Nauczyciele dyplomowani, którym można zostać już po 11 latach pracy w szkole, też powinni przystępować do egzaminu weryfikacyjnego, np. co pięć lat.
ARTUR RADWAN:
Resort edukacji chce zmienić Kartę nauczyciela. Jedna z propozycji to umożliwienie dyrektorom szkół zatrudniania pedagogów na więcej niż 18 godzin zajęć tygodniowo. To właściwe rozwiązanie?
TOMASZ MALICKI*:
Tak. Obawiam się jednak, że takie rozwiązanie może być wykorzystywane przez samorządy.
W jaki sposób?
Mogą się domagać, aby wszyscy nauczyciele pracowali dłużej. A za argument może im posłużyć to, że część z nich, szukając pracy, zgadza się na więcej zajęć. To może obniżyć jakość kształcenia.
Ale dlaczego samorządom ma na tym zależeć?
Im więcej nauczyciele pracują, tym mniej np. gmina musi ich zatrudniać i przeznaczać pieniędzy na pensje. Tym bardziej że subwencja oświatowa z budżetu jest uzależniona od liczby uczniów, a nie nauczycieli.
To jak tego uniknąć?
Resort edukacji powinien wreszcie określić sposób ewidencjonowania czasu pracy nauczycieli. Trzeba wskazać, jakie czynności powinny być do niego wliczane. Tych zmian domagają się nauczyciele i samorządy.
Samorządy uważają, że nauczyciele pracują za mało. Pan też tak uważa?
Nie można mówić, że pedagodzy pracują tylko 18 godzin tygodniowo, bo do tych zajęć muszą się jeszcze przygotować. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie wszyscy robią to rzetelnie.



Czy należy wprowadzić egzamin dla nauczycieli rozpoczynających pracę. Takie rozwiązanie ma uwzględniać nowa Karta?
Tak. Zwykła rozmowa dyrektora szkoły z kandydatem do pracy to za mało, żeby ocenić jego umiejętności. W efekcie przez cały rok szkoła musi się męczyć ze słabym pracownikiem. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że nauczyciela kontraktowego dyrektor musi zatrudniać na czas nieokreślony, bez okresu próbnego. Z kolei w przypadku nauczycieli mianowanych dyrektorowi bardzo trudno na niego wpłynąć, aby poprawił jakość wykonywanej pracy.
Ale przecież na studiach nauczyciele odbywają praktyki, a więc mają styczność z pracą w szkole?
Ale to za mało. Państwowy egzamin pedagogiczny gwarantuje, że do szkół trafią najlepsi. Takie egzaminy są przecież organizowane dla lekarzy czy prawników, to dlaczego nie mogą do niego przystępować też nauczyciele.
A co ze sprawdzaniem wiedzy starszych nauczycieli?
Nauczyciele dyplomowani, którym można zostać już po 11 latach pracy w szkole, też powinni przystępować do egzaminu weryfikacyjnego, np. co pięć lat. To z pewnością wpłynęłoby na jakość kształcenia w szkole, a nauczycieli z najwyższym stopniem awansu zawodowego motywowałoby do podwyższania kwalifikacji i uczestnictwa w szkoleniach.
Ministerstwo chce skończyć z fikcją i umożliwić dyrektorom szkół zwalnianie najsłabszych nauczycieli. A teraz nie mogą tego robić?
Ja nie mam z tym problemów. W tym roku musiałem zwolnić jednego nauczyciela dyplomowanego. Inni dyrektorzy szkół, z różnych względów, nie chcąc psuć relacji z nauczycielami, nie wystawiają im negatywnych ocen. W szkołach nie ma nawet jednego procentu pedagogów, którzy otrzymali najgorszą notę. Dlatego trzeba zmienić cały system awansu zawodowego nauczycieli, bo jest niewydolny. Przepisy nie powinny chronić przed zwolnieniem słabych nauczycieli, ale premiować najlepszych.
Jak powinna zostać przeprowadzona kolejna reforma w oświacie?
Najpierw trzeba zapanować nad chaosem tam panującym. Przykładem tego są niemal stałe zmiany podstaw programowych w nauczaniu. To wymaga połączenia Ministerstwa Edukacji Narodowej z Ministerstwem Szkolnictwa Wyższego i Nauki. Dzisiaj nie ma między nimi współpracy i jedno nie wie, co planuje drugie w tej samej sprawie. Tak jest np. ze zmianami w systemie kształcenia nauczycieli.
Kolejnym krokiem rządu do przeprowadzenia reformy powinno być zwiększenie środków na dofinansowanie oświaty.
*Tomasz Malicki
dyrektor Szkoły Podstawowej nr 26 w Krakowie, członek zespołu doradczego wydziału edukacji w Urzędzie Miasta Krakowa. W tym roku szkolnym odebrał z rąk premiera tytuł Honorowego Profesora Oświaty