- Strajk jest konsekwencją braku konsensusu. Porozumieć muszą się dwie strony, tak więc decyzję, co dalej, w połowie podejmie pracodawca - uważa Beata Wójcik, przewodnicząca Związku Zawodowego Pracowników ZUS.
Beata Wójcik, przewodnicząca Związku Zawodowego Pracowników ZUS / Dziennik Gazeta Prawna
Reforma emerytalna już w październiku. Wnioski może dodatkowo złożyć ponad 300 tys. osób. Tymczasem w zakładzie trwa spór między zarządem a pracownikami. Czy ZUS jest dobrze przygotowany organizacyjnie do takiego wyzwania?
My, pracownicy, jesteśmy tylko wykonawcami. Nasze przygotowanie to solidna wiedza merytoryczna. To pracodawca powinien nam stworzyć dobre warunki do realizacji zadań ustawowych. Niestety, dalecy jesteśmy od takiego stanu. Już teraz możemy stwierdzić, że z powodu niedoborów kadrowych, po wejściu w życie reformy liczba zadań nakładanych na pracowników się zwiększy. Po raz kolejny nie ma dodatkowych środków na ich realizację. Słyszymy, że są co prawda przewidziane pieniądze na nadgodziny, tylko jak długo pracownicy mogą w ten sposób pracować. Poza tym za każdą godzinę nadliczbową przysługuje nam 50 proc. otrzymywanej stawki, czyli de facto tracimy na takim rozwiązaniu.
Dla wielu urzędników, z których znaczną część stanowią kobiety, wydłużenie czasu pracy do godz. 18.00 będzie też oznaczać konieczność przeorganizowania w sferze prywatnej. Nie wspominając już o tym, że praca 10 godzin dziennie to też ogromne obciążenie dla organizmu. My na takich zwiększonych obrotach pracujemy już od wielu lat tj. od reformy systemu emerytalnego z 1999 r.
Dziś po raz kolejny strona związkowa i kierownictwo ZUS zasiądą do rozmów w sprawie zmian organizacyjnych w Zakładzie i podwyżek wynagrodzeń dla pracowników. Czego konkretnie oczekujecie?
Jest kilka punktów zapalnych. Podstawowy to podwyżka wynagrodzeń. Wysokość naszych pensji od lat się w zasadzie nie zmienia. Trudno bowiem uznać kwotę 60 zł czy 100 zł brutto za realną podwyżkę wynagrodzenia, skoro inflacja jest dużo wyższa. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że pracownicy ZUS otrzymują tylko wynagrodzenie zasadnicze, bez żadnych dodatków – stażowego czy funkcyjnego.
Ile zatem zarabiają szeregowi urzędnicy?
Przeciętne wynagrodzenie referenta wynosi 2242 zł brutto. Takich pracowników w Zakładzie jest 2300. Następna grupa licząca ponad 3,5 tys. osób to są starsi referenci, gdzie przeciętna pensja wynosi 2372 zł brutto. Kolejna grupa pracowników to inspektorzy, czyli osoby o dużym doświadczeniu, zatrudnieni w Zakładzie od wielu lat. Pracuje ich obecnie 7 tys. Oni zarabiają w granicach 2721 zł brutto.
Kierownictwo Zakładu proponuje wzrost wynagrodzeń średnio o 150 zł. Państwo chcecie, aby każdy pracownik otrzymał średnio co najmniej 700 zł. To duża dysproporcja.
Na razie faktycznie ze strony zarządu padła propozycja podwyżki w wysokości 150 zł, ale liczymy na to, że pracodawca pozyska lub wygospodaruje środki i spełni nasz postulat. Gdy obecna prezes Zakładu pani Gertruda Uścińska obejmowała swoją funkcję, mówiła, że jest zaskoczona poziomem naszych wynagrodzeń. Mamy więc nadzieję, że będzie dążyć do ich podwyższenia.
Oprócz postulatów płacowych z jakimi jeszcze żądaniami wychodzicie?
Kolejna kwestia to warunki pracy. Z roku na rok przybywa nam dodatkowych zadań, a coraz więcej etatów jest likwidowanych. Postulujemy również, aby przynajmniej na czas wprowadzania reformy, kiedy dochodzą dodatkowe obowiązki, nie zmieniać funkcjonującej dotychczas w oddziałach struktury organizacyjnej i nie przenosić pracowników do innych jednostek. Powoduje to bowiem destabilizację działań urzędu. Nie jest też korzystne z punktu widzenia samych pracowników, którym często wyznacza się nowe miejsca pracy, znacznie oddalone od dotychczasowego, a także od miejsca zamieszkania, nie rekompensując im kosztów dojazdu.
Co w sytuacji, gdy nie uda się państwu dojść do kompromisu?
Jesteśmy otwarci na dialog i deklarujemy chęć porozumienia. Jednak muszę przyznać, że załoga jest rozgoryczona i zdeterminowana jak nigdy, a propozycje pracowników są różne.
Czy jedną z nich jest strajk?
Jak pani wie, strajk jest konsekwencją braku konsensusu. Porozumieć muszą się dwie strony, tak więc decyzję co dalej, w połowie podejmie pracodawca.