Pieniądze publiczne powinny być przeznaczone przede wszystkim na świadczenia bezpłatne, np. na leczenie nowotworów. Do częściowo refundowanych ze środków NFZ muszą jednak dopłacić pacjenci.
Koszyk świadczeń gwarantowanych stał się w ostatnich latach swoistym zaklęciem, którym chętnie posługują się kolejne ekipy zapowiadające zdecydowaną reformę służby zdrowia. Jest to zaklęcie bezpieczne, bo trudno znaleźć przeciwników jego wprowadzenia. Opowiadają się za nim zarówno zwolennicy dopłat do leczenia, jak i ci, którzy przeciw tym dopłatom zdecydowanie protestują. Domagają się go tak samo osoby nastawione prorynkowo, jak i przeciwnicy rynku; dyrektorzy szpitali, lekarze, pielęgniarki i pacjenci.
Ta powszechna zgoda co do konieczności wprowadzenia koszyka nie powinna jednak nas zmylić. Nie oznacza ona - niestety - że w tej sprawie wszyscy są jednomyślni, a jedynie, że wyobrażenia o koszyku świadczeń gwarantowanych mogą być różne.

Idealny koszyk

Kluczem do zrozumienia tego fenomenu jest określenie gwarantowane. Wielu uważa, że świadczenia zdrowotne stają się gwarantowane, jeśli są ujęte w odpowiednim wykazie, w jakimś ważnym akcie prawnym, najlepiej w ustawie. Wtedy, jak twierdzą, każdy pacjent wie, co mu przysługuje i jakiego leczenia może się domagać, gdy zachoruje. Zwolennicy tak pojętego koszyka świadczeń gwarantowanych chcą, aby wykaz ten był jak najszerszy, bo od tego - ich zdaniem - zależy dostęp obywateli do leczenia. Osoby te nie przywiązują, jak się wydaje, większego znaczenia do tego, kiedy pacjent otrzyma świadczenie gwarantowane. Chodzi o to, żeby mógł je otrzymać i żeby było bezpłatne. Bezpłatność świadczeń uznają bowiem za drugi ważny warunek dostępu do świadczeń gwarantowanych.
Takie rozumienie koszyka jest - moim zdaniem - zupełnie chybione, bo funkcjonuje on już obecnie. Co więcej, jest to koszyk - z tego punktu widzenia - wręcz idealny. Znajduje się w nim wszystko, co nie zostało ujęte w wykazie świadczeń niefinansowanych przez NFZ, a że wykaz jest ten niezwykle ubogi, śmiało można powiedzieć, że obowiązujący obecnie w Polsce koszyk świadczeń gwarantowanych zawiera wszystko, czym dysponuje współczesna medycyna. A przecież niewielu jest z niego zadowolonych.

Za mało pieniędzy

Dzieje się tak, bo o tym, czy świadczenie zdrowotne jest faktycznie gwarantowane, nie decyduje jego obecność w odpowiednim wykazie, ale ilość pieniądzy przeznaczona na jego sfinansowanie. Nie oznacza to - oczywiście - że wykaz taki nie jest potrzebny. Wskazuje jednak na niezbędny warunek, jaki musi być spełniony przy jego tworzeniu: zawartość koszyka gwarantowanych świadczeń zdrowotnych, czyli zakres refundacji tych świadczeń ze środków publicznych, musi być dopasowany do ilości tych środków.

Konieczne dopłaty

Im więcej pieniędzy publicznych przeznaczanych na opiekę zdrowotną, tym bogatszy może być koszyk i na odwrót. Tak skonstruowany koszyk oznacza, że świadczenia w nim zawarte są dostępne dla chorych niezawodnie i o czasie, czyli bez kolejek. To bardzo ważne dla chorego, bo kolejka do leczenia, to nie to samo co do okienka na poczcie. W kolejce do leczenia każdy dzień zwłoki może oznaczać dodatkowe cierpienie, pogorszenie stanu zdrowia albo nawet śmierć, jak w przypadku wielu chorób, np. nowotworowych.
Taki prawdziwy koszyk świadczeń gwarantowanych nie powstanie bez wprowadzenia dopłat do leczenia ze środków prywatnych. Samych pieniędzy publicznych nie wystarczy na wszystko, co potencjalnie może być potrzebne chorym. Dlatego trzeba wybierać: albo współpłacenie, albo reglamentacja (limitowanie) świadczeń zdrowotnych, czyli kolejka, w której nie wszyscy dożyją.
Ogromna większość ludzi bardziej sobie ceni pewny dostęp do leczenia niż zupełną ich bezpłatność. Potwierdza to życie. Trzeba więc uznać, że pieniądze publiczne powinny być przeznaczone przede wszystkim na sfinansowanie świadczeń, które muszą być bezpłatne, np. leczenie nowotworów, dializoterapia, leczenie noworodków itp.
Inne powinny być częściowo refundowane do takiej kwoty, na jaką pozwoli ilość środków publicznych. Resztę powinni dopłacić pacjenci. Tutaj właśnie pojawia się miejsce na dodatkowe, dobrowolne ubezpieczenia zdrowotne. Jeśli będą to ubezpieczenia jedynie od dopłat, a nie od wszystkich kosztów leczenia, to składka będzie stosunkowo niewielka.
Ogromną większość Polaków będzie na nią stać. Oczywiście będą i tacy, którym zabraknie na dopłaty. I tym ludziom trzeba po prostu pomóc.
5 mld zł rocznie wydają Polacy z własnej kieszeni na usługi medyczne