Pracownicy zatrudnieni w urzędzie patentowym napisali w listopadzie 2016 r. dla DGP artykuł pt. „Nadchodząca demolka w przepisach patentowych”. Jak sami podkreślają, zrobili to z troski o dobro wspólne. Po publikacji wobec wszystkich zostało wszczęte postępowanie dyscyplinarne. Komisja oczyściła ich z zarzutów, poza jednym: naruszeniem wymogu „godnego zachowania się” eksperta.
Chodziło o przyrównanie eksponowanych przedstawicieli władz do bohaterów powieści o Nikodemie Dyzmie i nazwanie osób im doradzających „znachorami”. Zainteresowani postanowili odwołać się do komisji wyższej, która nie oczyściła ich całkowicie z zarzutów. Dwie osoby postanowiły więc walczyć przed sądem o całkowite oczyszczenie. Postępowanie zostało wszczęte na podstawie art. 125 ust. 1 ustawy z 21 listopada 2008 r. o służbie cywilnej, w związku z art. 273 ust. 5 ustawy z 30 czerwca 2000 r. – Prawo własności przemysłowej.
Będzie ich reprezentować mec. Ryszard Kalisz. Jego zdaniem sprawa jest wręcz precedensowa. Powód: nie ma spraw dyscyplinarnych urzędników państwowych dotyczących ochrony dóbr osobistych. Co więcej, nie ma też rozstrzygnięć dotyczących „odpowiedzialności za słowo”. Pełnomocnik urzędników wskazuje też, że nie ma regulacji, które mówiłyby jednoznacznie, że urzędnikom w przestrzeni publicznej wolno mniej.
Sam urząd sprawę widzi nieco inaczej.
– Autorzy podpisując artykuł jako eksperci Urzędu Patentowego wywołali wrażenie, że przedstawiają stanowisko urzędnicze, podczas gdy w rzeczywistości tezy tam zawarte stoją w zasadniczej sprzeczności z naszym oficjalnym stanowiskiem – tłumaczy Adam Taukert, rzecznik prasowy Urzędu Patentowego RP.
– W artykule nie zawarto żadnej adnotacji mówiącej o tym, że osoby wypowiadają wyłącznie swoje prywatne poglądy. W związku z wprowadzeniem tym samym w błąd opinii publicznej zostało wszczęte dyscyplinarne postępowanie wyjaśniające – dodaje.
Zdaniem urzędników kara, jaką otrzymali, może doprowadzić do ograniczenia wolności słowa w całej administracji. – Pracownicy tego urzędu pisząc artykuł kierowali się troską o jakość stanowionego prawa i dobro urzędu. Nadmienię też, że każdy ma konstytucyjne prawo do wolności słowa – komentuje mec. Ryszard Kalisz.
– Urzędnik, tak jak każdy inny pracownik, ma prawo wypowiadania swoich poglądów, ale nie w imieniu urzędu lub pracodawcy, chyba że otrzyma taką zgodę. Przełożony nie może im tego zakazać, bo inaczej naraziłby się na zarzut dyskryminacji z art. 183a k.p. – mówi dr Stefan Płażek, adwokat, adiunkt z Katedry Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
– Z drugiej strony urzędnik musi dbać o formę stosowanej krytyki – dodaje.
– To jest przykład zamykania ust urzędnikom. Oni przecież działali w dobrej wierze i mieli na myśli dobro publiczne. Istnieje obawa, że w innych urzędach metody działania będą podobne. Już teraz pracownicy administracji rządowej boją się cokolwiek mówić z obawy przed utratą pracy – wskazuje prof. Krzysztof Kiciński, socjolog, były wiceprzewodniczący Rady Służby Cywilnej.
Podobnego zdania jest prof. Walerian Sanetra, sędzia Sądu Najwyższego w stanie spoczynku. Jego zdaniem tego typu wypowiedzi prasowe mają charakter swobodny i są połączone z metaforą, a krytyka bardziej dotyczyła projektodawcy, a nie np. szefa urzędu.
– Trzeba jednak mieć na względzie, że pracownicy instytucji państwowych powinni z rezerwą wypowiadać się w zakresie jej funkcjonowania – podkreśla Sanetra.