Unia chce wzmocnić uprawnienia rodzicielskie. Resort rodziny nie widzi takiej potrzeby. Twierdzi, że nasze prawo i tak pozwala na więcej. Czy rzeczywiście?

Wiosną tego roku Komisja Europejska przyjęła projekt dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie równowagi między życiem zawodowym a prywatnym rodziców i opiekunów (dalej: dyrektywa). Jej celem jest wsparcie rozwoju kariery zawodowej rodziców dzięki trzem formom płatnych zwolnień od pracy, pozwalających na łatwiejsze godzenie obowiązków rodzinnych z zawodowymi.

Polski parlament uznał dyrektywę za niezgodną z zasadą pomocniczości UE, stwierdzając, że unijne rozwiązania są nadmierną ingerencją w polski system prawa. Jego zdaniem (a także resortu rodziny) polskie przepisy zapewniają wystarczającą ochronę życia rodzinnego. Minister Elżbieta Rafalska wyraziła nawet opinię, że są one korzystniejsze niż europejskie. Czy rzeczywiście tak jest?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, przyjrzeliśmy się po kolei poszczególnym uprawnieniom rodzicielskim. I, jak się okazuje, nasze przepisy nie w każdym przypadku są wystarczające. Chodzi bowiem o urlopy „rodzicielskie” – clue to nie ich długość, ale to, w jaki sposób można z nich korzystać. Problem tkwi w podejściu – nasze urlopy są raczej nastawione na zwolnienie od pracy (i w tym zakresie idą nawet dalej niż dyrektywa), a nie na łączenie z pracą (w dyrektywie jest to bardziej elastyczne).

* Projekt unijnej dyrektywy w sprawie równowagi między życiem zawodowym a prywatnym rodziców i opiekunów