Czy ktoś obawia się, że rząd zabierze mu pieniądze z konta albo każe oddawać co trzecią złotówkę na Centralny Port Komunikacyjny? Raczej nie, skoro oszczędności leżą spokojnie na rachunkach i lokatach, bankomaty działają bez zarzutu, a przed oddziałami bankowymi nie ustawiają się kolejki.
Magazyn DGP 20.12.19 / Dziennik Gazeta Prawna
Czy nerwowo zerkamy na samochód, bo jakiś minister może chcieć go przejąć specjalną ustawą? Też nie bardzo. Na parkingach nie widać śpiących za kółkiem kierowców, którzy pilnują swoich aut. Czy ludzie barykadują się w mieszkaniach, żeby przypadkiem nie dokwaterowano im kogoś na podstawie rozporządzenia premiera? Nieszczególnie. To dlaczego tak wiele osób jest przekonanych, że ich pieniądze odkładane w pracowniczych planach kapitałowych można łatwo przejąć decyzją polityczną i znacjonalizować?
Z formalnoprawnego punktu widzenia ich ochrona konstytucyjna jest identyczna jak wszystkiego, co posiadamy w portfelu, na koncie, w garażu czy sypialni. Głosy, że pieniądze, które płyną do PPK, mają inny status, a ich bezpieczeństwo jest niższe (bo pamiętamy, co się stało z otwartymi funduszami emerytalnymi), to bzdura. Dlaczego nikt się nie boi, że zapłaci jakiś nowy, specjalny podatek od wypłaty z banku? Bo wie, że żaden rząd nie będzie tak głupi, aby nacjonalizować prywatne pieniądze. W przypadku oszczędzania na emeryturę logika ta nie obowiązuje, a budzą się demony OFE. Tyle że fundusze emerytalne, a właściwie wszystko, co tam trafia, było od początku publiczne i po pewnym czasie potwierdził to i Sąd Najwyższy, i Trybunał Konstytucyjny. Pieniądze pochodziły z części obowiązkowej składki; nie można było zadecydować o jej wysokości czy przeznaczeniu. OFE były też elementem kapitałowym powszechnego systemu emerytalnego. PPK to zaś jedynie produkt finansowy, którego ramy opracowało państwo. To samo, które reguluje przepisami dużą część naszych spraw. Jednym produkt może się podobać, innym nie.
Twierdzenie, że nie pójdę w PPK, bo nie ufam państwu po tym, co zrobiło mi z OFE, jest nietrafione. Plany kapitałowe są dobrowolne, odkładane pieniądze powinny zasilać nasze oszczędności na emeryturę, ale wcale nie muszą. Nie muszą też być odkładane w PPK. Mogę sobie wrzucać kasę do słoika i zakopać go w ogródku. Porównywanie PPK i OFE to jak mieszanie dwóch różnych systemów walutowych. Nie bądźmy pewexami.
Nie mam dowodów w postaci badań, sondaże brzmią mało przekonująco, a większość ekspertów używa banalnych argumentów. Ale twierdzenie, że nieufność do PPK, która wciąż przebija się w mediach, to trauma po OFE, nie przekonuje mnie. Oczywiście, może to być jeden z elementów. Wydaje się jednak, że znacznie większa jest nieufność obywateli do rynku kapitałowego, finansowego, giełdy. Częściowo jest to pokłosie kampanii koalicji PO-PSL, która, chcąc przekonać ludzi do zmian w OFE, zohydziła im miejsce, w którym operują fundusze emerytalne, czyli Giełdę Papierów Wartościowych. Tyle że nasz parkiet świadomie, często z pomocą polityków, niszczył zaufanie inwestorów indywidualnych.
Ludzie nie rozumieją ryzyka, a w interesie różnej maści doradców i sprzedawców nie jest informowanie o nim, tylko zgarnięcie prowizji. Najdobitniej przekonali się o tym ludzie przy okazji światowego kryzysu i załamania giełd. Nikt tego nie mógł przewidzieć, ale przedkryzysowa hossa odbywała się pod hasłem „sky is the limit”. Wielu klientów biur maklerskich, posiadaczy akcji, certyfikatów TFI czuje się oszukanymi i teksty „widziały gały, co brały” nie pomogą. Nie pomaga też państwo, które w ramach prywatyzacji rozkręcało akcjonariat obywatelski i wprowadzało na giełdę kolejne spółki. Przyszła nowa ekipa, zastopowała upublicznianie spółek, a inwestorów mniejszościowych nie szanuje. Po drodze wydarzył się GetBack, przy którym zawiedli wszyscy – zarówno państwo, jak i sektor prywatny. Proporcje winy zaś ustala teraz prokuratura. Sprawa wrocławskiej spółki windykacyjnej pokazała, że grupa kolesiów zrobiła duży biznes, w którym tracili najsłabsi – kupujący obligacje czy akcje. Oba procesy nakręcały profesjonalne instytucje finansowe. Oszustw być może przewidzieć nie mogły, jednak w wielu przypadkach ukrywały ryzyko.
Dlatego, jeśli dzisiaj mówimy o kryzysie zaufania przy okazji wdrażania PPK, nie jest to tylko kryzys zaufania do państwa, które taką formę oszczędzania zaproponowało Polakom. Przede wszystkim jest to kwestia braku zaufania do rynku kapitałowego, na którym mają być pomnażane pieniądze na starość. Nie wszyscy są jednak gotowi na rachunek sumienia, żal za grzechy i zadośćuczynienie. Chętnie dostrzegają wszędzie źdźbła, nie widząc belki w swoim oku.