W ostatnich tygodniach w mediach aż wrzało od informacji o tym, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego bierze się za banki udzielające kredytów frankowych. Śledczy badają, czy przy zawieraniu umów kredytowych indeksowanych lub denominowanych w walucie obcej klienci nie byli wprowadzani w błąd co do możliwego wzrostu kursu walutowego i całkowitego kosztu kredytu.
W związku z tym, że w grę wchodzi odpowiedzialność karna, a więc zindywidualizowana, powstaje pytanie, czy w ogóle i w jakim zakresie powinny się jej obawiać osoby, które z udzielaniem takich kredytów miały do czynienia: członkowie zarządów, menedżerowie niższego szczebla, szeregowi pracownicy, specjaliści z działów obsługi prawnej, współpracownicy, a także osoby z zewnątrz organizacji, które na zlecenie banku przygotowały np. ofertę czy wzorzec umowy.
Poczucie zagrożenia może wzmagać dotychczasowa retoryka, której używano przy opisywaniu sprawy: „gigantyczne śledztwo”, „być może największa i najobszerniejsza sprawa, którą kiedykolwiek wszczęła polska prokuratura”, „20 banków pod lupą” czy „10 lat więzienia”.
Tymczasem, jak przekonują nasi eksperci, w większości przypadków pociągniecie do odpowiedzialności – zwłaszcza „płotek”, czyli szeregowych pracowników i współpracowników – jest mało prawdopodobne. Zbyt wiele okoliczności trzeba by udowodnić, i to jeszcze takich, które raczej nie obronią się w sądach. Ich zdaniem akcja wymierzona przeciwko bankom to najpewniej PR-owe zagranie i element politycznej gry.
Mimo tego warto odnotować, że zasady odpowiedzialności, które opisujemy, są uniwersalne. Nie dotyczą tylko osób udzielających kredytów frankowych, ale także tych, którzy oferowali podejrzane pożyczki na wysoki procent czy zakładających „lokaty” i „inwestujących w złoto” w ramach piramidy finansowej Amber Gold. Tu może szanse skazania byłyby większe – ale to już pole do popisu dla prokuratury.