Niewykluczone, że stan zdrowia może nam uniemożliwić świadczenie obowiązków albo będziemy je wykonywać wyjątkowo skrupulatnie - mówi Elżbieta Kurzępa, szefowa NSZZ „Solidarność” w Lubelskim Urzędzie Wojewódzkim.
DGP
Od poniedziałku w pani urzędzie trwa protest. Ile osób do niego przystąpiło?
Nie liczymy, ale zdecydowana większość nosi żółte wstążki.
Z jednej strony chcecie walczyć o podwyżki, a z drugiej nie chcecie za bardzo narazić się rządowi. Co z kamizelkami, które podobno też macie, i to z nadrukiem „Godna praca, dość jałmużny”?
Na poszczególnych etapach sporu zbiorowego trzeba używać różnych „argumentów”. Tuż przed rozpoczęciem naszego protestu stanowiska pracodawcy i nasze żądanie 1000 zł netto dla każdego pracownika nieco się zbliżyły. W efekcie zdecydowaliśmy, że na początku nasze działania będą miały łagodniejszy wymiar. Dlatego nosimy żółte wstążki.
A może to jest tylko gra na czas ze strony pracodawcy, a nie zbliżenie stanowisk?
Jestem dobrej myśli. Od czerwca 2018 r. jesteśmy w sporze zbiorowym. Obecnie trwają rokowania. Mam nadzieję, że przyniosą one pozytywne rezultaty. Jeśli nie, to podpiszemy protokół rozbieżności i wówczas żółte kamizelki będą potrzebne. Czekamy na konkretne propozycje ze strony rządu.
Członkom korpusu służby cywilnej nie wolno manifestować swoich poglądów, a tym bardziej strajkować. Przecież wszyscy wiedzą, że mimo tego sporu zbiorowego nie dojdzie do strajku. Więc po co to wszystko?
Ile lat można pisać, wnioskować, prosić o godną płacę? Rządzący pozostają głusi.
Czyli strajk włoski i masowe zwolnienia lekarskie?
Niewykluczone, że zdrowie może nam nie pozwolić na wykonywanie obowiązków albo będziemy je wykonywać bardzo skrupulatnie. Brak praw do strajku to duża przeszkoda, ale są inne metody wywarcia presji i spełnienia naszych postulatów. Nie może być tak, że część grup zawodowych krzyczy i grozi strajkiem, i w ten sposób może wywalczyć 20 lub 30 proc. podwyżek. My działamy zgodnie z prawem, rozmawiamy i proponuje się nam 2 lub 3 proc. podwyżki, co jest śmieszne.
Trochę więcej, bo o 2,3 proc. wzrasta kwota bazowa, a 4 proc. trafi na wzrost funduszy wynagrodzeń.
Kwota bazowa była zamrożona od 2009 r. i dopiero teraz wzrasta o 2,3 proc., co daje około 50 zł brutto. Jednocześnie płaca minimalna w kraju jest już o 89 proc. wyższa od naszej kwoty bazowej, która przed dekadą była wyższa od najniższego wynagrodzenia. Takie podwyżki nie są dla nas satysfakcjonujące. Zarobki pracowników LUW są na szarym końcu wśród wszystkich urzędów wojewódzkich. Wykwalifikowani pracownicy już odchodzą do innych firm i samorządów, bo tam mogą zarobić znacznie lepiej.
A wojewoda popiera wasz protest?
Pan wojewoda nie wspiera form naszego protestu, ale popiera nasze żądania płacowe. Nie jesteśmy zakładem produkcyjnym, więc nie może dać nam więcej, skoro fundusz wynagrodzeń uzależniony jest od centrali. O znaczący wzrost postulujemy od ośmiu lat i nic. Myśleliśmy, że nowa ekipa to zmieni…
Po co ma to zmieniać, skoro nikt nie lubi urzędników. Nikt wam nie współczuje, bo nie cieszycie się dobrą opinią w społeczeństwie…
A pan jak myśli, jakie ma pan zdanie? Wciąż obywatele uważają, że nic nie robimy i zajmujemy się piciem kawy. Do tego dobrze zarabiamy. Te żółte wstążeczki mają zwrócić uwagę, że jest inaczej.
Inne urzędy przystępują do protestów?
Tak. Również zakładają żółte wstążki, opaski i kamizelki. Swoje niezadowolenie, z tego co wiem, wykazują Olsztyn, Białystok, Rzeszów, Gdańsk i Poznań. O tych wiem, ale też dzwonią do nas inne urzędy z terenu, w których słabo się zarabia, i zamierzają protestować.
I co im pani radzi?
Aby wstępowali do związku zawodowego NSZZ „Solidarność”.
I rozmowa się urywa?
To różnie. Ale tłumaczę im, że tylko za pomocą związków można coś wywalczyć w administracji.
Żółte kamizelki zakładają nauczyciele, planują inspektorzy z regionalnych izb obrachunkowych. Pani pomysł na zwrócenie uwagi na problem spodobał się pracownikom budżetówki.
Cieszę się bardzo i trzymam kciuki, aby i tym grupom zawodowym udało się wywalczyć godne podwyżki.