- Proponowane regulacje nie załatwią jednak sprawy. Na przykład osobie, która pracowała cały rok i dostała podwyżkę trzy miesiące przed jego końcem, zostanie wypłacony zasiłek wyliczony jako średnia pobieranych pensji - mówi dr Tomasz Lasocki Wydział Prawa i Administracji UW.
dr Tomasz Lasocki Wydział Prawa i Administracji UW / DGP
Z odpowiedzi wiceministra finansów Leszka Skiby na interpelację poselską wynika, że planowana jest rewolucja w zasiłkach macierzyńskim i opiekuńczym. Chodzi o tzw. okres wyczekiwania na możliwość skorzystania z tych form wsparcia. Dla pracowników ma on wynosić 90 dni, a dla prowadzących działalność 180 dni. Czy propozycja uzdrowi system?
Problemem ubezpieczenia chorobowego jest to, że fundusz chorobowy się nie bilansuje. Wydaje więcej pieniędzy niż do niego wpływa. To efekt zmian, które nastąpiły w ciągu ostatnich dziesięciu lat – m.in. wydłużenie okresu wypłacania zasiłku macierzyńskiego do roku i rozszerzenia uprawnień do zasiłku opiekuńczego. To politycy odpowiadają za rozszczelnienie systemu, a teraz próbują przywrócić go do stanu równowagi, zapowiadając lepsze lub gorsze rozwiązania. Z ich planów wynika, że odpowiedzią na problemy jest ograniczenie dostępności świadczeń.
Powstaje pytanie, czy w przypadku zasiłku macierzyńskiego zostanie wprowadzony okres wyczekiwania czy okres karencji. W zależności od wybranego wariantu zmian konsekwencje mogą być różne. Przy okresie wyczekiwania kobiecie, która zawarłaby dzień przed porodem umowę o pracę, przysługiwałby zasiłek macierzyński po upływie 90 dni, a zatem dostałaby zasiłek za dziewięć, a nie za 12 miesięcy. Gdyby wprowadzono okres karencji, kobieta, która urodziłaby dziecko w ciągu trzech miesięcy od przystąpienia do stosunku pracy, nie dostałaby nic. Karencja ubezpieczeniowa istniała w przepisach ogłoszonych jeszcze przez naczelnika Piłsudskiego, ale wtedy problem starzenia się społeczeństwa nie istniał.
Należy zatem odpowiedzieć na strategiczne pytanie, czy rzeczywistym problemem systemu ubezpieczeniowego są kobiety nagminnie rodzące dzieci.
W mojej ocenie jest nim dysproporcja między wniesionym wkładem a otrzymywanymi świadczeniami. Od 2015 r. w przypadku kobiet prowadzących działalność ściślej powiązano wnoszony wkład (składki) z zasiłkami. Przy obliczaniu świadczenia Zakład Ubezpieczeń Społecznych bierze pod uwagę ostatni rok, w tym okresy, w których nie opłacono składek. Pierwszym krokiem powinno być rozciągnięcie tej zasady, która dziś dotyczy tylko przedsiębiorców, również na pracowników.
Proponowane regulacje nie załatwią jednak sprawy. Na przykład osobie, która pracowała cały rok i dostała podwyżkę trzy miesiące przed jego końcem, zostanie wypłacony zasiłek wyliczony jako średnia pobieranych pensji. Jeżeli natomiast pracownik płacił składki przez trzy miesiące, to przyszłe świadczenie będzie wyliczane tylko na podstawie tego okresu. To jest niesprawiedliwe i powinno zostać zmienione. Modernizacja zasad obliczania świadczeń, które były projektowane z myślą o kadrowych pracujących jeszcze na papierowej dokumentacji, jest moim zdaniem sprawą dalece pilniejszą niż ograniczanie dostępności do świadczeń.
Nie ma pewności, czy ten dłuższy okres wyczekiwania będzie dotyczył także zasiłku chorobowego. Jeżeli jednak tak się stanie, odczują to miliony osób – nie tylko pracownicy, ale również przedsiębiorcy.
W tym wypadku problemem może okazać się inna kwestia. Spóźnienie się z wpłatą lub niedopłata składki choćby o 1 zł przez przedsiębiorcą będą oznaczały przerwę w ubezpieczeniu. W takim wypadku tylko od dobrej woli ZUS będzie zależeć, czy przedsiębiorca będzie musiał czekać kolejnych 180 dni na możliwość skorzystania z L4. Jeżeli już planuje się wprowadzenie drakońskich okresów wyczekiwania, to gdy przedsiębiorca zadeklaruje, że chce podlegać ubezpieczeniu chorobowemu, ale nie opłaci składki, ZUS powinien się o nią upomnieć, a nie wygaszać ubezpieczenie.
Planowane jest także wydłużenie (do 90 dni) czasu między okresami zasiłkowymi.
Tutaj faktycznie konieczne są zmiany. Dzisiejsze przepisy są zbyt łagodne. Postulowałbym jednak inne rozwiązanie – po przekroczeniu pewnego okresu trwania niezdolności do pracy można byłoby zmniejszać wysokość zasiłku do minimalnego poziomu. Tym samym nie zostawimy osoby potrzebującej bez środków i jednocześnie zmotywujemy ją do szybszego powrotu do pracy. Optowałbym też za wprowadzeniem możliwości dorobienia do zasiłku przy dwóch różnych etatach, gdy zakres obowiązków jest różny.
Na pewno obecnie przepisy wymagają modernizacji, ale projektodawca powinien kierować się dążeniem do lepszej realizacji konstytucyjnego prawa do zabezpieczenia społecznego, a nie tylko wyłącznie poszukiwaniem oszczędności.