PROFESOR JÓZEFINA HRYNKIEWICZ - Szefowie urzędów, którzy zredukują zatrudnienie ze względu na liczbę zadań, będą łamać prawo i zatrudniać urzędników na podstawie umowy-zlecenia.
Wczoraj Stały Komitet Rady Ministrów zajmował się projektem ustawy o 10-proc. redukcji zatrudnienia w administracji i okazuje się, że rząd uległ naciskom urzędników i część z nich nie będzie zwalniana. Ochronę zyskali m.in. działacze związkowi. Czy te osoby powinny być specjalnie traktowane?
Nie. O zwolnieniu musi decydować bezpośredni przełożony, który powinien wytypować osoby, które są słabo przygotowane do wykonywania pracy, mało wydajne lub zbędne na danym stanowisku. Od decyzji bezpośredniego przełożonego urzędnik zawsze może się odwołać do dyrektora generalnego. Nie można dopuścić do tego, że np. naczelnik pozbywa się dobrego pracownika ze względów ambicjonalnych, bo jest on po prostu merytorycznie od niego lepszy.
Ale ochronę przed zwolnieniem zyskuje nie tylko grupa wybranych urzędników ale wręcz całe urzędy. Wystarczy, że wykażą, że np. redukcje sparaliżują działanie państwa. To właściwe?
Nie. Każdy urząd jest w stanie udowodnić, że objęcie zatrudnienia redukcją uniemożliwi mu prawidłowe wykonanie zadań, a to zagrozi bezpieczeństwu państwa lub porządku publicznego. Jeżeli więc premier nie wyłączy ich z redukcji, to naraża obywateli na niebezpieczeństwo. A za to grozi nawet Trybunał Stanu. Dlatego premier, który zgodnie z projektem ustawy będzie miał możliwość wyłączenia z przeprowadzania redukcji w wybranych urzędach, dla świętego spokoju będzie z tego korzystał.
Zwolnień nie muszą się obawiać też pracownicy Sejmu, Senatu czy Kancelarii Prezydenta...
Jeśli część urzędów będzie wyłączona z redukcji, a inna nie, to może się okazać, że przepisy ustawy o racjonalizacji zatrudnienia są niekonstytucyjne.
Jak według pani powinna wyglądać redukcja zatrudnienia?
Przed rokiem, gdy ustawa o racjonalizacji trafiła do kosza, we wszystkich urzędach miał być przeprowadzony audyt. Miał go zrobić resort finansów. Audytu jednak nie było i nie będzie. A dopiero jego rzetelne przeprowadzenie pozwoliłoby wskazać, w jakich wydziałach czy urzędach jest przerost zatrudnienia.
Czy urzędników jest za dużo?
Tego chyba nikt nie wie, a już na pewno nie wie tego rząd. W administracji publicznej urzędnicy są zatrudniani na różnych podstawach – kodeks pracy, ustawa o służbie cywilnej, o pracownikach urzędów państwowych. Wiadomo, ile osób pracuje w służbie cywilnej, ale już takiej wiedzy nie ma o pracownikach urzędów państwowych. Przy okazji postulowania redukcji zatrudnienia w administracji może warto zastanowić się nad wyłączeniem wszystkich urzędników administracji centralnej do korpusu służby cywilnej. Ale na razie postępuje tylko demontaż służby cywilnej.
Rząd szacuje, że redukcja ma przynieść około 1 mld zł rocznie oszczędności. Czy zgadza się pani z tymi wyliczeniami?
Nie. Zwalnianym urzędnikom trzeba wypłacić odprawy. Większość zwolnionych odwoła się do sądu pracy. Wielu z nich zostanie przywróconych lub otrzyma odszkodowanie za nieuzasadnione zwolnienie. A to wszystko kosztuje.
Dlaczego miałby ich przywracać do pracy, jak specjalna ustawa pozwala im na zwalnianie?
Zasady zwalniania określą kierownicy urzędów, a nie ustawa. Przed sądem łatwo można będzie wykazać, że kryteria były tworzone tak, aby chronić interesy niektórych grup osób (np. emerytów, młodych stażem pracowników lub znajomych kierownika). Gdyby kryteria zwolnień określiła ustawa, to trudniej byłoby kwestionować zasadność zwolnień.
Kierownicy urzędów po przeprowadzeniu redukcji nie będą mogli zwiększać zatrudnienia do końca 2012 roku. Czy powinno być ustawowe zamrożenie etatów?
Może przez rok utrzymają takie zatrudnienie. Jest jednak pewne niebezpieczeństwo. Urzędy zamiast zatrudniać na etat będą przyjmować do pracy na umowę zlecenie, umowę o dzieło itp., bo zadań im nie ubędzie. Wszystko więc po tym zamrożeniu wróci do normy i urzędy będą zatrudniać nowe osoby.
Czyli nic się nie zmieni?
Nie wykluczam, że ta redukcja jest tylko po to, aby zwolnić miejsca nowym urzędnikom związanym z rządzącą partią. Wzrost zatrudnienia w administracji to skutek chaosu w procesie legislacyjnym. Cała ta operacja przypomina mi Lejzorka Rojtszwanca, który mówi: Zwalniają – znaczy się będą przyjmować. Szkoda, że rządzący tak mało czytają literatury pięknej.