Mija trzecia rocznica wprowadzenia programu 500+. Od lipca ma zostać rozszerzony o wypłatę także na pierwsze dziecko. Znika kryterium dochodowe. By żyło się lepiej. Pytanie tylko, komu? Pojawił się skutek uboczny tej obietnicy, którego politycy najwyraźniej nie przewidzieli: narastająca nieufność.
Okładka magazyn DGP 5.04.2019 / DGP
Poranek w publicznym przedszkolu na warszawskim Mokotowie. Jest tuż po 8.00, więc ścisk w szatni spory. Dzieci zakładają kapcie, rodzice i dziadkowie rozmawiają. Na tapecie: nowe 500+. Temat w tym miejscu niezmienny, odkąd prezes Kaczyński osobiście zapowiedział zniesienie kryterium dochodowego i przyznanie świadczenia na każde dziecko. – To nierealne. Pani wie, o jaką kasę tu chodzi? Gigantyczną! – mówi mężczyzna w średnim wieku, pomagając chłopcu ściągnąć kurtkę. Jego rozmówczyni rzuca kąśliwą uwagę, że teraz przybędzie ludzi, którym pracować się nie chce. – Ja takich pieniędzy na dzieci nie miałam, a troje wychowałam – odzywa się starsza kobieta. – A słyszała pani, że teraz dostaną wszyscy, nie tylko biedni? Bogaci nawet tych 500 zł nie poczują. Efekt tego taki, że rząd dla nauczycieli na podwyżki nie ma. Ja na wszelki wypadek zaklepałem już sobie urlop w pracy na najbliższe dni – wtrąca mężczyzna. Widać, że ten argument zrobił na małym tłumie wrażenie. Dyskusja toczy się w momencie, gdy ciągle nie wiadomo, co ze strajkiem w oświacie. Wychowawcy tego przedszkola poinformowali rodziców, by w niedzielę zaglądali do e-maili. Bo decyzja zapadnie w ostatniej chwili. Mężczyzna ciągnie dalej: – Rząd i ci z totalnej licytują się w najlepsze, kto da więcej. A my mamy w to uwierzyć.
W przedszkolu, szkole, sklepie osiedlowym. Dyskutujemy o nowym 500+, które rozbudziło zbiorową wyobraźnię. Bo większość z nas ma dzieci, a dzieci kosztują; bo w grę wchodzą pieniądze, a te lepiej mieć niż ich nie mieć. Najważniejsze, że rozmawiamy, choć dla polityków to może nie najlepsza informacja.

Przemielona wiedza w pigułce

Politolog prof. Ewa Marciniak uważa, że jako obywatele mamy dwie fazy percepcji obietnic wyborczych. – Pierwsza to euforia. Słuchamy polityków, licząc na to, że dzięki ich działaniom przyszłość będzie lepsza, przede wszystkim w wymiarze materialnym, bo napełnią się nasze kieszenie. Drugi sposób patrzenia zakłada refleksję, czy te oferty są rozsądne i realne – mówi prof. Marciniak. Ale to nie koniec podziałów w zbiorowym myśleniu. Część wyborców uważa, że pieniądze w państwowym budżecie po prostu są. Potwierdzają to badania: 25 proc. respondentów jest przekonanych, że środki na programy socjalne pochodzą z kasy rządu. Kolejne 20 proc. uważa, że są czerpane z podatków innych ludzi. – Nowy program 500+ i trzynastka dla emerytów wzmacniają roszczeniowe postawy wielu grup, nie skłaniając do refleksji – podkreśla politolog.
Inna część społeczeństwa wykazuje większe zrozumienie dla rządowych pomysłów finansowego wspierania takich sfer, jak np. służba zdrowia, edukacja czy działania na rzecz czystego powietrza. Bo choć nie napełnią one portfela od razu, to w dalszej perspektywie poprawią jakość życia. To propaństwowe myślenie. Jakie są proporcje między tymi grupami? – Wiedzę o funkcjonowaniu wspólnych pieniędzy można skorelować z tą o mechanizmach polityki. Ci, którzy rozumieją, czym jest polityka, znają również podstawowe zasady ekonomii. Taka postawa odnosi się w Polsce do ok. 30 proc. obywateli – ocenia prof. Marciniak. Przekonuje, że nie jest to mało, ale warto zrobić zastrzeżenie. Przeczytaliśmy tabloid, obejrzeliśmy program. Dostaliśmy przemieloną wiedzę w pigułce. Łykamy ją i myślimy, że staliśmy się ekspertami. Jak z piłką nożną. Jesteśmy jednym z milionów znawców w kraju operujących naskórkową wiedzą. – Mamy ponad 9 mln emerytów, z których większość żyje bardzo skromnie. Jeśli do takiej grupy dotrze odpowiednio sformułowany przekaz, że władza ma pieniądze i zamierza przeznaczyć je na bezpłatne lekarstwa, podwyżki emerytur, to zyska parę punktów procentowych poparcia. Podobnie rzecz się ma z najbiedniejszymi odbiorcami pierwszej wersji programu 500+.
Festiwal obietnic związanych z pieniędzmi wypłacanymi na dzieci rozpoczął PiS, ale Platforma dzielnie dotrzymuje kroku – mówi większość ekspertów. Zaskakująca zgoda panuje też, jeśli chodzi o receptę. Zatrzymać ów festiwal może światowe spowolnienie gospodarcze, wizja pustych portfeli oraz lodówek. W polityce zarządzanie strachem sprawdza się nieźle. Tylko kto się na to zdecyduje w roku wyborczym? – Elektorat chętniej kupuje pozytywną wizję przyszłości. PiS ma tego świadomość i działa, przypominając umiejętnie słowa poprzedniego ministra finansów Jacka Rostowskiego, że w budżecie nie ma pieniędzy na rozdawnictwo. Konfrontuje to z narracją: „My daliśmy, nie wy” – mówi prof. Marciniak. Ale w ten sposób partia władzy sama zastawia na siebie pułapkę. Bo powstaje dylemat: gdzie szukać kolejnych wyborców?
Nie można już sięgać po tych bardziej na prawo, bo to miejsce zajęli politycy Konfederacji. W centrum jest PO, a socjalny elektorat coraz częściej spogląda w kierunku Wiosny Biedronia. Jedyną grupą do zdobycia są osoby, które nie chodzą na wybory. Zmobilizować je do tego można tylko czymś bardzo atrakcyjnym. Tak zrodził się pomysł na piątkę Kaczyńskiego z 500+ na czele.
Nowa wersja programu ma wiele skutków ubocznych. Mówią o tym eksperci i pokazują pierwsze badania opinii. Nie jest to rozwiązanie sprawiedliwe, skoro brakuje pieniędzy na podwyżki dla nauczycieli, podniesienie świadczeń osobom niepełnosprawnym – uważa 61 proc. respondentów. Połowie badanych nie podoba się to, że 500+ na każde, w tym na pierwsze dziecko będą otrzymywać wszystkie rodziny, niezależnie od poziomu dochodów. Poczucie niesprawiedliwości budzi również to, że wypłata może objąć osoby, które zamiast pracować wolą utrzymywać się z zasiłków. To opinia 68 proc. pytanych (Ogólnopolski Panel Badawczy Ariadna).

W czasach średniego Gierka

Ale nastroje społeczne nie grają tu kluczowej roli. – Na ile program 500+ w swojej pierwszej wersji był przemyślany? Myślę, że nie był – mówi ekonomista prof. Ryszard Bugaj. – Najpierw były względy polityczne i dopiero do nich dorobiono argumentację. Mimo to tamta wersja wyrównywała nieco społeczne dysproporcje, kierując środki na rzecz grup, które najmniej korzystały na wzroście gospodarczym. Można było oczekiwać, z niemałym prawdopodobieństwem, konsekwencji demograficznych. Ten argument został zresztą później podniesiony przez rządzących. Podobnie jak ten, że 500+ dało impuls fiskalny korzystny dla gospodarki. Na ile pobudzenie popytu w grupach o niskich dochodach przełożyło się na popyt w całej gospodarce pozostaje dyskusyjne, co nie zmienia faktu, że nastąpił duży wzrost produkcji. A wtórnie, poprzez zapotrzebowanie na pracę, doszło do redukcji bezrobocia. Teraz mamy drugie rozdanie programu. I politycy znów, zachęceni dobrym rezultatem pierwszej odsłony, najpierw kierują się myślą polityczną. Naiwnie sądząc, że ekonomiczne i społeczne skutki będą analogiczne. Ale tak się nie stanie – dodaje.
Profesor Bugaj wytyka, że skoro zlikwidowano kryterium dochodowe, nie jest to już socjalny program wsparcia słabszych ekonomicznie rodzin. Co za tym idzie, nieuzasadnione jest oczekiwanie rezultatu demograficznego w zamożniejszych gospodarstwach, bo jak pokazują badania, pierwsze dziecko pojawia się tam ze względów kulturowych. A decyzja o posiadaniu liczniejszego potomstwa z pewnością nie będzie podyktowana tego rodzaju zastrzykiem pieniężnym.
Kolejna wątpliwość dotyczy impulsu fiskalnego dla wzrostu gospodarczego. – Sukces? Wątpię – ocenia ekonomista. – Nie spotka się on z silną podażową reakcją, bo poziom wykorzystania zasobów materialnych jest już dość wysoki.
Co najważniejsze, za chwilę pojawią się poważne problemy z zapewnieniem środków na realizację nowego 500+. – Stajemy przed ryzykiem wzrostu zadłużenia. Inna opcja zakłada zmiany w podatkach. Przed wyborami żaden z polityków nie poruszy głośno tych kwestii – dodaje prof. Bugaj. Zastrzega, że problem deficytu sektora finansów publicznych zbliżony do 3 proc. nie jest sam w sobie niebezpieczny, ale w dalszej perspektywie mocno niepokoi.
– Tymczasem politycy mają coraz szerszy gest. Nie tylko PiS. Również Grzegorz Schetyna mówi wyborcom: „Damy wam wszystko, co obiecuje obecna władza, a dodatkowo nauczycielom zapewnimy 1 tys. zł podwyżki” – zaznacza prof. Bugaj. I ostrzega, że klasa polityczna nie racjonalizuje, tylko jeszcze nakręca niedojrzałe myślenie wyborców. – Niedługo minie 15 lat, jak Platforma ogłosiła projekt podatkowy nazwany 3 razy 15. Zgodnie z jego założeniami stopy podatku PIT, CIT i VAT miały wynosić po 15 proc. Potem było zawsze nie po drodze, by go realizować. Podobnie upadały propozycje likwidacji Senatu czy finansowania partii z budżetu państwa. Mówię o tym dlatego, że skoro trwa kampania, to i tym razem lepiej byłoby potraktować nową wersję 500+ jako kolejną obietnicę, której politycy nie dotrzymają.
Dlaczego lepiej? Na razie nasze zadłużenie wynosi ok. 50,6 proc. PKB. To umiarkowana wartość przy europejskiej średniej na poziomie 80 proc. Dotąd to był nasz sukces, którego warto bronić. Jednak, zdaniem ekonomistów, ten program nie daje takiej szansy. – Jeśli rynki zareagują na niego obawą, podniesie to ceny pożyczania pieniędzy, co z kolei może pogorszyć bilans finansów publicznych – mówi Ryszard Bugaj. Nie opuszcza go także wrażenie, że historia się powtarza. – Jesteśmy gdzieś w czasach średniego Gierka. Po latach bezwzględnego zaciskania pasa i ostrego reżimu gospodarczego w wydaniu Gomułki pojawił się wzrost gospodarczy. Ekonomiści i politycy obwieścili triumf. Niektórzy uważali, że nie ma ograniczeń w makroekonomii. Ale sukcesy ekipy rządzącej nie trwały długo. Już w 1973 r. w Polsce dał się we znaki światowy kryzys energetyczny. To, co wydarzy się na światowych rynkach w 2020 r., może rozłożyć na łopatki plany tego rządu.

Kolos na glinianych nogach

– Mało kto ma świadomość, że 500+ w pierwszej odsłonie promował bliźnięta. Im większa była różnica wieku między pierwszym a drugim dzieckiem, tym krócej rodzina mogła liczyć na wsparcie. Gdy starsze osiągało pełnoletność, wypadała z programu – mówi socjolog prof. Jarosław Flis. Podaje własny przykład: – Między moimi dziećmi jest 11 lat różnicy. Gdy córka była w połowie liceum i skończyła 18 lat, straciliśmy wsparcie na młodszą.
Profesor Flis zrobił wyliczenia: jeśli jedynym kryterium pozostanie wiek dziecka, a nie rodzeństwa, to koszty nowego 500+ będą o ok. 2,5 razy większe od pierwowzoru. Tak to wygląda przy szacunkowych wyliczeniach, że 30 proc. Polaków nie ma dzieci, 20 proc. ma jedno dziecko, 37 proc. dwoje, 8 proc. – troje, a 6 proc. ma ich więcej. I z założeniem, że średnia różnica wieku między rodzeństwem wynosi 4 lata dla dwójki, 3 dla trójki i 2 dla czwórki.
– Trudno uciec od wniosku, że PiS jest w tarapatach – mówi socjolog. Wylicza: cios w postaci wyborów samorządowych, narastająca społeczna niechęć do partii władzy, porażka strategii Kaczyńskiego obliczonej na podgrzewanie konfliktów. Do tego problemy w postaci spółki Srebrna oraz zamieszanie wokół kadr NBP. Na dodatek słowo prezesa to rzecz święta, więc zapowiedź nowego 500+ nie podlega partyjnej krytyce. Nawet jeśli jest sprzeczna z tym, co ustaliły badania. Od miesięcy politycy PiS przyznawali, że podstawowe problemy społeczne zostały rozwiązane przez wyjściową wersję programu i rozszerzanie programów socjalnych nie przysporzy nowych głosów. – Wedle tych badań więcej można ugrać, łagodząc ton i zabiegając o wyborców, którzy nie chcą konfliktów. Przyciśnięty prezes najwyraźniej wolał jednak iść przetartą ścieżką – mówi prof. Flis. Ale nie da się już daleko zajechać tylko na obietnicach socjalnych. W kolejce czekają inne grupy społeczne z finansowymi problemami. – To, jak rząd reaguje dziś na żądania płacowe nauczycieli, wiele mówi o stanie budżetu państwa. Za chwilę dołączą opiekunowie osób niepełnosprawnych i pracownicy wojska, bo skoro władza mówi, że ma, to niech da.
Czy więc program 500+ jest testem na wiarygodność partii? Jaka przyszłość czeka świadczenie po wyborach? Jarosław Flis prognozuje, że trzeba się spodziewać dopisków drobnym druczkiem. Może środki będą przekazywane raz na kwartał? Może trafią do ZUS na wirtualne konta? A może rządzący uznają, że lepiej odwołać przetargi, zawiesić budowę autostrad, byle utrzymać wsparcie dla rodzin. Inny scenariusz zakłada, że program stanie się, niczym krajowy system emerytalny, kolosem na glinianych nogach. Upadając, pogrzebie tę polityczną formację, która akurat będzie u władzy.

Takich rzeczy się nie robi

Zdaniem ekonomistki dr Małgorzaty Starczewskiej-Krzysztoszek nie da się wyjąć 500+ z piątki Kaczyńskiego, bo finanse publiczne zostaną obciążone wszystkimi propozycjami. – W tym roku nie powinno być większego problemu z finansowaniem programu. W czerwcu do budżetu trafi ok. 5–7 mld zł zysku z NBP. Przede wszystkim jednak w 2019 r. możemy spodziewać się ciągle wysokiego wzrostu gospodarczego. Produkcja sprzedana przemysłu i sprzedaż detaliczna zwiększają się. Sytuacja na rynku pracy jest ciągle bardzo dobra, wynagrodzenia i zatrudnienie rosną. To oznacza, że konsumpcja gospodarstw domowych będzie najistotniejszym czynnikiem wzrostu PKB także w 2019 r. Budżet państwa może zatem liczyć na rosnące wpływy z podatków pośrednich, głównie z VAT. Poza tym wydatki na nowe 500+, czyli dla każdego pierwszego dziecka, będą wypłacane nie przez cały rok, ale od lipca – opisuje.
Doktor Starczewska-Krzysztoszek szacuje, że w 2019 r. deficyt finansów publicznych zbliży się do 3 proc. PKB, ale tego progu nie powinien przekroczyć. Mimo że spełnienie obietnic wobec emerytów będzie kosztowało dodatkowo 10 mld zł rocznie, prawie drugie tyle – wobec dzieci. Dalsze miliardy to podwojenie kosztów uzyskania przychodów dla podatników, zniesienie opodatkowania dochodów osób do 26. roku życia i uruchomienie połączeń autobusowych w regionach ich pozbawionych. I jeszcze zapowiadane obniżenie pierwszej stawki podatku PIT z 18 proc. do 17 proc., co zapewne zostanie zaproponowane przed wyborami do Sejmu na jesieni, a wprowadzone od 2020 r. Oczywiście część tych wydatków wróci do budżetu w postaci wpływów z podatków pośrednich. Emeryci wykorzystają zapewne trzynastki na... prezenty dla wnuków. Wypłaty świadczeń rozpoczną się bowiem w sezonie komunijnym. Jeśli chodzi o nowe 500+, to większość z tych 10 mld zł trafi na rynek. Z tego 12–13 proc. w formie VAT wróci do budżetu państwa. Dobra i usługi kupowane przez emerytów oraz rodziny z jednym dzieckiem, które do tej pory z programu 500+ nie korzystały, oznaczać będą większe przychody przedsiębiorstw. Jeśli ich koszty operacyjne istotnie nie wzrosną, będzie to oznaczało dodatkowe wpływy do budżetu państwa z podatku CIT, ale też PIT w wyniku wzrostu zatrudnienia i wynagrodzeń.
W tym roku problemów ze sfinansowaniem wyborczych obietnic nie będzie. Ale w 2020 r. 500 zł na każde dziecko będzie wypłacane przez 12 miesięcy, a to oznacza dodatkowy koszt bliski 20 mld zł. Po stronie dochodów budżetu trudno będzie natomiast liczyć na istotny wzrost wpływów podatkowych. Polska gospodarka będzie rosła już bowiem nieco wolniej, na poziomie 3,2–3,5 proc. Warto przypomnieć, że w 2018 r. było to 5,1 proc. – Wiele zależy też od rynków zewnętrznych i tego, na ile osłabienie gospodarcze u naszych głównych partnerów handlowych wpłynie na eksport. Do tego dochodzi osłabienie globalnej wymiany handlowej, które jest w dużej mierze konsekwencją prowadzonej przez prezydenta Donalda Trumpa wojny handlowej, głównie z Chinami, ale też z krajami UE oraz ciągle niejasna przyszłość brexitu – mówi dr Starczewska-Krzysztoszek. Jej zdaniem zapewnienia przedstawicieli rządu, że piątka Kaczyńskiego będzie finansowana m.in. dzięki dalszemu uszczelnianiu systemu podatkowego, nie mają uzasadnienia. Dlaczego? Najzwyczajniej nie ma już szans na osiągnięcie takich wpływów z VAT, jak to miało miejsce w zeszłym roku. W tym roku może będzie to kilka miliardów złotych, w kolejnym – jeszcze mniej. To źródło wysycha, bo przestrzeń do uszczelniania się zmniejsza. Trudno także w tej chwili oceniać możliwość osiągnięcia przez NBP zysku i zasilenia nim budżetu państwa, bo nie wiadomo, czy złoty się osłabi.
– Rosnące wydatki i zmniejszające się wpływy mogą spowodować uruchomienie unijnej procedury nadmiernego deficytu – ostrzega. – Rząd będzie musiał zaplanować i przedstawić KE konkretne działania po stronie wydatków i dochodów. Wydatki pozostaną wyższe – danych społeczeństwu pieniędzy nie odbiera się, bo to polityczne samobójstwo. Pozostają więc dochody. Jakie? Wyższe podatki? VAT daje największe wpływy – składka podstawowa może zostać podniesiona z 23 do 25 proc. Może zostać także wprowadzona dodatkowa stawka podatku dochodowego PIT dla najwięcej zarabiających. Można sobie również wyobrazić zniesienie limitu 30-krotności składek na FUS, bo to temat ciągle wracający. Jest jeszcze możliwość wprowadzenia innych podatków, np. zapowiadanego podatku cyfrowego. Można sięgnąć do pieniędzy z Funduszu Pracy, co już wielokrotnie było robione. Mimo zapewnień, że to pieniądze Polaków, także środki zgromadzone w OFE są łakomym kąskiem.
Polska jest krajem, którego budżet to w ponad 70 proc. wydatki sztywne, czyli zapisane w ustawach. Nowe 500+ zmniejsza przestrzeń na te o charakterze rozwojowym, wydatki inwestycyjne. A to oznacza brak możliwości zwiększania środków na edukację, ochronę zdrowia, ale również inwestycje w nowe technologie, w tym 5G. To koniec myślenia o podwyżkach wynagrodzeń dla pracowników sektora usług publicznych. Czyli pat na całej linii. – Dlatego takich rzeczy, jak piątka Kaczyńskiego, po prostu się nie robi – mówi Starczewska-Krzysztoszek.
Podkreśla, że w sprawie 500+ Teresa Czerwińska musiała zostać poddana olbrzymiej presji. – Resort finansów pod jej kierownictwem jest zarządzany bardzo profesjonalnie. Ściągnięto tam fachowców z rynku i to efektem ich pracy, nie polityków, są uszczelnienia w systemie podatkowym i płynące z tego pieniądze do budżetu państwa. Oni potrafią liczyć i z pewnością policzyli też konsekwencje nowego 500+ oraz pozostałych obietnic – mówi. Zastanawia się, czy Komisja Europejska, która niedawno przedstawiała dla wszystkich krajów, w tym dla Polski, Country Report i pozytywnie oceniła stan naszych finansów publicznych, w przygotowywanych rekomendacjach (Country Specific Recommendations) zmieni jednak te oceny? – Wątpliwości unijnych ekspertów dotyczą planowanych wyższych wydatków Polski. Na ten temat toczone były intensywne rozmowy z resortem finansów. Wszystko wskazuje na to, że minister Czerwińska nie chce naruszyć stabilizującej reguły wydatkowej, a premier Morawiecki otwierać kolejnego frontu walki z UE. Chyba że priorytety się zmieniły, co jest bardzo prawdopodobne.

Z 500+ na sztandarach

Nowe 500+ stało się ofertą ponad politycznymi podziałami. Główni gracze usiłują skupić dzięki niej pod swoimi sztandarami zróżnicowany elektorat. Zwycięży ten, komu uda się go zatrzymać na dłużej.
Ale to też proste nie będzie, bo jak przestrzega prof. Krystyna Skarżyńska, radość odbiorców z 500+ zmniejszy się nie tylko z powodu wzrostu cen, ale i ogólnej prawidłowości psychologicznej. – Ta sama nagroda traci na wartości poprzez jej powtarzanie. Można więc oczekiwać, że niebawem – z obu wspomnianych powodów – 500 zł nie wystarczy, by skłonić ludzi do wyborczego poparcia dla sponsorów. Powinni z tym liczyć się także ci, którzy obiecują utrzymanie 500+ po przejęciu władzy – mówi psycholog. Przekonuje, że wielu Polaków oczekuje raczej poważnej rozmowy o polityce społecznej państwa niż o przyznawaniu bądź odbieraniu kolejnych doraźnych nagród, które – rozdawane w nadmiarze – mogą w przyszłości pogorszyć ekonomiczną sytuację kraju. – I jeszcze jedna psychologiczna prawidłowość: ludzie na ogół nie lubią poczucia zobowiązania do jakiejś formy natychmiastowego odwdzięczania się za otrzymane wsparcie. Wolą myśleć, że głosują, jak chcą, a nie że wybierają jakąś partię, bo wywarła na nich wpływ materialnymi obietnicami. Zwłaszcza gdy te dobra nie są na tyle wartościowe, aby usprawiedliwić własną uległość.
500 zł nie wystarczy, by skłonić ludzi do wyborczego poparcia dla sponsorów. Powinni z tym się liczyć także ci, którzy obiecują utrzymanie 500+ po przejęciu władzy. Wielu Polaków oczekuje raczej poważnej rozmowy o polityce społecznej państwa niż o przyznawaniu bądź odbieraniu kolejnych doraźnych nagród.