Niskie emerytury z Otwartych Funduszy Emerytalnych (OFE) nie powinny zaskakiwać. Z tego systemu można bowiem dostać tylko tyle, ile się do niego włożyło - mówią eksperci.

"Świadczenia osób odchodzących obecnie na emeryturę w nowym systemie, czyli otrzymujących część świadczenia z ZUS, a część z OFE, nie będą wysokie. To raczej kilkaset złotych, a nie kilka tysięcy. Osoby te zaoszczędziły bowiem niewiele, a nowy system polega na tym, że dostajemy z niego tyle, ile uzbieraliśmy " - powiedział jeden z twórców reformy emerytalnej prof. Marek Góra z SGH.

Podział emerytur na tzw. I i II filar - czyli na ZUS i OFE - zapoczątkowała reforma z 1999 r. Osoby urodzone w latach 1949-1968 mogły pozostać w I filarze (tylko w ZUS) lub oszczędzać również w II filarze, czyli w OFE. Urodzeni po 1968 r. należą obowiązkowo do dwóch filarów. Do ZUS przekazywane jest 12,22 proc. pensji, a do OFE 7,3 proc. Emerytura to suma kapitału zebranego w ZUS, plus waloryzacja, i w OFE, plus zysk.

Od 2009 r. przez pięć lat otrzymujący emerytury z OFE będą korzystali z systemu mieszanego. Odchodzący w 2009 r. dostaną 80 proc. emerytury ze "starego systemu" - czyli tylko z ZUS, a 20 proc. z nowego (z ZUS i OFE); w 2010 r. - odpowiednio 70 i 30 proc.; w 2011 r. - 55 proc. i 45 proc.; w 2012 r. - 35 proc i 65 proc., w 2013 r. - 20 proc. i 80 proc. Od 2014 r. stary system zniknie i emerytury będą zależały tylko od kwot z I i II filara.

Przez ostatni rok fundusze emerytalne straciły na giełdzie (gdzie mogą inwestować maksymalnie 40 proc. zebranego kapitału) połowę tego co zarobiły przez 10 lat, tj. ok. 24 mld zł. Niedawno media donosiły, że pierwsza emerytura z OFE wyniosła 23,26 zł. Osoba, która ją dostała, oszczędzała w OFE 10 lat i odkładała po ok. 500 zł rocznie.

Ekspert PKPP Lewiatan Jeremi Mordasewicz podkreślił, że nie powinno to nikogo dziwić, bo nowy system nie ma charakteru socjalnego. Nie zrównuje on emerytur tych, którzy odkładali "dużo i długo, ze świadczeniami tych, którzy odkładali krótko i mało".

"Ze względu na zależność wysokości emerytury od kwoty uzbieranej na swoim koncie emerytalnym, od początku było jasne, że nowy system nie będzie korzystny dla osób, które wybierając go dziesięć lat temu (gdy wszedł życie - red.) miały do emerytury 10 czy 15 lat. Decydując się na uczestnictwo w OFE popełniły one błąd" - stwierdziła ekspertka Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową (IBnGR) Aleksandra Wiktorow.

Natomiast zdaniem Ireny Wóycickiej z IBnGR, "nie można mówić, że decyzja o wyborze OFE na niedługo przed emeryturą była błędem, gdyż wszystko zależy od indywidualnej sytuacji oszczędzającego".



Marek Góra podkreślił, że "z czasem wysokość obydwu części emerytury, z ZUS i OFE, będzie podobna". Jak wyliczył Mordasewicz, "po 30 czy 40 latach oszczędzania, gdy emeryt będzie miał na koncie w OFE ok. 300 tys. zł, dostanie on z II filara ok. 1500 zł emerytury i drugie tyle z ZUS".

Eksperci zaznaczyli, że w nowym systemie opłaca się pracować co najmniej do 65. roku życia, i nie odchodzić na emeryturę w czasie kryzysu. "Zyski z giełdy rosną i maleją cyklicznie. Odchodząc na emeryturę trzeba wybrać moment, gdy stan konta emerytalnego będzie dostatecznie duży, a nie tylko kierować się tym, czy skończyliśmy 60 lat (kobieta) lub 65 lat (mężczyzna) - powiedział Mordasewicz.

Potwierdziła to Wóycicka - zaznaczyła, że "trzeba zdawać sobie sprawę, iż w przyszłości osoby, które zarabiały tyle samo, otrzymają emerytury w różnej wysokości, zależnie od tego, kiedy na nie przeszły". Ekspertka uważa, że "bezpieczeństwo wysokości emerytur wzrośnie, jeśli zostaną wprowadzone tzw. fundusze B".

Zgodnie z propozycją przedstawioną niedawno przez resort pracy "OFE B" to fundusze, które mają inwestować bezpiecznie, wyłącznie w papiery dłużne. Istniałby przymus przystępowania do nich na pięć lat przed emeryturą.

"Fundusze B zabezpieczą tych, którzy przez lata zgromadzili spory kapitał, przed ryzykiem giełdowym" - przekonuje prof. Góra.

Między ekspertami istnieją jednak rozbieżności co do przymusu przechodzenia do OFE B. Zdaniem Góry, powinno być to obligatoryjne, bo część ludzi mogłaby ryzykować utratę pieniędzy. Mordasewicz uważa jednak, że ludziom należy dać możliwość inwestowania "ryzykownie" aż do emerytury, ale w takim przypadku nie powinni mieć oni prawa do emerytury minimalnej.