Rząd ma podwyższyć nie tylko wysokość zasiłków rodzinnych, ale także próg dochodowy, od którego zależy to, jak wiele osób otrzymuje taką pomoc. Jednocześnie ogranicza krąg rodziców, którzy mają prawo do becikowego. Zasiłki rodzinne wzrosną, bo wymuszają to przepisy. Liczba osób otrzymujących becikowe spadnie, bo wymagają tego oszczędności budżetowe.
Może zmiany te są konieczne, ale z punktu widzenia młodych osób podejmujących decyzje w sprawie rodzicielstwa na pewno nielogiczne. Bo jak do posiadania dziecka ma ich zachęcić podwyższanie jednych świadczeń, a odbieranie innych, nawet jeśli – tak jak w przypadku becikowego – ich wpływ na dzietność jest minimalny. Bezsensownych decyzji w sprawie polityki prorodzinnej było zresztą w ostatnich latach więcej. Koronnym przykładem jest długość urlopu macierzyńskiego, podstawowa, wydawałoby się, zachęta do rodzicielstwa. Od 2000 r. wymiar takiego urlopu zmieniał się czterokrotnie, bo jedne rządy go podwyższały (przed wyborami), a inne w imię cięć budżetowych obniżały (tuż po wyborach).
To skutek tego, że przez te wszystkie lata żadnemu rządowi nie udało się wypracować wieloletniej, spójnej strategii polityki prorodzinnej. Raz wydłuża się urlop macierzyński bez badania, czy rozwiązanie to w ogóle wpływa na decyzję o posiadaniu dziecka (ostatni spadek liczby urodzin wskazuje, że niekoniecznie), a innym razem wprowadza becikowe, które do posiadania dziecka może zachęcić co najwyżej osoby, które raczej go mieć nie powinny. Kto przy zdrowych zmysłach urodzi po to, aby otrzymać 1 tys. zł?
Brak takiej spójnej polityki jest nie tylko szkodliwy, ale zwyczajnie, po ludzku nie fair. Z powodu spadku liczby urodzin, a co za tym idzie rąk do pracy wprowadza się inne bolesne zmiany. Nie można jednak jedynie wydłużać wieku emerytalnego. Warto wreszcie rozsądnie pomyśleć, co trzeba zrobić, żeby Polacy mieli dzieci.