Michał Czapski: Moim zdaniem obu stronom zależało na osiągnięciu porozumienia, ale nie wyszło.
Po 40 dniach osoby niepełnosprawne przerwały protest. Kto wygrał?
Protestujący opuszczający Sejm, wyszli stamtąd z tarczą...
Przecież nie spełniono ich postulatów, przynajmniej nie wszystkie.
Ale uzyskali podmiotowość, stali się w końcu partnerem, z którym trzeba się liczyć. Na obecnym etapie wiadomo, że to nie koniec i że temat wróci.
Było możliwe, aby wszyscy wyszli wygrani?
Oczywiście, że tak.
Tyle że dla protestujących to było spełnienie ich postulatów. To byłaby porażka dla rządu?
Porozumienie nie oznacza wcale spełnienia wszystkich żądań. Nie o to chodzi. Chodzi o to, by w ramach nawiązanego dialogu określić cel, który ma zostać osiągnięty. Tak, aby obie strony czuły się usatysfakcjonowane. Rząd miał kilka konkretnych propozycji, czyli był podjęty wysiłek, który ostatecznie nie przyczynił się do osiągnięcia końcowego porozumienia. Rząd uważał, że wyciąga rękę, a protestujący odrzucili te gesty.
Czyli wina jest po stronie protestujących?
Nie. Oczywiście nie był to łatwy partner do rozmowy. Raczej staram się pokazać, że nie został wykorzystany pewien potencjał.
W którym miejscu zostały popełnione błędy?
Paradoksalnie, lepiej przygotowani, lepiej zorganizowani byli protestujący. Po stronie rządowej zabrakło przede wszystkim lidera do prowadzenia rozmów. Osoby, która odpowiadałaby za prowadzenie rozmów. Niby była to minister pracy Elżbieta Rafalska, niby premier Mateusz Morawiecki, próbowano zaangażować – bez powodzenia – do tego minister Beatę Szydło, która jest teoretycznie odpowiedzialna za politykę socjalną. Ale ostatecznie nie było wiadomo, kto jest partnerem do rozmów w grupą protestujących. Zabrakło umiejętności zarządzania konfliktem.
Brak lidera, co jeszcze?
Miejsce. Dlaczego pozwolono, żeby rozmowy obywały się przy dziennikarzach, pod okiem kamer, w miejscu najostrzejszego konfliktu? To powinno być neutralne miejsce dla obu stron, budzące zaufanie.
Protestujący bali się, że potem nie wejdą do Sejmu.
I znów – to strona rządowa powinna była dać gwarancję, że zostaną wpuszczeni. Kolejnym błędem były różne, niepowiązane ze sobą działania m.in. „gospodarza”, czyli marszałka Sejmu. Utrudnianie dostępu do łazienek, do wind, wychodzenia na spacery tworzyło u protestujących poczucie, że nie są traktowani poważnie, że nie są szanowani. To eskalowało, i tak już bardzo emocjonalnie prowadzony, konflikt.
To może rządowi nie zależało na jego rozwiązaniu?
Próby były, tylko nieumiejętne i nieskuteczne. Jednak opinia publiczna sercem była raczej po stronie protestujących.
To inny konflikt niż z górnikami czy rolnikami.
Wydawałoby się, że z najsłabszymi łatwiej rozmawiać i szybko załatwić sprawę. Tymczasem ta słabość akurat w tej sytuacji jest atutem. Proszę zobaczyć, że niepełnosprawnym udało się skupić uwagę mediów przez 40 dni. Rolnikom to by się nie udało. Dlatego strona rządowa powinna była lepiej być przygotowana i negocjować z większą wrażliwością.
Pan brał udział w ostatnim dużym konflikcie rządu z lekarzami. Tu strony skorzystały z pomocy mediatora, a i tak wasze spotkania wcale nie zakończyły się porozumieniem.
To, że mediacje nie kończą się od razu podpisaniem porozumienia, wcale nie oznacza fiaska. Akurat rozmowy z rezydentami – też w okolicznościach dość dramatycznych, m.in. strajku głodowego – były przykładem tego, jak mogłyby się odbyć rozmowy z niepełnosprawnymi. Przede wszystkim udało się stworzyć podwaliny do późniejszego porozumienia. Obie strony poszły na kompromis. Kluczem do sukcesu było to, że młodzi lekarze zostali potraktowani jako partner i z szacunkiem. W ostatnim konflikcie tego ewidentnie zabrakło.
Ale co może zmienić mediator. Grupa protestujących mówi: chcemy 500 zł. Rząd: my nie damy. I co?
Polega to na tym, by szukać trzeciej drogi. I osoba z zewnątrz pomaga ją znaleźć, ale też odpowiednio przygotowuje cały proces rozmów, w ich trakcie łagodzi emocje, które w dwustronnych negocjacjach często biorą górę. Tutaj obu stronom w moim przekonaniu zależało na osiągnięciu porozumienia, ale nie wyszło.
Ostatecznie poszło na noże. Padło wiele ostrych słów. Jest jeszcze przestrzeń do rozmowy?
Tak, jak najbardziej. To była pierwsza runda.
Co powinien zrobić rząd?
Chwilę trzeba odczekać, aż opadną emocje, a potem rządzący powinni zaprosić do dalszych rozmów.
Rzecznik już powiedziała, że rząd jest otwarty na rozmowy.
Ale nie w ten sposób. To powinien być konkret, stworzenie warunków do konstruktywnej rozmowy z szukaniem rozwiązań. Być może rządzący powinni rozważyć propozycję, żeby np. Janina Ochojska wraz z zawodowym mediatorem uczestniczyła w tych rozmowach. Tak aby dać niepełnosprawnym gwarancję, że są traktowani poważnie.
To niejedyny konflikt społeczny. Nauczyciele, lekarze, ale też kwestia aborcji cały czas wiszą nad rządem.
Konflikty społeczne to jedne z najtrudniejszych. Nie wystarczy wynegocjować kwoty czy daty wejścia zmian. Do takich rozmów trzeba się przygotować i można poprowadzić je w sposób lepszy niż przy proteście niepełnosprawnych.