Do dwóch tradycyjnych grup wyborców PiS – prawicowych i socjalnych – dołączyła trzecia: ta zadowolona z zarobków i poziomu życia, która boi się to wszystko utracić.
Dziennik Gazeta Prawna
Otatnie kilka lat to okres znaczących zmian w poziomie naszego życia. – Żyjemy w czasach przełomu. Następuje koniec inteligencji jako warstwy średniej, co oznacza, że większość Polaków będzie się uważała za klasę średnią, bo wiąże ekonomicznie koniec z końcem. W Niemczech mamy model 10 proc. wykluczonych i 10 proc. najbogatszych. A pozostałe 80 proc. jest w klasie średniej – tłumaczy politolog Rafał Chwedoruk z UW.
Według tegorocznego raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego, o ile w latach 2002–2016 liczebność polskiej klasy średniej (badacze zaliczają do niej osoby o dochodzie rozporządzalnym między 1,5 tys. zł a 4,5 tys. zł, czyli nieco ponad połowę społeczeństwa) utrzymywała się na podobnym poziomie, o tyle klasy niższej (dochód poniżej 1,5 tys. zł) malała – stanowi dziś ona 30 proc. populacji. Jednocześnie rósł odsetek osób należących do klasy wyższej – obecnie można do niej zakwalifikować 16 proc. społeczeństwa. Czyli spora część klasy średniej awansuje do tej wyższej, a z niższej – do średniej.
Proces ten przyspieszył w minionych latach dzięki ogólnej poprawie sytuacji materialnej Polaków. – O poziomie życia świadczy tempo podnoszenia wynagrodzeń – czy rosną one wyraźnie szybciej niż ceny. W ostatnich kilku latach zarobki rosły o 7 proc. rocznie. W przypadku tych drugich w ostatnim roku było to 2–3 proc. rocznie, a wcześniej jeszcze wolniej – podkreśla dr Jakub Sawulski z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Zwraca przy tym uwagę, że wzrost zasobności portfeli osób o niższych dochodach był najwyraźniejszy, bo płaca minimalna rosła szybciej niż ta przeciętna. Od 2015 r. najniższe wynagrodzenie poszło w górę o 28 proc., a przeciętne nieco mniej – 26 proc. – Systematyczny wzrost dochodów jest spowodowany wzrostem gospodarczym, spadkiem bezrobocia i presją płacową. W grupie rodzin z dziećmi dochodzą jeszcze transfery 500 plus. Także pewność zatrudnienia ma przełożenie na sytuację materialną – wylicza prof. Marek Kośny z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu.
Ogólny wzrost dochodów pociągnął za sobą redukcję biedy. – Zapewne większą część spadku ubóstwa w całym okresie można przypisać transferom do osób niezamożnych, które mają dzieci – twierdzi prof. Michał Brzeziński z UW. – W 2018 r. nastąpił jednak wzrost ubóstwa w porównaniu do 2017 r., gdyż transfery społeczne pozostały na tym samym poziomie, a ceny, zwłaszcza żywności, poszły w górę – dodaje dr Jakub Sawulski.
Skalę poprawy budżetów domowych Polaków dobrze pokazują dane GUS. Wydatki stanowią dziś 70 proc. naszego dochodu rozporządzalnego. W ubiegłej dekadzie było to ponad 90 proc. Progres widać zwłaszcza w sytuacji materialnej rodzin z dziećmi. Z danych GUS wynika, że w ostatnich trzech latach (dane za ten rok będą za kilkanaście miesięcy) dochód rozporządzalny małżeństw z dwójką pociech zwiększył się w przeliczeniu na osobę aż o 26 proc. i wyniósł w 2018 r. prawie 1,6 tys. zł. Składają się na niego nie tylko wynagrodzenia za pracę, lecz także wszystkie inne zastrzyki finansowe, które dostają domowe budżety, pomniejszone o podatki (np. dochody z wynajmu mieszkania czy towary i usługi otrzymane bezpłatnie). W 2015 r. dochód rozporządzalny rodziny był wyższy od wydatków o 266 zł; teraz – już o 470 zł. – Obiektywne i subiektywne miary pokazują wzrosty może nawet szybsze niż w poprzednich latach, ale wtedy mieliśmy kryzys i okres spowolnienia, który po nim nastąpił – zastrzega Michał Brzeziński, ekonomista z Uniwersytetu Warszawskiego.
Więcej pieniędzy przekłada się na zmiany stylu życia. Dzięki grubszym portfelom poszybowały np. wydatki na transport. W ciągu trzech lat wzrosły one na osobę o ponad 41 proc. – m.in. dlatego, że o ponad 3 pkt proc. zwiększył się w tym czasie odsetek małżeństw, które posiadają samochody osobowe (do blisko 92 proc.). Aż o ponad jedną trzecią skoczyła również wartość naszych rachunków z restauracji i hoteli. Ponadto coraz częściej wyjeżdżamy z dziećmi na urlopy, a podczas długich weekendów zostawiamy w podróży coraz większe pieniądze. Z tych powodów zmienia się także nasza dieta. Spadła np. ilość mięsa (o ponad 6 proc.), jaką spożywamy w naszych czterech kątach, bo jadamy na zewnątrz. Podobnie jest z pieczywem – jego konsumpcja spadła w ostatnich trzech latach o blisko 19 proc. Jest to nie tylko efekt tego, że kupujemy kanapki w drodze do pracy czy szkoły, lecz także tego, że chleb przegrywa konkurencję z mocno reklamowanymi chipsami, chrupkami, płatkami zbożowymi, frytkami i batonikami. Pieczywo straciło też na znaczeniu ze względu na modne diety, które wykluczają gluten.
Poza zmianą nawyków konsumpcyjnych wyższe zarobki poprawiają też nastroje społeczne, co także widać najbardziej wśród rodzin. Lepsza sytuacja budżetowa sprawiła, że odsetek par z dwójką dzieci, które uważają, że ich sytuacja materialna jest dobra, wynosi obecnie 60 proc.; w 2015 r. było to 40 proc., a w 2011 r. – tylko 30 proc. Z kolei odsetek osób oceniających swoją kondycję finansową jako złą spadł z 13 proc. w 2015 r. do zaledwie 2,5 proc.
Ekonomiści zgadzają się, że dużą rolę w podniesieniu poziomu życia rodzin odegrało wprowadzenie świadczenia na drugie dziecko, czyli 500 plus. – Wiele osób o niskich i średnich dochodach to rodziny wielodzietne czy nawet małżeństwa z dwójką dzieci. Rodzina 500 plus właśnie dla nich ma największe znaczenie – podkreśla dr Jakub Sawulski.
Świadczenie będące flagowym pomysłem PiS nie jest niczym nowatorskim na tle innych krajów UE. Przykładem jest np. niemieckie Kindergeld. Tym, co wyróżnia 500 plus, jest jednak jego relatywnie wysoki koszt w relacji do PKB i w porównaniu do płac. W Polsce w 2018 r. świadczenie stanowiło ponad 10 proc. przeciętnego wynagrodzenia, w Niemczech podstawowe Kindergeld – nieco ponad 6 proc.
Oczywiście nie ustały kontrowersje dotyczące wpływu 500 plus na dzietność. Świadczenie zostało wprowadzone w momencie, gdy sytuacja demograficzna Polski zaczynała się szybko pogarszać – liczba potencjalnych matek wyraźnie się zmniejszała. Dlatego choć w 2017 r. odnotowaliśmy spory wzrost liczby urodzeń, to w 2018 r. zaliczyliśmy spadek.
Niełatwo jest dokładnie ocenić, jaki wpływ na wzrost poziomu życia miały transfery socjalne, a jaki wzrost gospodarczy. PiS doszedł do władzy w 2015 r., gdy gospodarka była na wznoszącej. 500 plus było kolejnym pozytywnym impulsem, który pozwalał dalej się rozwijać, gdy wokół zaczynało się spowolnienie. Wraz z wprowadzeniem 500 plus na pierwsze dziecko i 13. emerytury będziemy mieć nowe bodźce fiskalne, gdy recesja coraz wyraźniej rysuje się na horyzoncie. – Transfery w połączeniu z podwyższaniem płacy minimalnej są rodzajem rekompensaty dla grup, które były dotknięte wysokim bezrobociem czy niskimi zarobkami – podkreśla prof. Marek Kośny.
Polityka transferów ma jednak swoje ograniczenia. – W minionych latach rząd zwiększył świadczenia, ale wydatki na usługi publiczne nie rosły w podobnym tempie. Mimo to niezadowolenia nie widać. Polacy bardziej interesują się własną kieszenią – uważa prof. Michał Brzeziński. O ile np. wydatki na zdrowie pozostały na podobnym poziomie w relacji do PKB, o tyle na politykę rodzinną wzrosły dwukrotnie. Na dłuższą metę sytuacja ta musi się zmienić. Wzrost dochodów powoduje wzrost aspiracji i wyższe wymagania co do poziomu opieki zdrowotnej, edukacji i innych usług publicznych. A to może mieć skutki polityczne. Sami doradcy PiS dostrzegają, że do dwóch tradycyjnych grup wyborców tej partii – prawicowych i socjalnych – dołączyła trzecia: ta zadowolona z zarobków i poziomu życia, która boi się to wszystko utracić. – Trudno, aby rząd odnosił sukcesy, jeśli jest gospodarcza stagnacja. Wysoka płaca nie musi zachęcać do pracy, ale niska może odebrać do niej motywację. Zadowolenie z materialnego poziomu życia to jedna ze składowych poparcia, ale nie musi się ona przełożyć na zwycięstwo wyborcze – podkreśla politolog Jarosław Flis z UJ.