Związki zawodowe w Polsce są w kryzysie (uzwiązkowienie ledwo przekracza 10 proc.) – wina za ten stan rzeczy spoczywa w znacznej mierze po ich stronie: są pasywne i koniunkturalne.
Dziennik Gazeta Prawna
Najliczniejszy z nich, Solidarność, stał się przystawką obecnej władzy i często wykonawcą jej poleceń (np. gdy jesienią 2018 r. trwał strajk w PLL LOT, zakładowa „S” podpisywała porozumienie z zarządem firmy). Ale kondycja pozostałych central – OPZZ i FZZ – jest równie zła.
Obserwując ich działalność, trudno dociec, jaki jest cel ich istnienia. Większość koncentruje się na obsługiwaniu wciąż tych samych projektów finansowanych ze środków rządowych lub unijnych, powielaniu tych samych materiałów lub przypisywaniu sobie sprawczości, nawet gdy płace czy emerytury rosną zgodnie z ustawowym wskaźnikiem waloryzacji. Trudno się zatem dziwić, że związki są słabo rozpoznawalne. Z ostatniego badania CBOS z marca tego roku wynika, że 40 proc. respondentów nie ma wyrobionej opinii o działaniu Solidarności, 60 proc. nie ma zdania na temat OPZZ i aż 73 proc. nie wie, jak ocenić FZZ.
Na dodatek centrale są molochami, które podobnie jak w minionym ustroju działają głównie w dużych oraz bogatych firmach z udziałem Skarbu Państwa – z badania CBOS z połowy 2017 r. wynika, że uzwiązkowienie przekracza w nich 50 proc. Pomimo zmiany ustroju w wielu dużych zakładach organizacje pracownicze wciąż mają wpływ na poziom płac, czasu pracy czy wysokości odpraw, niekiedy też mają przedstawicieli w radach nadzorczych i zarządach.
Mimo to niewielu pracowników uważa, że ich reprezentacje są efektywne. Tak deklaruje ledwie 14 proc. załóg zakładów, w których są organizacje mające ich reprezentować. 34 proc. pracowników w ogóle nie widzi ich działalności, a 43 proc. deklaruje, że się starają, ale niewiele im się udaje. Jednocześnie tylko 24 proc. badanych twierdzi, że skutecznie bronią one interesów pracowników, 44 proc. jest przeciwnego zdania. Jeszcze gorzej wyglądają te proporcje wśród działaczy związkowych. Aż 60 proc. z nich uważa, że związki nie bronią skutecznie praw pracowniczych. Jednocześnie wysoki odsetek pracowników, bo 38 proc. (64 proc. związkowców), deklaruje, że mają zbyt mały wpływ na sytuację w kraju.

Słabość instytucjonalna

W większości rozwiniętych krajów związki funkcjonują na trzech poziomach: państwowym, branżowym i zakładowym. U nas na poziomie państwa centralną instytucją jest Rada Dialogu Społecznego. Niestety rząd nie przywiązuje do niej wagi. Trudno się temu dziwić, bo RDS jest instytucją o charakterze doradczym i jej głos nie ma praktycznie żadnego znaczenia przy tworzeniu prawa. Podobnie wygląda sytuacja na poziomie branży. Polska jest jednym z tych krajów UE, w których branżowe układy zbiorowe obejmują najniższy odsetek pracujących. Pracodawcy nie chcą przystępować do układów, a kolejne rządy nie widzą potrzeby, by w jakikolwiek sposób wymusić ich zawieranie.
Pozostają zakłady pracy – jedyne miejsca, w których działają związki. Tam, gdzie funkcjonują, płace i bezpieczeństwo zatrudnienia są większe niż tam, gdzie ich nie ma, lecz poza zakładami z udziałem Skarbu Państwa ich rola oraz zasięg są minimalne. Ponadto po przejęciu władzy przez PiS jedynym partnerem zarządów spółek Skarbu Państwa jest Solidarność, a inne związki są lekceważone.
Kluczowym bastionem związków pozostają etaty finansowane przez pracodawców, jednak często ci etatowcy nie zajmują się wsparciem dla pracowników, tylko troską o swoje partykularne interesy. Ustawa o związkach sprzyja także mnogości organizacji, bo każda skupiająca co najmniej 150 osób otrzymuje etat. W praktyce oznacza to, że pracodawca ponosi spore koszty, ale jest zadowolony, bo organizacje pracowników są słabe i podzielone – a więc nieskuteczne.
Tak skonstruowany system konserwuje patologie, tym bardziej że od wielu lat ustawa o związkach zawodowych różnicuje progi reprezentatywności dla dużych centrali i mniejszych organizacji. Na dodatek KRS działa opieszale, często odmawia rejestracji nowego związku ze względu na drobiazgi proceduralne, co w praktyce oznacza, że bez pomocy prawnej trudno szybko zarejestrować nową organizację. W konsekwencji OPZZ, FZZ oraz Solidarność są strukturalnie uprzywilejowane.
Jednocześnie związków wciąż praktycznie nie ma w sektorze prywatnym, szczególnie w małych firmach i w tych sektorach rynku, gdzie dominują umowy cywilno-prawne. Nowelizacja ustawy zakładająca możliwość tworzenia organizacji przez osoby zatrudnione niestandardowo niewiele zmieniła. Pracodawcy skutecznie zastraszają pracowników nieetatowych, a największe centrale nie podejmują żadnych działań. W tym kontekście trudno się dziwić, że w budownictwie, ochronie czy gastronomii uzwiązkowienie oscyluje wokół zera.

Reaktywacja

Związki nie mają też dobrej prasy, bo ustawa nie zobowiązuje ich do przedstawiania informacji na temat swoich finansów. Po pierwsze zatem, pożądanym rozwiązaniem byłaby pełna jawność płac liderów związkowych i jawność finansów centrali. Dzięki temu poprawiłby się ich wizerunek, a zarazem liderzy zyskaliby większe zaufanie pracowników płacących składki.
Po drugie, związki zawodowe powinny radykalnie rozszerzyć zakres działania. Potrzebne są kampanie adresowane do pracowników tych branż, w których prawa pracownicze są łamane w największym stopniu. Dotyczy to ochrony, budownictwa, drobnego handlu czy gastronomii, gdzie bezprawie ma charakter nagminny, a kontrole Państwowej Inspekcji Pracy są bardzo rzadkie. Najbardziej jaskrawym przejawem bezprawia w Polsce jest łamanie art. 22 k.p., zgodnie z którym w sytuacji, gdy jest określone miejsce pracy, czas pracy i podległość służbowa, musi być zawarta umowa etatowa.
Po trzecie, związki powinny starać się zmienić wizerunek organizacji konserwatywnych. W świadomości społecznej często są kojarzone z przaśnymi żartami, alkoholem, dominacją mężczyzn, lekceważeniem praw kobiet, niekiedy homofobią czy uprzedzeniami wobec migrantów. W konsekwencji Polska jest bodaj jedynym krajem w UE, gdzie związki cieszą się znacznie większą sympatią osób o poglądach prawicowych niż lewicowych. Wychodząc naprzeciw wyzwaniom współczesnego świata, powinny one nieść na sztandarach walkę z wszelkimi formami dyskryminacji: ze względu na płeć, orientację seksualną, wyznanie czy niepełnosprawność. Jedną z największych bolączek polskich pracowników jest mobbing, którym dotychczas nie zainteresowała się żadna centrala, choć to problem, który dotyczy pracowników niezależnie od ich światopoglądu czy sympatii politycznych.
Po czwarte, kluczowym celem central powinno być dbanie o godną pracę, szczególnie w kontekście szybkiego starzenia się społeczeństwa, a tymczasem największe polskie związki mniej lub bardziej jawnie wspierają politykę, która zmierza do dezaktywizacji zawodowej Polaków, a szczególnie Polek. Zgodnie z art. 62 Konstytucji RP „władze publiczne prowadzą politykę zmierzającą do pełnego, produktywnego zatrudnienia”. Pełnemu zatrudnieniu służy zaś przede wszystkim stabilna, etatowa praca, równość kobiet i mężczyzn w rodzinie i na rynku pracy, rozwinięta sieć wysokiej jakości opieki żłobkowej, przedszkolnej i senioralnej, aktywizacja osób z niepełnosprawnościami, inwestycje w służbę zdrowia czy rozwój transportu publicznego.
Po piąte, związki winny dążyć do zwiększenia swojej odpowiedzialności. Mogłyby to osiągnąć, gdyby zgodziły się na rezygnację z etatów finansowanych przez pracodawców, a w zamian uczynienie związkowców etatowymi inspektorami PIP z wszystkimi ich uprawnieniami. W ten sposób związkowcy staliby się instancją kontrolną opłacaną nie przez pracodawców, lecz z budżetu państwa. Dzięki temu pracodawcy byliby poddani większej kontroli niż obecnie, ale znacznie zmniejszyłyby się koszty ponoszone przez nich na funkcjonowanie organizacji. Etatowi związkowcy mieliby zaś większe możliwości działania, a zarazem spoczywałaby na nich większa odpowiedzialność.
Wreszcie po szóste, jeżeli mają istnieć centrale, to powinny one bardziej niż obecnie angażować się w protesty pracownicze poszczególnych branż i zakładów. Tymczasem przy strajku PLL LOT czy strajku nauczycieli solidarność związkowców była minimalna. Inną rolą central powinno być koordynowanie akcji ogólnopolskich, takich jak wsparcie na rzecz 2,5 razy wyższych płac za pracę w niedzielę, co dotyczy setek tysięcy pracowników wielu branż, czy radykalnego ograniczenia umów cywilno-prawnych.
Jeśli związki zawodowe nie zmienią swojej strategii działania, czeka je marginalizacja i powolna śmierć. A wraz z nią nastąpi dalsze pogorszenie sytuacji świata pracy.
Piotr Szumlewicz do lutego 2019 r. był szefem Rady Mazowieckiej OPZZ