkach.
A przecież taka sytuacja ma miejsce od lat. Nie bez przyczyny większość polskich seniorów niczego nie boi się bardziej niż oddania do domu starców. Ale na co dzień się o tym nie mówi. Nikt też chyba zawczasu nie pomyślał, że właśnie tam koronawirus może zebrać największe żniwo. Ich pensjonariusze to przecież osoby najsłabsze – stare, schorowane, z głębokimi niepełnosprawnościami – których głos nie ma siły przebicia. Mało słyszalny jest też głos ich rodzin. Bo do DPS trafiają głównie ci, którzy ich nie mają albo którymi się one nie interesują. U nas to wciąż stygmat.
Pieniędzy na DPS zawsze było za mało. Dlatego personel pracuje tam z poczucia misji lub z przymusu. Zatrudnionym w DPS pielęgniarkom nie przysługują takie dodatki jak w systemie ochrony zdrowia, nie ma tam norm zatrudnienia, dlatego nigdy nie będzie to dla nich praca pierwszego wyboru. Opiekunowie szybko rezygnują, bo to praca ponad siły – fizyczne i psychiczne. Są miejsca, gdzie odwiedzający muszą poczekać, aż personel „przygotuje babcię do wizyty”.
Prowadzenie DPS jest zadaniem samorządów. Łatwo więc na nie zrzucić winę za wieloletnie zaniedbania, i za to, że nie przygotowały się należycie na zagrożenie epidemiologiczne. Ale jeśli środków ochrony osobistej zabrakło w szpitalach na pierwszej linii frontu, jeśli tam nie dało się powstrzymać personelu od pracy w różnych miejscach, to czy można mieć pretensje do samorządów i szefów placówek, że nie dopilnowano tego w DPS?
Obawiam się, że w taki właśnie sposób rząd będzie bronił się przed zarzutami, że nie byliśmy przygotowani na epidemię. W następnej kolejności posypią się zapewne wnioski do prokuratury w sprawach dyrektorów, którzy musieli decydować, czy posłać personel na kwarantannę i zamknąć połowę oddziałów albo i cały szpital, czy przerzucać potencjalnie zakażoną kadrę pomiędzy oddziałami.