Niska innowacyjność, brak współpracy nauki z biznesem – to stały problem Polski. Także kadra akademicka nie jest nastawiona na rozwój badań, które by można wykorzystać w praktyce.

Nie ulega wątpliwości, że niska innowacyjność większości przedsiębiorstw, przekładająca się na niską konkurencyjność całej gospodarki, jest wielkim problemem. Jedną z przyczyn są uwarunkowania historyczne: długie funkcjonowanie naszej gospodarki w antyinnowacyjnym systemie i utrwalona przez lata nieatrakcyjność zawodu uczonego spowodowały, że brakuje nam dzisiaj wybitnych badaczy, dla których współpraca z biznesem byłaby czymś naturalnym i niezbędnym. Na szczęście pojawiają się młodzi z innym sposobem myślenia. Rzetelne badania i chęć do ich wdrażania hamowane są jednak ciągle przez wiele systemowych słabości, w tym np. przez rozpowszechnioną wieloetatowość pracowników nauki, promującą działalność dydaktyczną (skądinąd bardzo ważną) kosztem systematycznej pracy badawczej.

To zostało ograniczone przez minister Kudrycką.
Ale tylko do dwu etatów, a to nie wystarczy. Na świecie jest nie do pomyślenia, żeby ktoś mógł pracować w dwu instytucjach, które de facto konkurują ze sobą na rynku. Te instytucje walczą o te same środki, a kondycja finansowa konkretnej placówki jest zależna od osiągnięć każdego jej pracownika. Jak to uczciwie uwzględnić przy zatrudnieniu w paru instytucjach? Nie da się też na stałe pogodzić nadmiernych obowiązków wykładowych, często wykonywanych w odległych od siebie miejscach, z rzetelnym prowadzeniem badań. Jako członek Europejskiej Rady Badań, instytucji finansującej badania z budżetu Unii, widzę, że zainteresowanie naszych uczonych pozyskaniem tych środków jest o wiele za małe – po co podejmować obarczone dużą niepewnością sukcesu, czasochłonne starania o konkurencyjnie przyznawane fundusze międzynarodowe, skoro można zarobić przyzwoite pieniądze w kraju, ucząc na paru uczelniach? Jednak mała liczba nauczycieli akademickich wymusza nadmierne zaangażowanie dydaktyczne, a rażąco niskie uposażenia dodatkowo zniechęcają do podejmowania inicjatyw. Problemem jest cały system funkcjonowania sektora szkolnictwa wyższego i badań, który wymaga unowocześnienia. Zmiany jednak nie są możliwe bez zwiększania środków przeznaczanych na edukację i badania.



Budżet nauki ma się zwiększyć.
Minimalnie. Dzisiaj przeznacza się w Polsce na badania 0,38 proc. PKB, a za parę lat ma to być 0,42 proc. Przy naszym dramatycznie niskim finansowaniu badań spoza budżetu oznacza to, że skazujemy się w najbliższych latach na stagnację całego budżetu nauki na poziomie ledwie przekraczającym 0,60 proc. PKB – przy średniej w Unii Europejskiej już dzisiaj przekraczającej 1,9 proc. PKB, a w USA i wielu krajach azjatyckich przekraczającej 2,5 proc. Nie dziwmy się, że nasi naukowcy i najzdolniejsi absolwenci będą wyjeżdżać za granicę. Polska przegrywa dzisiaj rywalizację o najzdolniejsze ludzkie umysły, co jest kluczem do naszej pozycji w Unii i na świecie.
Ministerstwo Nauki właśnie takie zachęty dla naukowców opracowało w reformie nauki.
Jednak nie jest to skoordynowane z działaniami innych ministerstw i może przynieść co najwyżej bardzo ograniczony efekt. Innowacyjność gospodarki jest problemem o naturze ponadsektorowej. Nie warto więc na przykład zwiększać budżetu na innowacyjne badania, jeśli nie pomyśli się o zachętach do podejmowania innowacyjnych działań przez przedsiębiorców, a w szkołach nie położy się większego nacisku na rozwijanie kreatywności i umiejętności pracy w zespole. Innowacyjność to w istocie kultura funkcjonowania całego państwa. I jako taka powinna być przedmiotem zgody ponadpartyjnej i ponadministerialnej. Tymczasem u nas myślenie strategiczne i koordynacja rozmywają się po resortach. Formalnie jest za to odpowiedzialne Ministerstwo Gospodarki, ale Ministerstwo Nauki też się poczuwa (słusznie!) do różnych działań. A Ministerstwo Rozwoju Regionalnego rozdziela fundusze strukturalne, które są przecież także kierowane na rozwój innowacyjności. Zrobienie jednej sektorowo pomyślanej strategii, których i tak mamy za wiele, nic nie zmieni. A w dodatku wiele ustaw hamuje jej rozwój.



W jaki sposób?
Wiele naszych ustaw koncentruje się na problemach kontrolno-karnych i odstrasza od podejmowania jakiegokolwiek ryzyka, zawsze istniejącego w przedsięwzięciach prawdziwie innowacyjnych. Przykładami takiego myślenia są tak ważne dla szybkiego rozwoju kraju akty prawne jak ustawa o zamówieniach publicznych, ustawa o partnerstwie publiczno-prywatnym czy tzw. ustawa offsetowa dotycząca obowiązku inwestowania w Polsce przez firmy zagraniczne sprzedające nam sprzęt wojskowy. To przykłady wielu kluczowych ustaw mających wyraźnie antyinnowacyjną naturę. Innym niezwykle istotnym przykładem braku strategicznego myślenia jest dominujące w Polsce bardzo powierzchowne myślenie na temat ochrony własności intelektualnej.
Ten polski problem podkreślany jest też w europejskim rankingu innowacyjności.
Na świecie rządy wielu państw i zarządy korporacji intensywnie myślą o tym, jak zabezpieczyć swą własność intelektualną i jak skutecznie pozyskiwać i wykorzystywać wiedzę posiadaną przez innych. W myśleniu strategicznym to jeden z najważniejszych tematów – niestety nie u nas. Miałem przed paru laty w tej sprawie przygnębiające doświadczenie, negocjując zasady przyznawania pewnego nowego europejskiego patentu. Widziałem precyzyjne stanowiska silnych krajów unijnych broniących dalekosiężnych interesów swoich firm i słabość merytoryczną naszych przygotowań – więcej, miałem nieodparte wrażenie, że u nas nikogo to nie obchodzi.
Nie tylko naukowcy, ale także przedsiębiorstwa nie interesują się tworzeniem własnych patentów, ani nie myślą o innowacji?
Zbyt wielu polskich przedsiębiorców żyje w przeświadczeniu, że jeśli ich firma ma się dzisiaj względnie dobrze, to będzie to trwało zawsze. Ale świadomość szybko postępującej globalizacji i faktu, iż już dzisiaj w Chinach, Indiach czy Brazylii można wyprodukować te same produkty co u nas, ale zrobić to dwu- bądź trzykrotnie taniej, zakłóca ten spokój. I nie mówimy tu wyłącznie o konieczności wprowadzania na rynek innowacji produktowych (owa wymarzona „polska nokia” czy „polski mercedes”), ale może przede wszystkim o innowacjach organizacyjnych, procesowych bądź marketingowych będących często w zasięgu ręki. I dotyczyć to może także tradycyjnych gałęzi przemysłu, a nie, jak myślą niektórzy, wyłącznie teleinformatyki, biotechnologii czy nanotechnologii.
*prof. Michał Kleiber, przewodniczący Polskiej Akademii Nauk, były minister nauki w rządach SLD, były społeczny doradca ds. nauki prezydenta Lecha Kaczyńskiego