Kwestia zniesienia limitu składek na ubezpieczenia społeczne może być poligonem, na którym zostaną przećwiczone stosunki Sejmu z opozycyjnym Senatem.
Senat w rękach opozycji może być dodatkowym argumentem, by nie wszedł w życie jeden ze sztandarowych projektów PiS, który zresztą budzi kontrowersje w łonie samej rządzącej koalicji. Na pewno nie zostanie on życzliwie przyjęty w izbie wyższej. – Ten projekt demoluje w znacznym stopniu perspektywę wypłaty emerytur na określonym poziomie. Zniesienie limitu oznacza zwiększenie zobowiązań państwa wobec przyszłych emerytów. Patrzymy perspektywicznie, więc odpowiedzialność za przyszłość powinna być elementem dominującym – mówi senator PO Bogdan Zdrojewski. To zapowiedź, że jeśli ustawa w tej sprawie trafi do Senatu, to najpierw senatorowie będą nad nią długo pracowali, aby ją w końcu głosami opozycji odrzucić. Wprawdzie Sejm może stanowisko Senatu odrzucić bezwzględną większością głosów, a taką ma w Sejmie PiS, ale wówczas może zacząć się dyskusja, czy nie jest za późno, by projekt wprowadzić w życie.
Nowy rząd, który powstanie w tym tygodniu, a w przyszłym ma uzyskać wotum zaufania i zacząć działać, gdyby chciał ruszyć z projektem zniesienia limitu składek jako rządowym, to potrzebuje około miesiąca, by go skonsultować z partnerami społecznymi, przyjąć i wysłać do Sejmu. Krótsze terminy są nierealne, bo właśnie niedotrzymanie czasu na konsultacje było powodem uchylenia ustawy przez Trybunał Konstytucyjny na wniosek prezydenta Andrzeja Dudy. W takim przypadku projekt ląduje w Sejmie najwcześniej w połowie grudnia i nawet gdyby PiS uchwalił go w jeden dzień, to z Senatu i tak wyjdzie dopiero w połowie stycznia. Możliwa jest szybsza ścieżka – zgłoszenie projektu jako poselskiego w Sejmie to prawny bypass, którym posługiwano się często w poprzednich kadencjach. W takim przypadku można go uchwalić jeszcze w listopadzie, ale i tak najwcześniej wyjdzie z Senatu pod koniec grudnia. Oba kalendarze powodują, że mogą zostać podniesione wątpliwości konstytucyjne. – Lege artis wypadałoby, żeby podatek, opłata czy danina publiczna płacona w stosunku rocznym miała odpowiednie vacatio legis, czyli miesiąc przed rozpoczęciem roku podatkowego – podkreśla konstytucjonalista Marek Chmaj. Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że jeśli chodzi o obciążenia podatkowe, to podatnik powinien być uprzedzony o nich przynajmniej z miesięcznym wyprzedzeniem. To w przypadku podatków, które są rozliczane rocznie, oznacza konieczność publikacji zmian w przepisach do końca listopada. A jak widać, na to nie ma szans.
Trzydziestokrotność to roczny limit składek na ubezpieczenia społeczne. Jego zniesienie spowoduje, że zarówno pracownik, jak i pracodawca zapłacą większe składki na ZUS, wzrosną więc koszty pracy, o czym pracodawcy powinni być uprzedzeni wcześniej.
Sprawa nie jest jednoznaczna, bo rząd argumentuje, że to zmiany w składkach, a nie podatkach. Czyli np. mniejszą pensję dziś pracownik odbierze w przyszłości w emeryturze. Można się w tej kwestii odwołać do orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego z 2013 r., w którym uznano, że wprowadzona rok wcześniej w lutym podwyżka składki rentowej była zgodna z konstytucją, choć zwracał uwagę, że akurat składka rentowa jest rozliczana miesięcznie.
W obliczu opozycyjnego Senatu, ale także oporu we własnych szeregach ustawa znosząca limit 30-krotności najprawdopodobniej nie wejdzie w życie. I w PiS jest tego świadomość. – Choć projekt pójdzie do Sejmu, bo jest uwzględniony w budżecie – podkreśla ważny polityk PiS. Budżet zyskałby na wejściu w życie tego rozwiązania 5,5 mld zł. Ale to rozwiązanie jest istotne także ze względu na regułę wydatkową, która służy do trzymania w ryzach publicznych finansów. Zmiany zwiększające dochody sektora publicznego jak 30-krotność pozwalają zwiększyć limity wydatków tego sektora, a więc ponad 5 mld zł rząd będzie musiał poszukać gdzie indziej. Wysłanie ustawy do Sejmu da mu trochę czasu.
Projekt pójdzie do Sejmu, bo jest uwzględniony w budżecie