Niektórzy Niemcy pracują dziś za mniejsze wynagrodzenia niż Polacy, dlatego nie powinni bać się, że po 1 maja niemiecki rynek pracy zaleje tania siła robocza ze wschodu - oceniła Doro Zinke z Niemieckiej Federacji Związków Zawodowych (DGB).

1 maja tego roku dobiegnie końca maksymalny siedmioletni okres przejściowy, w którym "stare" kraje UE mogły utrzymywać bariery w dostępie do swych rynków pracy dla obywateli ośmiu nowych państw Unii, przyjętych w 2004 r. Tylko Austria i Niemcy wprowadziły bariery na pełne siedem lat.

Zdaniem Zinke, która jest przewodniczącą oddziału DGB w Berlinie i Brandenburgii, niemieckie władze nie wykorzystały w rozsądny sposób minionych siedmiu lat, by rozwiązać problemy na niemieckim rynku pracy; w Niemczech nadal nie obowiązuje jednolita ustawowa płaca minimalna. Jak podkreśla działaczka DGB, Polacy, zainteresowani podjęciem pracy w Niemczech, powinni zasięgnąć szczegółowych informacji o przysługujących im prawach i obowiązujących przepisach.

Czy Niemcy nadal boją się, że po otwarciu rynku pracy zaleje ich tania siła robocza ze wschodnioeuropejskich państw UE, w tym Polski?

Doro Zinke: Niemieccy pracownicy nie powinni bać się napływu pracowników z Polski. Kilka lat temu, gdy zapadały decyzje o zamknięciu rynku pracy, były obawy, że przyjedzie bardzo wielu Polaków, którzy będą pracować za małe pieniądze. To bzdura. Obecnie niektórzy Niemcy pracują za mniej, niż Polacy. Związki zawodowe nie widzą problemu w tym, że po 1 maja przyjadą do nas pracownicy z Polski i innych nowych państw UE. Ważne jest jednak, by byli oni dobrze poinformowani o niemieckich przepisach oraz przysługujących im prawach. Im więcej wiedzą, tym lepiej dla nas wszystkich.

Z jakim ryzykiem powinny się liczyć osoby, które przyjadą do pracy w Niemczech?

DZ: Poważnym problemem obecnie jest tzw. pozorne samozatrudnienie. Ktoś zgłasza działalność gospodarczą, lecz faktycznie pracuje tak, jak na etacie. W ten sposób pracodawcy omijają niemieckie przepisy, ale to wiąże się problemami dla pracowników, np. z ubezpieczeniem czy przynależnością do stowarzyszeń zawodowych. Dlatego udzielamy cudzoziemcom porad prawnych, także po polsku, jak rozpoznać, gdy mamy do czynienia z pozornym samozatrudnieniem.

Jest wiele takich przypadków?

DZ: To masowy proceder. Ludzie czasem nie wiedzą, co podpisują. Myślą, że umowę o pracę, a w rzeczywistości chodzi o rejestrację działalności gospodarczej.

W Berlinie działa blisko 6 tysięcy firm, zarejestrowanych przez osoby z polskim obywatelstwem. Pod tym względem Polacy wyprzedzili nawet Turków. Czy pozorne samozatrudnienie wpłynęło na te statystyki?

DZ: Tak, dokładnie. To jest powód. Zdarza się, że jedna osoba przynosi na raz do urzędu 60 wniosków o rejestrację działalności gospodarczej i wszystkie mają ten sam adres. Wynika to z tego, że obywatele nowych krajów UE nie mogli wprawdzie dotąd pracować w Niemczech, ale mogli prowadzić działalność gospodarczą. Nieuczciwi pracodawcy wykorzystywali ten fakt, by ominąć bariery na rynku pracy.

Czy coś się zmieni po 1 maja?

DZ: Musi się zmienić. Pozorne samozatrudnienie to złamanie prawa i oszukiwanie systemu socjalnego. Mam nadzieję, że Polacy, którzy prowadzą działalność gospodarczą tylko na papierze, zażądają normalnych umów o pracę. Wówczas mogą liczyć na lepszą ochronę, zapewnioną przez prawo pracy oraz mieć pewność, że otrzymają płacę minimalną, jaką niemieckie ustawy gwarantują w niektórych branżach, jak np. sprzątanie budynków, opieka nad osobami starszymi i chorymi czy branża budowlana. Chcielibyśmy, aby Polacy i obywatele innych krajów UE, którzy przyjadą do pracy w Niemczech, przystępowali też do naszych związków zawodowych.

Czy ciągu w tych siedmiu lat, w których swoboda przepływu pracowników była ograniczona, władze Niemiec rozwiązały problemy na swoim rynku pracy?

DZ: Niestety nie wykorzystaliśmy rozsądnie tych siedmiu lat. Związki zawodowe zakładały, że w tym czasie sytuacja na rynku pracy się ustabilizuje i przynajmniej uda się wprowadzić płace minimalne we wszystkich branżach. Nie udało się. W Niemczech są ludzie, którzy pracują za sześć czy pięć euro na godzinę. To skandal. Tylko z jednego możemy się cieszyć: Opinia publiczna zrozumiała, że płace minimalne są ważne. Jeżeli politycy także tego nie pojmą, to podczas następnych wyborów zostaną ukarani.

W jakich branżach gospodarki Berlina pracownicy ze wschodnioeuropejskich państw UE byliby mile widziani?

DZ: W berlińskiej dzielnicy Friedrichshain, gdzie mieszkam, polskie małżeństwo otworzyło mały bar z wyśmienitymi pierogami. Zamiast licznych budek z berlińską smażoną kiełbasą w sosie curry, można by otworzyć więcej pierogarni. Namawiałabym do tego Polaków, którzy zechcą przyjechać do pracy w Niemczech... (śmiech)