Mimo że prywatne placówki nie działają, wiele gmin deklaruje, że będzie im wypłacać dofinansowanie do pobytu dzieci w dotychczasowej wysokości.
DGP
W ciągu ostatnich lat systematycznie rosła liczba żłobków i klubów dziecięcych. Działo się tak głównie dzięki rozwojowi prywatnych placówek, bo to one stanowią zdecydowaną większość w ogólnej liczbie miejsc opieki dla maluchów (5,2 tys. spośród 6,2 tys.). Wszystko wskazywało na to, że tendencja wzrostowa utrzyma się również w tym roku, ale sytuacja diametralnie się zmieniła w obliczu epidemii koronawirusa. Od 12 marca zarówno gminne, jak i niepubliczne żłobki oraz kluby są zamknięte i nie wiadomo, jak długo ten stan może jeszcze potrwać. Tymczasem jest on szczególnie groźny dla prywatnych placówek. Część z nich może go nie przetrwać i będzie musiała zamknąć swoją działalność.

Groźba likwidacji

Ta trudna sytuacja prywatnych miejsc opieki wynika z tego, że utrzymują się przede wszystkim z opłat wnoszonych przez rodziców (w przeciwieństwie do prywatnych przedszkoli, gminy nie mają obowiązku dotowania przebywających w nich dzieci). Te zaś są często wysokie i w dużych miastach wynoszą ponad 1 tys. zł miesięcznie. Nic więc dziwnego, że w momencie gdy funkcjonowanie żłobków zostało zawieszone, a dzieci zostają w domach, rodzice nie chcą płacić za ten czas lub domagają się od właścicieli dużych obniżek w wysokości czesnego.
– Jest grupa rodziców, która wprawdzie nie jest zadowolona z tego, że musi ponosić opłaty, ale stara się dojść z nami do porozumienia co do jej wysokości. Ale są też rodzice, którzy straszą nas kontrolami i sądem, jeśli ich z niej nie zwolnimy lub obniżymy co najmniej o 50 proc. – mówi Marzena Mierkiewicz ze Stowarzyszenia Żłobków Niepublicznych ProRodzina.
Dodaje, że w trakcie zawieszenia placówki mają pewne oszczędności w zakresie kosztów stałych, np. zużycia prądu, ale są też stałe zobowiązania, które trzeba płacić.
– Oczywiście wiele zależy chociażby od tego, czy właściciel ma swój lokal, czy go wynajmuje albo czy gmina, w której prowadzi działalność, przyznaje dofinansowanie ze swojego budżetu. Niemniej już teraz jest źle, a za dwa, trzy miesiące będzie jeszcze gorzej – wskazuje Robert Wilczek, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Publicznych i Niepublicznych Żłobków i Klubów Dziecięcych.
Dodaje, że jego organizacja przygotowuje właśnie apel do Marleny Maląg, minister rodziny, pracy i polityki społecznej, o podjęcie rozmów i wypracowanie takich rozwiązań, które byłyby wsparciem dla placówek opieki.
– Musimy zrobić wszystko, aby nie doszło do sytuacji, w której życie będzie wracać do normy, rodzice do pracy, a okaże się, że nie ma żłobków, gdzie ich dzieci znajdą opiekę – podkreśla Robert Wilczek.
Na ile taki scenariusz stanie się rzeczywistością, będzie można przekonać się dopiero za jakiś czas, jeśli do gmin zaczną wpływać wnioski o wykreślenie żłobka czy klubu dziecięcego z rejestru. Na razie – jak wynika z informacji samorządów – nie otrzymują takich pism. Natomiast pojawiają się pierwsze sygnały o takim zamiarze (Gdańsk i Kraków).

Będzie dotacja

Co ważne, wiele gmin, które na podstawie uchwały radnych wprowadziły na swoim terenie dotacje na dzieci przebywające w prywatnych żłobkach i klubach dziecięcych, zapewnia, że będzie je wypłacać mimo zawieszenia działalności. Tak jest m.in. w Poznaniu, Toruniu, który przyznaje 400 zł miesięcznie na dziecko lub 500 zł, gdy jest niepełnosprawne, i Bydgoszczy (ma takie same stawki).
– Jeśli chodzi o dotacje za marzec, to zostały wypłacone w dotychczasowej wysokości. Tak samo będzie z dofinansowaniem za kwiecień – wskazuje Marta Stachowiak, rzecznik Urzędu Miasta w Bydgoszczy.
Podobnie jest w Krakowie i Opolu, gdzie przewidziana dla prywatnych żłobków i klubów dotacja wynosi 350 zł oraz 650 zł.
Na dalsze wypłacanie wsparcia decydują się również te gminy, które zamiast dofinansowania płynącego do właściciela placówki, wprowadziły bony żłobkowe, czyli świadczenia dla rodziców na pokrycie kosztów opłaty. Cały czas otrzymują je opiekunowie, np. w Szczecinie (500 zł) oraz Markach (300 zł).
– Na razie nic się nie zmienia i wypłacamy bony, skoro rodzice muszą płacić czesne za żłobek. Mamy jednak przypadki, że niektóre osoby wypisują dziecko z placówki i nam tego nie zgłaszają, a mimo to pobierają świadczenie. Od nich będziemy dochodzić zwrotu pieniędzy – informuje Magdalena Rogalska-Kusarek, dyrektor Ośrodka Pomocy Społecznej w Markach.
O zachowanie dotacji nie muszą też obawiać się te placówki, które brały udział w tegorocznej edycji konkursu „Maluch+” i otrzymały dofinansowanie do bieżących kosztów utrzymania dziecka (łącznie dla gmin i podmiotów prywatnych resort przyznał w 2020 r. na ten cel 142 mln zł). W uchwalonej wczoraj specustawie w ramach tarczy antykryzysowej znalazł się bowiem przepis, który gwarantuje, że nie będą musiały oddawać przyznanego wsparcia.
Ponadto są i takie gminy, które postanowiły w tych nadzwyczajnych okolicznościach, że zwolnią rodziców z opłat obowiązujących w prowadzonych przez nie żłobkach i klubach dziecięcych. Na taki krok zdecydowały się np. Toruń, Bydgoszcz oraz Opole.
– Uchwała w tej sprawie została podjęta przez radnych 26 marca. Wynika z niej, że w przypadku zawieszenia działalności placówki rodzicom przysługuje zwrot opłaty miesięcznej proporcjonalnie do liczby dni, w których nie świadczyła swoich usług – wyjaśnia Katarzyna Oborska-Marciniak, rzecznik UM w Opolu.
Podobną uchwałę mają przyjąć też dziś radni Łodzi. Z kolei w Gdańsku i Poznaniu opłata będzie dalej pobierana.
– Podstawowa opłata za pobyt jest konieczna dla utrzymania żłobków oraz ich pracowników. Jej zawieszenie wymagałoby pokrycia całości tych kosztów z budżetu miasta, a ten w związku z obecną sytuacją jest już bardzo obciążony – tłumaczy Joanna Żabierek, rzecznik UM w Poznaniu.