NIK zakwestionowała sposób, w jaki zorganizowano przyspieszoną aplikację na inspektora pracy. Posłowie proszą PIP o wyjaśnienia w sprawie polityki kadrowej.
Dziś odbędzie się posiedzenie Rady Ochrony Pracy przy Sejmie RP, która nadzoruje działalność Państwowej Inspekcji Pracy. Wszystko wskazuje, że w jej trakcie poruszony zostanie temat wątpliwych praktyk kadrowych stosowanych w inspekcji. W ubiegłym tygodniu DGP opisała m.in. przypadki zatrudnienia w centrali PIP osób, które prowadzą aktywną działalność polityczną, oraz szybkich awansów pracowników, którzy niedawno zostali zatrudnieni i pochodzą z Podkarpacia, czyli rodzimego regionu Wiesława Łyszczka, głównego inspektora pracy („PIP – Praca i Przyjaciele”, DGP nr 120/2019). Niektóre z tych wątków już teraz mają dalsze konsekwencje. Chodzi np. o ubiegłoroczny, zaoczny kurs na inspektora pracy dla wybranych pracowników inspekcji. Na ostatnim posiedzeniu sejmowej komisji ds. kontroli państwowej opinię w tej sprawie przedstawiła Najwyższa Izba Kontroli, która zbadała procedurę przeprowadzenia kursu.
DGP
– Stwierdziliśmy, że złe umocowanie prawne zarządzenia głównego inspektora pracy (GIP) w tej sprawie nie pozwalało na przeprowadzenie aplikacji w sposób, w jaki została zrealizowana. Tę kwestię należało uregulować innymi przepisami, z czym zgodził się główny inspektor i będzie to regulował w przyszłości – tłumaczył Jacek Szczerbiński, p.o. dyrektora departamentu pracy, spraw społecznych i rodziny NIK.
Nieprawidłowościami dotyczącymi polityki kadrowej, o których donosiła DGP, zainteresowała się też sama komisja ds. kontroli państwowej.
– Poprosiliśmy GIP o ustosunkowanie się do tych informacji. Zajmiemy się tym na jednym z najbliższych posiedzeń – zapewnił Wojciech Szarama, przewodniczący komisji, poseł PiS.

Sami swoi

W ubiegłotygodniowym materiale DGP wskazała, że decyzję w sprawie organizacji przyspieszonej aplikacji podjął GIP (zarządzeniem z 4 września 2018 r.). Nabór miał charakter wewnętrzny – odbywał się wyłącznie spośród pracowników PIP, tj. okręgowych inspektoratów pracy i Głównego Inspektoratu Pracy. Informacja w tej sprawie została przekazana okręgowym inspektorom pracy (16 jednostek), którzy wskazali kandydatów do odbycia tej aplikacji. Z kolei pracowników samej centrali PIP wskazał główny inspektor. Ostatecznie wytypowano 11 osób – pięć z centrali i sześć z okręgów (w tym np. Grzegorza Nieradkę, doradcę GIP, który jednocześnie jest radnym z ramienia PiS w powiecie krośnieńskim).
Taki sposób organizacji kursu zakwestionował NIK.
– Nieprawidłowość polegała na tym, że GIP nie określił zasad i trybu przeprowadzenia zaocznej aplikacji w zarządzeniu w sprawie określenia zakresu i trybu tejże aplikacji. Sformułowany w wystąpieniu pokontrolnym wniosek o uregulowanie tej kwestii został przyjęty przez GIP i podjęto jego realizację – wskazał Jacek Szczerbiński.
Kwestię wątpliwych praktyk kadrowych w trakcie posiedzenia komisji podjęli też posłowie. Na publikację DGP powoływał się Jan Łopata (PSL-UED).
– Myślę, że na posiedzeniu Rady Ochrony będziemy mieć czas na dyskusję nad całością treści tego artykułu – wskazał.
Prośbę do NIK o skontrolowanie kwestii zatrudnienia w inspekcji pracy już wcześniej złożyła poseł Izabela Mrzygłocka (PO-KO). Krzysztof Kwiatkowski, prezes izby, poinformował jednak w tym miesiącu Sejm, że przeprowadzenie takiej kontroli jest niemożliwe.
– Wrócimy do tej sprawy, gdy otrzymamy odpowiedź Państwowej Inspekcji Pracy na prośbę o ustosunkowanie się do kwestii zatrudnienia – wyjaśnił przewodniczący Szarama.
Wiadomo już, że sprawy na razie nie będzie komentować Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (MRPiPS). Inspekcja mu nie podlega, ale w praktyce – ze względu na cele działania i rodzaj zadań PIP – obie instytucje muszą ze sobą blisko współpracować. Dlatego DGP wystąpiła do resortu o opinię w sprawie ujawnionych wątpliwych praktyk kadrowych. W odpowiedzi MRPiPS wskazał jedynie, że „sprawy kadrowe PIP nie leżą w kompetencji resortu, a Państwowa Inspekcja Pracy podlega Sejmowi”.

Kosztowne przenoszenia

W trakcie posiedzenia komisji posłowie poruszyli też inny wątek dotyczący zatrudnienia w PIP.
– Coraz powszechniejszą praktyką jest przenoszenie pracowników PIP z jednych inspektoratów na stanowiska okręgowych inspektorów pracy w innych okręgach. Wiąże się to z kosztami budżetowymi, m.in. z tytułu dofinansowania do zakwaterowania przeniesionego pracownika. Z czego wynikają takie decyzje? – pytał poseł Łopata.
Początkowo GIP tłumaczył, że budżet państwa nie ponosi z tego tytułu kosztów, bo to sam inspektor, który zgadza się na przeniesienie, zapewnia sobie mieszkanie. Tę informację doprecyzowała Grażyna Witkowska, dyrektor departamentu budżetu i finansów Głównego Inspektoratu Pracy. – Przenoszonemu pracownikowi przysługuje rekompensata w wysokości kosztów odwiedzenia raz w miesiącu rodziny, jeśli nie przeniósł się z nią w nowe miejsce wykonywania pracy. Z kolei co do wynajmu mieszkania, to ma prawo do pokrycia części takiego kosztu, ale jest to kwota nie wyższa niż 800 zł i jest ona opodatkowana – wskazała.
Zdaniem inspekcji taka praktyka jest jednak uzasadniona merytorycznie, bo przeniesiony pracownik łatwiej może przeciwdziałać korupcji w nowym środowisku. Chodzi przede wszystkim o przypadki prowadzenia przez inspektorów – poza etatem w PIP – działalności dla firm np. z zakresu bhp. Budzi to wątpliwości ze względu na konflikt interesów. Chodzi o to, aby nie dochodziło do sytuacji, gdy inspektor kontroluje dane przedsiębiorstwo, a następnie prowadzi tam szkolenia.
– Dowiadujemy się o takich przypadkach m.in. od pracodawców. Wówczas kontrola wewnętrzna wszczyna procedurę wobec konkretnego inspektora. W związku z tym, że otrzymujemy wiele takich zgłoszeń, to w ten sposób staramy się przeciwdziałać takim zagrożeniom. Przynosi to efekty, bo już odnotowujemy poprawę w tym zakresie – wyjaśnił GIP.