Choć jestem ekonomistą, musiałem długo pogłówkować, zanim zrozumiałem istotę problemu. Budujemy OFE ze wzrostu długu, a to, nie dając żadnych korzyści systemowi emerytalnemu, zagraża śmiertelnie finansom publicznym i wzrostowi gospodarczemu. W chęci podniesienia składki nie widzę żadnej logiki, żadnej konsekwencji – mówi Bogusław Grabowski, członek Rady Gospodarczej przy premierze
Komisja Europejska naciska, byśmy ograniczyli deficyt z 8 do 3 proc. jeszcze w 2012 r., a mamy przecież rok wyborczy. Czy to możliwe?
Tak, ale w ciągu dwóch lat będziemy musieli ograniczyć wydatki i zwiększyć wpływy budżetowe na łącznie prawie 75 mld zł. OFE to pierwsze koło ratunkowe, tniemy najbardziej idiotyczny wydatek, jakim jest wpłata pieniędzy z kredytu na konto oszczędnościowe. To jednak nie wystarczy, nawet jeśli o kilkanaście miliardów zwiększą się dochody dzięki wzrostowi gospodarczemu. Możliwe są różne działania: np. podwyżka VAT o kolejny punkt do 24 proc. to 5 mld zł, przywrócenie składki rentowej do poprzedniego poziomu, czyli faktycznie obniżka płac pracowników o 5 proc. i poważne zmniejszenie zysków pracodawców oraz przywrócenie trzeciego progu PIT, to razem ok. 40 mld zł. Najlepiej jednak ciąć wydatki.
Jednak minister Jacek Rostowski zaraz po spotkaniu z komisarzem ds. gospodarczych i walutowych Olli Rehnem powiedział, że nie widzi konieczności podnoszenia podatków i parapodatków.
To mało prawdopodobne. Chyba że wzrost będzie znacznie szybszy, niż się spodziewamy, i rozłożymy sprowadzenie deficytu poniżej 3 proc. PKB na dłużej. Jest szansa, by uniknąć poważniejszego podniesienia obciążeń podatkowych, np. bez wzrostu składki rentowej czy PIT, ale będzie to wymagało bardzo rygorystycznej realizacji reguły wydatkowej i w budżecie centralnym, i budżetach samorządowych, co na pewno przyniesie spowolnienie inwestycji ze środków unijnych po 2012 r.
Można oszczędności szukać w innych miejscach niż OFE. Administracja, armia, 7-procentowe podwyżki dla nauczycieli, ograniczenie liczby ulg...
To nie ta skala wydatków, które musimy zaoszczędzić. Tu nie wystarczy, tak jak chciał kiedyś Kazimierz Marcinkiewicz, powiedzieć: zmniejszamy administrację i przesiadamy się na polonezy.
Tylko że według Deloitte w samej administracji można znaleźć kilkanaście miliardów oszczędności. To bardzo dużo.
W wielu miejscach, jak np. w Łodzi, skąd pochodzę, administracja jest największym pracodawcą. Nie wyobrażam sobie tak radykalnych cięć.
Czy olbrzymia dziura w finansach to wystarczający powód, by demontować całą reformę emerytalną?
W zakresie filaru kapitałowego to już nie reforma, ale postreformistyczny kadłubek. System emerytalny nie spina się finansowo, powoduje gwałtowne narastanie zadłużenia. W założeniach reformy było pokrywanie kosztów OFE wpływami z prywatyzacji. Sprzedaliśmy dotąd majątek za 109 mld zł, a w tym czasie mieliśmy 490 mld zł deficytu do pokrycia i zrefinansowaliśmy OFE na prawie 160 mld zł. W kolejnych kilkudziesięciu latach będziemy musieli wytransferować do OFE ok. 800 mld zł, a do sprywatyzowania pozostały udziały w przedsiębiorstwach za maksymalnie 200 mld zł. Więc jak można mówić, że sprzedamy jakieś akcje i możemy pokryć te koszty.
Jeśli mamy ograniczać wydatki, to zacznijmy od najmniej racjonalnych. Takim są OFE, bo nawet takie instytucje jak KRUS czy system emerytur mundurowych, które trzeba pilnie reformować, dziś dają pewne korzyści społeczne. KRUS pomaga ukryć bezrobocie, a mundurówki pozwalają na stabilizację zatrudnienia w wojsku i policji. System OFE ma sens, jeśli jest utrzymywany z oszczędności lub kredyt na jego sfinansowanie jest brany przejściowo, a my taki stan utrzymujemy 11 lat.
Są kraje, jak Łotwa, które tylko czasowo zawiesiły czy zmniejszyły składkę do ich odpowiedników OFE. Dlaczego nie pójść w tym kierunku, tak jak proponuje szef NBP Marek Belka, czyli zawiesić wpłaty i w tym czasie spokojnie przemyśleć zmiany w systemie emerytalnym i inne reformy?
Ale te państwa miały przeważnie niższe składki do filaru kapitałowego, a co istotne, jeszcze wstrzymania transferu tych składek nie odwiesiły. Zawieszenie składek jest poza tym bardzo destrukcyjne dla działania OFE. Czy teraz możemy z całą odpowiedzialnością określić czas, na jaki zawiesimy składki? Jakie zamiary będzie miał rząd wyłoniony po wyborach? Czy po odwieszeniu składki wrócą do 7,3 proc.? Co z tymi, którzy wchodzą na rynek pracy – czy zakładać im martwe konta w OFE? Co robić w tym czasie z zawieszoną w OFE składką, jak ją rejestrować i indeksować w ZUS? Czy po zawieszeniu zwracać składki do OFE? Jaki miałoby to efekt dla budżetu? Zawieszanie składki to chowanie głowy w piasek.
Łotwa zawiesiła wpłaty do OFE w najgorszym momencie kryzysu, gdy PKB spadał o 10 – 15 proc. My nie mieliśmy i nie mamy takiego załamania. Jak wytłumaczyć społeczeństwu, że mamy wysoki wzrost gospodarczy, w kryzysie byliśmy zieloną wyspą, a musimy ciąć wydatki i skubać OFE? Czy jest aż tak źle?
Jest trudno, bo wszyscy żyliśmy w iluzji, że mamy najlepszy system emerytalny, ale to konieczne. Z błędu należy się jak najszybciej wycofać.
Minister w kancelarii premiera Michał Boni poinformował właśnie, że rząd nie wyklucza powrotu składek do OFE po 8 – 10 latach do poziomu 4,5 – 5 proc. z obecnie proponowanych 3,5 proc. Brak tu konsekwencji. Nawet członkowie rządu twardo nie stoją za swoim planem względem OFE.
Jestem przekonany, że do takiego wzrostu składki nigdy nie dojdzie, bo nie ma on najmniejszego sensu. A ministrom się nie dziwię. Ja również, choć jestem ekonomistą, musiałem dość długo pogłówkować, zanim zrozumiałem istotę problemu, że OFE budujemy ze wzrostu długu, a to, nie dając żadnych korzyści systemowi emerytalnemu, zagraża śmiertelnie finansom publicznym i wzrostowi gospodarczemu. W chęci podniesienia składki nie widzę żadnej logiki, żadnej konsekwencji: czy już wiemy, że w jakimś tam odległym roku będziemy mieć nadwyżkę w finansach publicznych albo jakieś konkretne dochody z prywatyzacji?
Zmiany miały wejść w życie od 1 kwietnia. Teraz politycy PO mówią o maju, a nawet czerwcu. Czy gaśnie determinacja, by takie zmiany wprowadzić?
Jeśli teraz będziemy bić pianę – zastanawiać się, czy redukować składkę o te 15 mld zł, czy nie – i zwlekać, w pewnym momencie koszt kredytu wzrośnie o tyle samo. Czyli znajdziemy się w punkcie wyjścia, bo ten ruch z OFE nie będzie nam już zmniejszał deficytu, a tylko kompensował koszty obsługi długu.
Rynki finansowe nam się przyglądają. Obchodzi je nie to, jakimi metodami zredukujemy deficyt, ale na jakim poziomie będzie. Absolutnie nie chcę chwalić Węgrów za to, co zrobili z OFE, ale mają już deficyt niższy niż nasz i niedługo będą od nas lepiej postrzegani.
Zaciekle bronił pan OFE w Radzie Gospodarczej przy premierze. Przekonywał pan jej szefa Jana Krzysztofa Bieleckiego i samego Donalda Tuska. Teraz zaś zmienił pan front o 180 stopni. Co się stało?
Jeszcze w maju z Radą Gospodarczą namawialiśmy premiera, by nie przesuwał składki dla OFE do ZUS, a raczej prosił Unię Europejską o zmianę jej definicji i niezaliczenie do długu kupowanych przez OFE obligacji. Unia ten pomysł odrzuciła. W tym samym czasie zrozumiałem, że nie tędy droga: uznanie, że wyemitowane obligacje nie są długiem, jest nie do zaakceptowania. Po analizie makroekonomicznej filaru kapitałowego doszedłem do wniosku, że cała obecna sytuacja z OFE pod kątem bilansu państwa jest absurdalna i nie można jej kontynuować. Jeśli OFE budujemy nie z prywatyzacji, to budujemy je z długu, a nie z oszczędności. Wpadamy w spiralę długu publicznego, podnosimy koszt rozwoju, spowalniamy wzrost gospodarczy.
A złamanie umowy społecznej?
Zgodnie z takim podejściem nie można by tknąć KRUS czy emerytur górniczych. Rolnik zarzuci, że wybrał ten zawód ze względu na korzyści z systemu emerytalnego.
Ludzie krytykują teraz zmiany w OFE, bo słyszą, że ktoś zabiera im pieniądze. Ale zapytajmy ich: wolicie przesunięcie części środków na konto w ZUS czy obniżenie wynagrodzenia o 5 proc. – wybiorą to pierwsze. Niestety, przed takimi wyborami stajemy.
Balcerowicz mówił w wywiadzie z „DGP”, że ważną rolą systemu OFE jest wywieranie presji na polityków, by nie zwiększali wydatków. Nie mogą tego robić właśnie z powodu kosztów systemu. Jak rozmontuje się OFE, hamulca nie będzie. Już słyszymy postulat minister Fedak, by miliard zaoszczędzony na OFE poszedł na politykę społeczną.
Pamiętajmy, że mamy ustawowe, konstytucyjne i unijne hamulce: 55 proc. i 60 proc. długu w relacji do PKB. I nie ma najmniejszego powodu, żeby te limity wypełniać jakimś domniemanym „długiem” emerytalnym, czyli przyszłymi zobowiązaniami, które w systemie zdefiniowanej składki i tak będą automatycznie sfinansowane napływem składek emerytalnych. I nie ma najmniejszego powodu, by w demokracji wywierać presję na polityków nie w sposób właściwy regułom demokracji, tylko poprzez, jak to nazwał prof. Belka, jakiś „dziwoląg” w trójkącie: budżet-ZUS-OFE.
Czy to znaczy, że reforma emerytalna była złym pomysłem od początku i nie da się jej „zreformować”? Czy to wielka porażka polskiej demokracji, skoro przez 10 lat politycy i ekonomiści nie byli w stanie zrozumieć, że w systemie OFE, jak pan twierdzi, tkwił błąd?
Reforma emerytalna była potrzebna, gdyż wprowadziła fundamentalną, pozytywną zmianę: system zdefiniowanej składki. To on daje stabilizację systemowi emerytalnemu w procesie starzenia się ludności. Choć ceną tego będą emerytury na żenująco niskim poziomie i dlatego powinniśmy wydłużać wiek emerytalny. A OFE są, moim zdaniem, błędem młodzieńczym naszej krótkiej demokracji. Błędem, na którym powinniśmy się uczyć, a nie w nim uporczywie tkwić bez zmian i dostosowań.



A może rację ma Jarosław Kaczyński? Oświadczył, że debata na temat OFE jest udawana. Jego zdaniem należy przyjąć projekt PiS, zakładający m.in. możliwość wyboru między OFE a ZUS.
Zabieram głos w tej debacie i niczego nie udaję. Zresztą mało kto mógłby przebić w udawaniu Jarosława Kaczyńskiego.
Wyboru pomiędzy ZUS a OFE nie możemy pozostawić do indywidualnego rozważenia, bo suma takich wyborów ma ogromny wpływ na stan finansów publicznych i sytuację na rynku kapitałowym: ustawodawca i rząd muszą tu być kreatorem, a nie strażakiem gaszącym pożar. Proszę sobie wyobrazić, że wszyscy wybierają OFE: mamy dramat w finansach publicznych, albo że wszyscy wybierają ZUS: mamy dramat na rynku akcji. A przecież podejmując indywidualny wybór, nie znalibyśmy ogólnych skutków sumy tych wyborów: one mogłyby zmienić nasze zamiary.
Jak reagują na rządowe plany twórcy reformy, np. firmujący ją ówczesny szef rządu Jerzy Buzek?
Rozmawiałem z premierem Buzkiem na ten temat. Jest oczywiste, że bardzo by chciał, żeby to, co zapoczątkował, przebiegało dalej z sukcesem. W zakresie pierwszego filaru reforma się sprawdza. Nie jest też winą premiera Buzka, że kolejne rządy nie dokonały przeglądu reformy i nie przeprowadziły niezbędnych w systemie zmian, zarówno w zakresie relacji między filarami, jak i efektywności.
Były wiceprezes NBP Krzysztof Rybiński uważa, że po cięciu OFE rząd zacznie udawać, że deficytu nie ma, a on będzie rósł dużo szybciej, tylko zamieciony pod dywan.
Jest to opinia sprzeczna z wiedzą ekonomiczną. Przesunięcie części składki do OFE bezsprzecznie zmniejszy deficyt i narastanie długu publicznego, ponieważ nie trzeba będzie emitować obligacji, by pokryć transfery do OFE. Nie zmniejszy przy tym w żaden sposób bezpieczeństwa systemu emerytalnego, bo reforma wprowadziła mechanizm bilansowania systemu bez względu na relację podziału składki. Nie ulegnie również zmianie wysokość tzw. długu emerytalnego, czyli zobowiązań systemu emerytalnego w stosunku do przyszłych emerytów. Nie zmieni się stopień jawności tych zobowiązań.
Kiedyś mieliśmy jasny podział: Balcerowicz kontra Lepper. Tymczasem w sprawie OFE podzieleni są znani ekonomiści. Ludzie tego słuchają i nie potrafią ocenić, kto ma rację.
Podział wśród ekonomistów wynika z różnego stopnia przemyślenia problemu. To zupełnie nowe pole i dlatego tak ostro się spieramy. Naszym obowiązkiem jest szybkie pogłębienie zrozumienia sprawy, aby to nie ekonomiści zrobili tym razem krzywdę społeczeństwu, upierając się przy błędnych koncepcjach. Budowanie OFE z długu jest szkodliwe. Jeśli temu rządowi nie uda się ograniczyć tej szkody, zrobi to każdy inny. A ekonomiści, którzy upierają się przy błędnych koncepcjach, będą się tego wstydzili.
Czy skoro spieramy się o OFE, nie powinniśmy jednocześnie zająć się, i to już teraz, wydłużeniem wieku emerytalnego?
Od tego nie uciekniemy. Gdy inne kraje to zrobią, łatwiej będzie na ten temat rozmawiać w Polsce. Ale szkoda, że nie zrobiliśmy tego wraz z rozpoczęciem reformy w 1999 r. Po 11 latach funkcjonowania systemu zdefiniowanej składki nie jest łatwo uzasadnić ustawowe, ale nie dobrowolne wydłużanie wieku emerytalnego.
To kolejny dowód na to, że rząd nie jest teraz w stanie podejmować niepopularnych, choć koniecznych decyzji. Czy musimy czekać na innych?
Z badań wynika, że w Polsce ponad 70 proc. ludzi dwudziestoparoletnich, dla których to przecież odległa kwestia, jest przeciwnych wydłużeniu wieku emerytalnego. Są też przeciw zrównaniu wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Nawet mężczyźni się temu sprzeciwiają. Jeśli ludzie tego nie chcą, a nie chcą, żaden polityk nie będzie zawracał rzeki – nie jest samobójcą. Minister jednego z poprzednich rządów opowiadał mi, z jaką reakcją spotkał się, gdy zaproponował takie rozwiązanie. Usłyszał: „Kolego, ty wieku emerytalnego nie podniesiesz. I sprawa jest tylko taka, czy go nie podniesiesz z nami, czy my nie podniesiemy go bez ciebie”.
Wieku emerytalnego nie podniósł także Leszek Balcerowicz.
Trzeba przy tym uwzględniać wszystkie okoliczności. Pamiętam, jak sam zarzucałem Jerzemu Buzkowi, że powinien był przy okazji wprowadzenia OFE, jako element całej reformy, podnieść wiek emerytalny. Odparł: „Wiek emerytalny? Przy 20-proc. bezrobociu?”. Teraz na pewno jest łatwiej.
Przecież polityka nie oznacza jedynie robienia tego, czego chcą obywatele, zwłaszcza gdy ma się deficyt w wysokości 7,9 proc. PKB. W Stanach Zjednoczonych Partia Republikańska idzie do wyborów z hasłem większych cięć.
Ale Republikanie idą do wyborów w USA, a nie w Polsce. Amerykański dług publiczny rośnie bardzo szybko. W Stanach Zjednoczonych istnieje też dużo większe przyzwolenie społeczne na cięcia wydatków. Premier Tusk ma poza tym znacznie bardziej skomplikowaną sytuację: rząd nie ma w gruncie rzeczy merytorycznej opozycji, a więc sam musi rozstrzygać o kompromisach, choćby w zakresie finansów publicznych.
Broni pan premiera i rządu jak lew, a jeszcze rok temu podpisał pan list dziesięciu ekonomistów, w którym, oceniając kondycję finansów publicznych jako bardzo niebezpieczną dla Polski, domagał się szybkich reform.
Rok temu mieliśmy inną sytuację zarówno na rynkach finansowych, jak i w polskiej polityce. I o rok dłużej do wyborów. Potem wydarzyła się katastrofa smoleńska i okazało się, że dzieliły nas tylko cztery punkty procentowe, by prezydentem został Jarosław Kaczyński. Polska pękła na pół.
Nie mamy normalnych wyborów politycznych. Mamy raczej plebiscyt. Chodzi o wybór cywilizacyjny między Platformą a PiS. Czy będziemy sarmaccy, zaściankowi, ksenofobiczni, czy pragmatyczni, wolnorynkowi, otwarci na świat. Mam brata i jest on zwolennikiem PiS. Z nami jest jak z braćmi Kurskimi. Często prowokuje mnie do dyskusji. Tak właśnie podzielona jest Polska.
Premier Tusk zdaje sobie sprawę, że nie może pozwolić, by ta druga Polska cofnęła nas o lata w razie zwycięstwa PiS. Ale wie również, że ona istnieje i nie może czuć się obco we własnej ojczyźnie. Ceną jest więc kompromis, a nawet pewne zaniechania. Dokonaliśmy i wciąż dokonujemy bezprecedensowego skoku cywilizacyjnego. Będą panowie teraz namawiać premiera, by dokręcać dodatkowe śrubki kosztem ryzyka wciśnięcia na długie lata takiego hamulca, jakim były rządy PiS?
Straszenie PiS to trochę szantaż moralny. Jak pokazują sondaże, coraz mniej działa na Polaków.
To nie jest szantaż, ale rzeczywistość. Polacy sami zdecydują. Byleby byli mądrzy przed szkodą.
Nie mamy czasu, te śrubki, o których pan wspomniał, trzeba i tak dokręcić. To dlatego Leszek Balcerowicz gani rząd za wolne tempo reform.
Leszkowi Balcerowiczowi wydaje się, że są wybory, dostaje się poparcie, a potem prowadzi się wizjonerską politykę w długiej perspektywie. To nie tak. W dzisiejszych czasach każdego dnia rząd jest oceniany przez publiczność, media, członków partii, opozycję. Po poparcie społeczne nie idzie się co cztery lata, walczy się o nie codziennie.
Leszek Balcerowicz, gdy był po raz drugi wicepremierem i ministrem finansów w rządzie AWS-UW, sam dotkliwie zderzył się z rzeczywistością. Wtedy nie było już takiego przyzwolenia na reformy jak na przełomie lat 80. i 90. Pamiętam, jak po ciężkich bojach, gdy udało się zdobyć placet AWS na zlikwidowanie wspólnego rozliczania się małżonków w PIT, przecież absurdalnej ulgi podatkowej, Balcerowicz najpierw był zachwycony, by po dwóch dniach oznajmić: nie, UW się na to nie zgodzi. Pamiętać też należy, że Leszek Balcerowicz był wicepremierem przy uruchamianiu reformy emerytalnej, która ograniczyła składki do ZUS do 30-krotności średniego wynagrodzenia, wprowadziła kosztowną zasadę dziedziczenia w OFE, ale jednocześnie nie uruchamiała źródeł swojego finansowania. Tych wszystkich, do których teraz słusznie nawołuje spoza rządu.
A jednak, gdy się chce reformować, można, a opinia publiczna za to nie karze. Rząd z powodzeniem wprowadził przecież pomostówki. I w sondażach jakoś nie spadł.
I dobrze. Ale było to 10 lat po czasie. Reformujemy tylko pod wielką presją i trzeba się z tym pogodzić. Tak też jest teraz w Wielkiej Brytanii.
Blokowany jest jednak nawet taki pomysł jak nadzór właścicielski. Tu chyba trudno tłumaczyć się kosztami społecznymi?
To prawda. W konkursach do rad nadzorczych wybiera się często kolegów politycznych. Stąd wziął się pomysł, by powołać komitet nominacyjny, do którego trafiliby ludzie niemający nic do stracenia. Ludzie z autorytetem u schyłku kariery zawodowej albo na emeryturze mają wyższy stopień niezależności od nacisków. Tak to działa z sukcesem w Norwegii. Niestety, projekt ustawy zablokował marszałek Schetyna, kierując go do zamrażarki. Wygrały rozgrywki polityczne.
Czy to znaczy, że pozycja Tuska słabnie i nie jest w stanie przeforsować swej woli?
Zwykle tak jest, że pozycja premiera i partii rządzącej słabnie, im bliżej jest do wyborów, a wystąpienie Balcerowicza na pewno dodatkowo ją osłabia.
Czy Donald Tusk zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji w finansach publicznych?
Tak. I jestem pewien, że znał stan spraw także wówczas, gdy podejmował decyzję o niekandydowaniu na urząd prezydenta. A przecież premier mógłby być teraz prezydentem i z oddali nawoływać do cięć wydatków, do reform, ale i do uwzględniania potrzeb społecznych czy też interesów ważnych grup. Gdyby premier nie był odpowiedzialny, to wycofałby teraz propozycję w sprawie OFE na po wyborach.