Maciejewski: Śmiejemy się, że dzięki naszemu programowi nie tylko uda się zajść w ciążę niektórym kobietom, ale może poprawić się też zdrowie mężczyzn
Tomasz Maciejewski dr n. med., dyrektor Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie / Dziennik Gazeta Prawna
Program leczenia niepłodności wprowadzony przez ten rząd zastąpił finansowane przez państwo in vitro….
Nie zastąpił. Ten program oferuje coś innego.
Naprotechnologię?
Nie, jeżeli naprotechnologią określamy naturalne metody zapłodnienia m.in. z kalendarzykiem, to nie o taki program chodzi. Ale o taki, w którym po raz pierwszy jest finansowana przez NFZ kompleksowa diagnostyka niepłodności.
Na czym to polega?
Przychodzi para, najpierw wykonuje podstawowe badania, według określonych standardów. Te wyniki wskazują, gdzie może być problem i jest wyznaczany dalszy etap leczenia. Parą zajmuje się cały zespół, oprócz ginekologa, androlog (specjalista od schorzeń męskiego układu płciowego), endokrynolog, genetyk, psycholog i inni specjaliści, jeżeli jest taka potrzeba.
Co kiedy już wiedzą, dlaczego nie mogą zajść w ciążę?
Oferujemy różne metody leczenia ‒ operacyjne, stymulację hormonalną, inseminację etc.
Nie zawsze to pomaga, dla niektórych skuteczne jest tylko in vitro, tak jak przy niedrożności jajowodów.
W sytuacji, w której innej opcji nie ma, mówimy szczerze, że problem jest taki i taki i my wyczerpaliśmy nasze możliwości.
I za to już muszą płacić?
Tak. Ale wychodzą od nas z kompletem badań i dobrze postawioną diagnozą.
Wcześniej diagnozowanie niepłodności też było bezpłatne.
Teoretycznie. Pacjenci musieli szukać sami specjalistów – szli osobno do ginekologa, osobno do endokrynologa, gdzie indziej szukali androloga, czekali do każdego w kolejkach. Teraz wszystko jest w jednym miejscu. Nowością jest też to, że NFZ finansuje kompleksowo produkt, który się nazywa „leczenie niepłodności”, a specjaliści z placówki, która oferuje taką usługę, dopasowują diagnozowanie i metody leczenia do potrzeb konkretnej pary. Na każdym etapie jest też psycholog, tego wcześniej NFZ nie gwarantował. Kompleksowość – to jest kluczowe dla takiej pogłębionej diagnostyki i leczenia. I jeszcze jedna rzecz: do nas musi przyjść para.
To znaczy?
Najczęściej przychodzi najpierw kobieta, wtedy mówimy, że nic z tego nie będzie, jeśli nie przyjdzie z partnerem.
Dlaczego mężczyźni nie przychodzą?
Przychodzą, ale rzadziej. Nie zawsze dostrzegają, że to po ich stronie może być problem. Z perspektywy 30 lat w zawodzie widzę, że ta postawa bardzo się zmieniła, już 10–15 lat temu przestało to być takim tabu. Coraz częściej mówi się o problemie niepłodności, także przy okazji programu in vitro dużo się o tym debatowało, zmieniają się też wzorce społeczne. Zauważyliśmy, że przy okazji diagnozowania bardzo często wychodzą u mężczyzn różne choroby (tarczycy, inne problemy hormonalne, nadciśnienie tętnicze, nieprawidłowości genetyczne, zakażenia), o których nie wiedzieli. Wtedy trzeba rozpocząć ich leczenie, ale już nie u nas w poradni. Śmiejemy się, że dzięki naszemu programowi nie tylko uda się zajść niektórym kobietom w ciąże, ale może poprawić się też zdrowie mężczyzn.
Jak często problem jest po stronie mężczyzn?
W 50 proc. za niepowodzenie prokreacyjne odpowiadają mężczyźni. Ilu w populacji ma problemy z płodnością, tego dokładnie nie wiemy, ale często była ta kwestia niedoceniana, a skala problemów niedoszacowana. Leczenie mężczyzn jest trudniejsze. Choćby dlatego, że u kobiet co miesiąc jest produkowana komórka jajowa, u mężczyzn cykl produkcyjny plemników trwa 120 dni, a długofalowe leczenie nie zawsze może mieć wpływ na jakość nasienia. Ale są takie problemy, które da się wyeliminować – jak np. zakażenia, które mogą być przeszkodą przy zapłodnieniu. Czasem wykrywane są schorzenia genetyczne, jak np. mukowiscydoza, wówczas można pobrać nasienie z najądrza i potem dokonać inseminacji.
Program miał zacząć działać w 2017 r., nie udało się. Tylko część placówek przyjmuje.
Był problem z naborem placówek, wiele nie spełniało wszystkich kryteriów, kłopot był m.in. ze znalezieniem kadry. Potrzebny był też czas na dostosowanie placówek do przyjmowania takich par.
Ale na to ministerstwo dawało pieniądze.
Część to są środki ministerialne, część to fundusze unijne. My za te pieniądze zrobiliśmy remont, otworzyliśmy pracownie do badania nasienia, kupiliśmy analizatory i preparator nasienia, a także USG ze specjalną głowicą umożliwiającą również badanie mężczyzn.
Ile potrzebowaliście pieniędzy?
Otrzymaliśmy ponad 2 mln zł. A osobno jest finansowane z NFZ poradnictwo i leczenie.
Jaka jest wycena przez fundusz leczenia niepłodności i czy ta kwota wystarcza?
Tak. NFZ refunduje ryczałtowo porady lekarskie i psychologa, łącznie 800 zł za parę, i oddzielnie każde badanie hormonalne, ogólne nasienia, USG itp. – tu wartość jest różna, zależna od pary.
Przyjmują już państwo pierwsze pary?
Zaczęliśmy w listopadzie zeszłego roku. I udało się już z sukcesem doprowadzić do pięciu ciąż.
A jaka jest skuteczność? Przy in vitro jest ok. 25‒30 proc.
Przyjęliśmy kilkadziesiąt par. Ale nie liczę ciąż, które pojawiły się tylko po wstępnej diagnostyce i odpowiednim ustawieniu pewnych parametrów. Te pięć ciąż to przypadki, w których wprowadziliśmy np. stymulację hormonalną albo musieliśmy przeprowadzić inseminację.