Samorządy muszą mieć wpływ na politykę kadrową, jeśli mają odpowiadać za edukację na podległych im terenach - mówi Krystyny Mikołajczuk-Bohowicz, wójt Gminy Repki (woj. mazowieckie).
Od września w podległych pani szkołach nauczyciele przebywają w nich dłużej, niż wynika to z pensum. Co było przyczyną takiej decyzji?
Jeden z zastępców dyrektora szkoły miał przez gminę obniżone pensum, aby zająć się wykonywaniem zadań związanych z zarządzaniem. Okazało się, że w tym czasie dorabia w innych placówkach. Więc poprosiłam go, aby tego nie robił. Otrzymałam odpowiedź, że nie mam żadnych podstaw prawnych do ograniczenia mu możliwości pracy. Takie przypadki były również wśród nauczycieli i dlatego postanowiłam to zmienić. Nie mogłam wydać zarządzenia, ale mogłam poprosić dyrektorów szkół o interwencję. Ci zwrócili się do nauczycieli, aby pozostawali do dyspozycji dyrektora w szkole w ramach tygodniowego 40-godzinnego czasu pracy. Do tego polecenia wszyscy się zastosowali. Co więcej, jeśli nauczyciel jedzie na basen z dziećmi lub ma wywiadówkę z rodzicami, w kolejnym dniu nie może przebywać w szkole krócej niż osiem godzin. W efekcie pedagodzy zakres swoich obowiązków realizują na terenie szkoły i zgodnie z art. 42 Karty nauczyciela.
Czy po kilku miesiącach od tej decyzji dostrzega pani jakieś pozytywne zmiany?
Tak. Otrzymuję od rodziców mnóstwo sygnałów z podziękowaniami, że wreszcie dzieci i młodzież mają właściwą opiekę. Nauczyciele po zajęciach na polecenie dyrektorów pomagają też uczniom słabym i zdolnym w nauce. Na korytarzach więcej jest dyżurujących, a to zapewnia większe bezpieczeństwo. Co więcej, rodzic bez konieczności wcześniejszego umawiania się może przyjść do szkoły i porozmawiać z wychowawcą. Również dyrektorzy szkół nie skarżą się, że nie mają komu powierzyć różnego rodzaju funkcji i zadań związanych z realizacją np. kół zainteresowań.
Oświatowe związki uważają, że nie ma warunków w szkołach na to, aby nauczyciele po lekcjach tam przebywali. Jak więc jest?
To są w błędzie. Nie jest tak, jak na ostatniej konferencji wskazywał Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego (ZNP), że nauczyciele nie mają odpowiednio wyposażonych stanowisk pracy. Najwidoczniej szef ZNP dawno nie odwiedzał polskich szkół. Samorządy bardzo przykładają wagę do tego, aby placówki oświatowe były jak najlepiej wyposażone. I nie jest prawdą, że nie mają internetu czy nawet biurka. Każdy nauczyciel, który po zajęciach lekcyjnych pozostaje w szkole ma stanowisko wyposażone w komputer i dostęp do szerokopasmowego internetu.
Nie jest Pani pierwszą osobą, która chce ucywilizować czas pracy nauczycieli. Kilka lat wcześniej robiły to gminy Olesno, Lubsza, Łubniany (woj. opolskie) i Ryglice (woj. małopolskie). Skontaktowałem się z tymi gminami i okazało się, że wszystkie się z tego pomysłu wycofały. Czy nie obawia się pani, że przegra z oświatowymi związkami?
Nie zamierzam się poddawać. I mam nadzieję, że moją drogą pójdą kolejne gminy. Zdaję sobie sprawę, że nie mogę sprawdzać czasu pracy pedagogów, bo Karta nauczyciela na to nie pozwala. A moi poprzednicy wprowadzali dla nauczycieli dzienniczki, w których ci musieli pisać, co robią. Ten monitoring nie spodobał się działaczom związkowym. Mnie tylko zależy na tym, aby wspierali w pracy dyrektorów szkół, a w nauce uczniów. Dlatego poprosiłam dyrektorów, aby podlegli im pracownicy byli na terenie szkoły. Zadziałało. Nauczyciele może nie są zbyt szczęścili, ale nie protestują i pracują. Nie dziwię się związkom, że protestują, bo taka jest ich rola. Ważne jest, aby w tej obronie nie zapomnieć o uczniach.
Czy konieczne są więc zmiany w Karcie nauczyciela?
Tak, i to niezwłocznie. Samorządy muszą mieć wpływ na politykę kadrową, jeśli mają opowiadać za stan edukacji. Mam nadzieję, że również Ministerstwo Edukacji Narodowej dostrzegnie ten problem i przestanie chować głowę w piasek. Wydaje mi się, że to nie są wygórowane żądania.