Czy wsparcie dla osób niepełnosprawnych i ich opiekunów to obowiązek państwa bez względu na koszty? A jaką wysokość świadczeń jesteśmy gotowi zaakceptować, by nie rozsadzić budżetu?
Klara Klinger / DGP
Zapytałam koleżankę, która ma dziecko z poważnym niedosłuchem, co sądzi o strajku osób niepełnosprawnych i ich opiekunów. – Powinni dostać wszystko, o co proszą. Niosą krzyż, którego nikt nie wziąłby dobrowolnie na swoje barki – odpowiedziała bez wahania. Ona nie ma problemów z przeżyciem do końca miesiąca, a niedosłuch dzieci jest dziś stosunkowo mało obciążającą ułomnością. Stać ją na prywatnych terapeutów czy lepszy aparat słuchowy niż ten finansowany przez NFZ. Zaś o osoby, które takiego szczęścia nie mają, powinno – jej zdaniem – zadbać państwo. Nie stać nas? To kwestia priorytetów. Czy wcześniejsze emerytury dla górników, dotacje TVP, strzelnice, wyprawka szkolna czy 500+ są ważniejsze?
Do mnie przemawia jeden argument: niepełnosprawni to grupa, która nie podpali opon, walcząc o dodatki, nie będzie maszerować ulicami, nie urządzi głodówki. Ostatnią grupą, której udało się wymusić na rządzie ustępstwa, byli pracownicy medyczni. Ale doszło do tego po kilkumiesięcznym strajku łącznie z odmawianiem dyżurów w szpitalach i przy wsparciu medialnym. A przecież zaczęło się od tego samego argumentu ze strony rządu – nie ma dla was pieniędzy.
Czy osoby niepełnosprawne lub ich opiekunowie mają podobne narzędzia nacisku? Nie. Sami niepełnosprawni często o sobie mówią „niewidoczni”. Są marginalizowani zarówno w życiu społecznym, jak i politycznym. Dziś walczą o pieniądze, bo często brakuje im na podstawowe potrzeby – to też grupa osób najbiedniejszych i najczęściej korzystających z pomocy społecznej. I jasne jest, że nie chodzi tylko o gotówkę, lecz o naprawę systemu. Ale zanim to nastąpi, chcieliby choć trochę lepiej się poczuć. Już. Teraz.
W krajach skandynawskich opieka nad niepełnosprawnymi polega nie tylko na wsparciu finansowym. Potrzebującym pomagają asystenci rodziny, którzy odciążają opiekunów (w Polsce opiekunowie od lat nie mogą się doprosić nawet kilkudniowego tzw. urlopu wytchnieniowego, podczas którego ktoś będzie troszczył się o ich podopiecznych). Jest pula mieszkań przystosowanych do potrzeb osób niepełnosprawnych, dzięki czemu część z nich może się usamodzielnić. Jest w końcu pomoc psychologiczna. Na takich rozwiązaniach korzystają nie tylko sami niepełnosprawni, ale także i państwo. Jeżeli osoba ułomna jest zaktywizowana, to staje się mniejszym obciążeniem dla systemu, a jeżeli pracuje – to przecież płaci podatki. Zaś odciążenie rodziców powoduje, że także oni mogą powrócić do pracy. Tego wszystkiego w Polsce brakuje. U nas przerzucono opiekę nad osobami niepełnosprawnymi na ich rodziny, na dodatek zostawiając je same sobie. I kiedy proszą o więcej pieniędzy, rząd przedstawia propozycje skierowane tylko do niektórych: takie jak bezlimitowa rehabilitacja dla najciężej niepełnosprawnych. Owszem, to bardzo potrzebne rozwiązanie, które powinno obowiązywać od dawna, ale nie kompleksowa odpowiedź na potrzeby niepełnosprawnych. A czy wiedzą państwo, że opiekun niepełnosprawnego nie może podjąć żadnej pracy? Że nie może przepracować nawet jednej godziny w miesiącu, nie może zarobić ani złotówki. Dlaczego? Bo straci wsparcie finansowe państwa. To jasny sygnał płynący od rządu: praca nie jest wartością.
Jest jeszcze jeden powód marginalizacji problemów osób niepełnosprawnych i ich opiekunów – to grupa, która nie jest pożądanym elektoratem. Opozycja, owszem, najchętniej przed wyborami, lubi popisywać się tym, że na sercu leżą jej potrzeby najsłabszych. Ale zapomina o nich, kiedy przejmuje władzę. SLD wprowadziło zasiłek pielęgnacyjny dla osób niepełnosprawnych od dziecka w wysokości 153 zł miesięcznie. Śmiesznie mała suma. Na dodatek od 2006 r. pozostała niemal niezmieniona. Choć za rządów Platformy zwiększono świadczenie pielęgnacyjne (wsparcie, które otrzymują opiekunowie niepełnosprawnych jeśli zrezygnuja z pracy) z 420 zł do ponad tysiąca, to jednak system wciąż pełen jest różnego rodzaju absurdów. Na przykład NFZ długo spierał się z resortem zdrowia o interpretację przepisów, czy refunduje się jeden czy dwa buty ortopedyczne. W końcu zgodzono się, że oba. Ale pozostawiono te same pieniądze, jak za jeden. Osobie niedosłyszącej na oboje uszu zapisu na aparat na drugie ucho nie mógł wystawić już laryngolog, lecz audiolog. To rzadka specjalizacja, więc trzeba było czekać do nich w długiej kolejce. Wiele osób rezygnowało i za własne pieniądze kupowało drugi aparat. Takich kwiatków nadal jest wiele. I trudno się dziwić, że niepełnosprawni i ich opiekunowie nie mają zaufania do obietnic polityków, że coś się poprawi. Wolą dostać pieniądze do ręki. Prawda jest taka, że decyzja o spędzeniu niemal miesiąca w Sejmie to akt desperacji osób, które nie mają już innego sposobu na wywalczenie choćby małej ulgi w życiu.
Opinia
Trzeba liczyć, ile można dać. Należy pamiętać, że spełnienie postulatów osób niepełnosprawnych i ich opiekunów to przyjęcie nowych – i kosztownych – zobowiązań. Będzie musiał im sprostać nie budżet PiS, PO, Nowoczesnej czy Kukiz’15, ale budżet państwa. Pieniądze na ten cel będą musiały zapewniać kolejne rządy.
Pierwszy postulat protestujących został zrealizowany w 100 proc. Sejm już zdecydował o podwyżce od 1 czerwca renty socjalnej do poziomu najniższej renty wypłacanej osobom niezdolnym do pracy – z 865,03 zł do 1029,80 zł. Został postulat numer dwa – comiesięcznego świadczenia w wysokości 500 zł. Najpierw określanego przez protestujących jako dodatek rehabilitacyjny, potem jako dodatek na życie. Rząd się na to nie zgadza, zamiast tego gotów jest łożyć na rozwiązania ułatwiające dostęp do rehabilitacji i dofinansowywać zakupy artykułów higienicznych czy rehabilitacyjnych.
Oba te projekty poparło w Sejmie ponad 400 posłów, przeciw był tylko jeden. W tym sensie protestujący już wygrali. Jednak wciąż musimy odpowiedzieć na pytanie: na co nas stać? Jaki poziom pomocy uznamy za akceptowalny z punktu widzenia solidarności społecznej i możliwości budżetu. To bardzo trudna decyzja polityczna.
Wskazywanie Szwecji, która jest od Polski bogatsza, niewiele tu pomoże. Tak samo jak argumentowanie, że skoro ministrowie wypłacają sobie nagrody, to starczy też i dla niepełnosprawnych. To chwytliwe przykłady, ale nieprzystające do sytuacji. Rząd się zmieni za rok czy dwa, a zobowiązania zaciągnięte dziś w ramach politycznej gorączki trzeba będzie spłacać. A potrzeby tej grupy są na tyle różnorodne, że powinno to być rozwiązanie systemowe, a nie transfer gotówki. W tym sensie rząd powinien myśleć raczej o tym, jak wzbogacić już obecnie oferowaną pomoc.
Zgoda – osoby niepełnosprawne oraz ich opiekunowie to grupa, która nie ma politycznej siły przebicia. To zakładnicy kampanii wyborczych, dlatego pochyla się nad nimi przede wszystkim opozycja. Przed laty był to PiS, dziś Nowoczesna i Kukiz’15. Co ciekawe – PO jest zachowawcza. Pewnie dlatego, że na własnym przykładzie przećwiczyła rozziew pomiędzy chcieć a móc.
Ale w całym tym emocjonalnym zamieszaniu zapominamy o dwóch kwestiach: że rodzice protestujący w Sejmie już są wygrani oraz że reprezentują tylko jedną grupę z całego środowiska. Są rodzicami dorosłych, którzy stali się niepełnosprawnymi przed 18. rokiem życia. Przy okazji warto zwrócić uwagę na to, że te wszystkie niemądre próby ich krytyki ze strony posłów PiS – że zasłaniają się własnymi dziećmi – są o tyle idiotyczne, że ich dzieci są dorosłe i świadomie uczestniczą w tym proteście. Natomiast w Sejmie nie ma rodziców czy bliskich osób, które stały sie niepełnosprawne po skończeniu 18. roku życia. Liderka akcji Iwona Hartwich mówi, że jeśli inne grupy chcą protestować, to powinny przyjechać do Sejmu.
Ze swojego punktu widzenia ma rację, ale rząd musi patrzeć szerzej. Rodzina z niepełnosprawnym, który został nim jako dziecko dostaje ponad 2 tys. zł. Nie mówię, że to wystarczająco, ale jaki poziom uznamy za możliwy z punktu widzenia budżetu? Czy renta socjalna osoby, która w ogóle nie pracowała, może być wyższa od renty tej, która przepracowała 20 lat? Bo takie propozycje też się pojawiają.
Wiadomo, że ta grupa jest zdesperowana. Mogą mieć nadzieję na spełnienie swoich postulatów dopóty, dopóki są w Sejmie. Jeśli go opuszczą, ich siła przebicia zniknie natychmiast. Dziś mamy sytuację, w której politycznie rządem zachwiały nie opozycja czy masowe protesty, lecz kilkanaście osób siedzących na sejmowym korytarzu. Nie ma wątpliwości, że idąc na kolejne ustępstwa, rząd ośmieli inne grupy. W walce o słuszne interesy nie ma oczywiście nic złego, ważne, by wytrzymał to budżet. Widać, że PiS sam na siebie zastawił pułapkę. Ugrupowanie wygrało wybory, pokazując socjalną twarz polityki, chwali się sukcesami w ściąganiu podatków i jeszcze hojnie się nagradzało. Ale nadal w budżecie jest deficyt, nie dorobiliśmy się nadwyżki, jak i sporo innych krajów UE. Więc każda decyzja powinna być w tej sprawie podjęta na zimno. Wiem, że to spojrzenie chłodnego księgowego. Ale mówi się, że pośpiech jest złym doradcą, czasami równie złym mogą być emocje.
Dziennik Gazeta Prawna
Jaki poziom wsparcia uznamy za możliwy z punktu widzenia budżetu? Czy renta socjalna osoby, która w ogóle nie pracowała, może być wyższa od renty tej, która przepracowała 20 lat? Bo takie propozycje też się pojawiają