Jaka powinna być szkoła? Na pewno przyjazna uczniom i bezpieczna. Powinna uczyć i rozwijać umiejętności dzieci. A jaka jest? Tu wystarczy przyjrzeć się statystykom – zarówno tym dotyczącym bezpieczeństwa, jak i tym, które mówią o zdawalności egzaminów. Niestety, nie przemawiają one na korzyść polskiej oświaty. Co robi Ministerstwo Edukacji Narodowej? Ogłasza kolejne programy i akcje. Jakby były one jedynym panaceum na wszelkie zło w szkole.
W efekcie mamy już „Szkoły z klasą”, „Szkoły odkrywców”. Mamy też „Bezpieczne szkoły”, a teraz rząd chce, by placówki oświatowe walczyły jeszcze o miano „Chroniących dzieci”. Tylko po co? Przecież szkoły nie działają w niebycie prawnym. Mają obowiązek reagowania na każdą krzywdę dziecka. Trzeba tylko sprawdzić, jak wywiązują się z tych obowiązków. A jeśli tego nie robią, ustalić przyczynę. A tych jest kilka.
Po pierwsze pieniądze. Brakuje ich na wszystko – począwszy od środków na pomoce dydaktyczne czy szkolenia podnoszące kwalifikacje nauczycieli, a na środkach czystości i papierze toaletowym kończąc (na tego typu rzeczy często zrzucają się rodzice). Resort jednak tego nie dostrzega. Nie protestuje też, gdy samorządy tną wydatki na oświatę.
Poprawie bezpieczeństwa nie służą też przepełnione klasy i szkoły. Problemów nie rozwiąże tworzenie w szkołach zerówek, do których trafiają nie tylko sześciolatki, lecz nawet młodsze dzieci. Co robi rząd? Bynajmniej nie protestuje, co więcej, zachęca samorządy do tego – zmienił m.in. zasady przyznawania dotacji oświatowej – by w szkolnych murach upchnęły wszystki ch sześciolatków.
Nie bez winy są też nauczyciele. Część z nich nie chce dostrzegać patologicznych zjawisk, jakie mają miejsce za szkolnymi murami. Niektórzy z nich sami są agresorami, czego przykładem jest głośna ostatnio sprawa nauczycielki zaklejającej usta dzieciom taśmą. Obowiązujące przepisy nie pozwalają natychmiast pozbyć się takiego nauczyciela ze szkoły. A nawet jeśli zostanie wyrzucony, bez problemu znajdzie pracę w innej placówce. Powód? Brak bazy z danymi osób, które dyscyplinarnie zostały zwolnione z placówek oświatowych.
Jestem przeciwna wszelkim doraźnym akcjom także z innego powodu. Do dziś pamiętam, jak podstawówka mojej córki walczyła o miano „Szkoły z klasą”. Zdobyła je. Byłam dumna, dopóki nauczycielka nauczania początkowego nie kazała uczniowi wyjąć kanapki z kosza na śmieci (wrzucił ją tam tuż przed rozpoczęciem lekcji) i jej zjeść. W ten sposób chciała mu wpoić szacunek do żywności. Cóż mogę dodać ... akcja była szczytna.